czwartek, 17 grudnia 2009

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Dezyderata


Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy.

O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi.
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoja opowieść.
Unikaj głośnych i napastliwych - są udręką ducha.
Porównując się z innymi możesz stać się próżny i zgorzkniały, bowiem zawsze znajdziesz lepszych i gorszych od siebie.

Niech twoje osiągnięcia zarówno jak plany będą dla Ciebie źródłem radości.
Wykonaj swą pracę z sercem - jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz
w zmiennych kolejach losu.
Bądź ostrożny w interesach, na świecie bowiem pełno oszustwa.
Niech Ci to jednak nie zasłoni prawdziwej cnoty; wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów
i wszędzie życie pełne jest heroizmu.

Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia.
Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa.
Przyjmij spokojnie co Ci lata doradzają z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości.

Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu.
Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
Obok zdrowej dyscypliny bądź dla siebie łagodny.
Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj.
I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie - wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze.

Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On ci się wydaje,
czymkolwiek się trudzisz i jakiekolwiek są twoje pragnienia, w zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą.
Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat.
Bądź pogodny. Dąż do szczęścia.

(Max Ehrmann)

środa, 2 grudnia 2009

Eseje, Unia i herbatki zurawinowe

Swiat oszalal i po raz kolejny w ciagu ostatnich miesiecy postanowil przyspieszyc czas. Patrze na zegarek i oczom nie wierze - juz 11.30. Patrze w kalendarz - 2 grudnia. Zaraz, zaraz - kiedy sie ten grudzien zaczal, ze ja to przegapilam?

Wczoraj prezentacja (Film i Swiatowa Polityka), jutro prezentacja (La Union Europea - tym razem po hiszpansku) i tak mijaja mi ostatnie dni tego termu. Do przyszlego piatku musze tez napisac esej (Zanalizuj stanowisko Polski wobec Wspolnej Polityki Zagranicznej i Polityki Bezpieczenstwa Unii Europejskiej). Nie ma jak bycie studentem ostatniego roku. A jakas szalona czesc mojego mozgu mowi mi, ze dobrym pomyslem byloby zrobienie Masters. I slusznie - raz sie zyje i nalezy z mozliwosci przeroznych korzystac.

I tak to wlasnie marnuje cenny czas na pisanie bloga, a przeciez moglabym go spedzic na czytaniu o Polsce i o Unii.

Unia mi juz uszami wychodzi. Podobnie jak herbata zurawinowa, ale nie ma rady - wcinam zurawine, wcinam piata juz od miaja serie antybiotykow a moj pecherz jeczy ze nie lubi. Ja tez nie lubie - szczegolnie nie lubie jak mnie boli. Nie wolno mi pic kawy, nie wolno mi pic alkoholu i nie wolno mi pic za duzo czarnej herbaty. Moge za to w dowolnych ilosciach lykac wode i herbatke zurawinowa. I magiczne proszki, w ktore zaopatrzyl mnie Tata i ktore ulecza mnie ze wszytskich zyciowych problemow. A jak je poprosze to moze i esej za mnie napisza.

Tak naprawde do mam ochote isc ulepic jakas miche.

środa, 18 listopada 2009

Oliwki!


Ulepilam miche i wsiadzilam do niej oliwki. Bede lepic wiecej!

poniedziałek, 16 listopada 2009

171 post

Wyprodukowalam od poczatku tego bloga 170 postow. 0,2 posty na dzien czyli jeden post na 5 dni. Nie tak najgorzej. 170 mysli przeroznych, jesli nie wiecej, poniewaz czesto udaje mi sie wcisnac w jeden post wiecej mysli.

Dzisiaj mysle o jedzeniu. Postanowilam sobie ze nie samym makaronem i risotto sie powinno zyc. Chociaz przyznam, ze ja jestem szczesliwa w swiecie makaronow i risotto. Postawilam sobie za zadanie przynajmniej raz w tygodniu gotowac cos nowego. Co z tego wyjdzie? Nie wiem, ale plan jest ambitny. Pewnie im wiecej bedzie esejow i innych prac tym mniej bedzie kulinarnej innowacji, ale postanowienia dobrze miec.

Koncze dzisiaj lepic miche na lasagne. Nastepne w kolejce sa p
ojemniki na cukier, kawe i herbate. Kocham gline i ktoregos dnia ulepie sobie z niej domek.

A to moje lapki by Niall Oswald (click!):

czwartek, 12 listopada 2009

Wszyscy jestesmy studentkami

Mam wielka potrzebe zrobienia czegos kreatywnego. Raz nie poszlam na garncarstwo i prosze co sie dzieje -drugi dzien mnie lapki swedza zeby cos osiagnac. Przejrzalam dzis wszystkie pudelka w pokoju, wszystkie zakamarki i teczki w poszukiwaniu ewentualnych mysli kreatywnych i niestety nic nie znalazlam. Potem przerzucilam sie na strony internetowe i tam juz bylo lepiej. Musze Guru zaprojektowac logo na jego strone, wiec moge sie (przynajmniej teoretycznie) na tym wyzyc. A ze to logo ma byc po prostu ikona strony (czyli 7 pikseli na 7 pikseli) to jest mniej wazne.

A przypomnialo mi sie! Uczymy sie dzielnie z Guru polskiego. Wczoraj wygladalo to tak:
"Marmite jest piesem". Ja padlam z radosci i pytam w zwiazku z tym czym jest Charlie. Odpowiedz mnie w pelni satysfakcjinuje: "Charlie jest studentkiem"
.

Bravissimo przyszlo. Mniam.

wtorek, 10 listopada 2009

Post Wieczorny

Oto nastapil (w glorii i chwale oczywiscie) powrot do nocnych postow. Jest tez nocna herbata i swieczki w tle. Nie ma jak wieczor w samotnosci - kiedys w koncu trzeba sobie zrobic pazurki reszte.

Anite wciagnelo i zniknela. A ja myslalam ze szkola sie konczy o 16.00. Osiem godzin pozniej wciaz jej nie ma, ale plotki na miescie mowia, ze podobno ja widziano z kims rudym. To nie bylam ja. Mnie widziano za to jak ogladalam kartki swiateczne. Jest ich w sklepach coraz wiecej i powoli wieczorami slychac jak zblizaja sie swieta. Z perspektywy herbaty i grzejniczka wszystko to prezentuje sie bardzo przytulnie i przyjemnie. Choc jeszcze ponad miesiac ja sobie lubie rozwlekac przyjemnosc.

Pierwszy raz od bardzo dawna nie czuje, ze powinnam robic cos produktywnego. To pewnie uczucie zludne i okaze sie, ze wysoce nieprawdziwe kiedy jutro odkryje jakies zapomniane 100 stron literatury o terroryzmie, ale na razie ciesze sie lekkoscia mojej egzystencji.

Mam nowy lakier do paznokci i mnostwo planow, ktore do niego pasuja. Poza tym ten miesiac zapowiada sie ekscytujaco pomimo wszelkich akademickich niedogodnosci. Jest dobrze.


A na koniec Lolo przytulny i przytulasny:

(Orlando jest Mamy, zdjecie jest mojego autorstwa)


czwartek, 5 listopada 2009

Bravissimo rujnuje moje plany finansowe

Mialam mocne postanowienie oszczedzania po ekstrawaganckim pazdzierniku (chociaz ekstrawagancki to moze nie jest najlepsze slowo - kupilam tone podrecznikow i polke na nie). Chcialam zeby listopad byl stonowany i nudny finansowo - bez zadnych wielkich potrzeb i wiekszych szalenstw poza butelka wina od czasu do czasu i zimowa kawa w Starbuck's. A potem swiat postanowil mi przyslac nowy katalog zimowy Bravissimo. Na kazdej stronie znalazl sie chociaz jeden komplet bielizny jaki bym chciala. Och, Opatrznosci czemu mi zeslalas uzaleznienie od bielizny i od butow? Nie moglabym miec tylko jednej slabosci? Ale przez ostatnie dwa dni o katalogu prawie zapomnialam obiecujac sobie, ze pod koniec miesiaca kupie cos sobie w nagrode za oszczedzanie. Niestety postanowilam sie radoscia katalogu podzielic z zawodowa kusicielka w kwestiach bielizny - Maman. Pokazalam jej jakie to cuda kryja sie w Bravissimo i jaki zakup planuje. A potem swiat postanowil podzielic sie ze mna dramatyczna wiadomoscia - z modelu, ktory planowalam kupic zostalo tylko kilka egzemplarzy w moim rozmiarze. Normalnie pewnie mialabym wielki dylemat i myslalabym o tym tak dlugo, az cala seria by sie nie sprzedala. Ale zawodowa kusicielka w kwestiach bielizny przekonala mnie calym arsenalem argumentow - skoro mi sie podoba, to czemu nie, zamiast oszczedzac moge to juz wliczyc w oszczedzanie, sama wiem jak trudno jest znalezc cos tak ladnego w moim rozmiarze, a ten jest bardzo ladny. I tak oto nawet nie wiem jak dostalam wlasnie maile z potwierdzeniem transakcji. Bravissimo idzie do mnie. Lepiej kupic zanim sie skoncza.

Ale, zeby nie bylo ze zlamalam postanowienie - bylam oszczedna i nie kupilam do biustonosza majtek. Na razie. W koncu mam na co oszczedzac.

niedziela, 1 listopada 2009

Miesiac rzeczy zagubionych

Kontempluję wprowadzenie polskich liter w moich blogowych postach, ale nie wiem czy moja czcionka je posiada. Ewentualnie mogę się przerzucić na wyzwanie pt. "Stosujemy tylko wyrazy bez polskich liter" (już samo napisanie tych sześciu słów było trudne).

Ale nie o tym chciałam pisać. Październik nagle uciekł i się skończył i już go nie ma, a ja wytworzyłam jakąś zastraszająco niską liczbę postów blogowych. O pamiętniku nie wspomnę. Ale w skrócie moge powiedziec, ze pazdziernik byl dla mnie miesiacem rzeczy zagu
bionych. Listopad po dzisiejszym wieczorze zapowiada sie jako miesiac rzeczy znalezionych.

W pazdzierniku glownie zgubilam swoja glowe - zaczelo sie wlasciwie pod koniec wrzesnia kiedy to z domu zapomnialam rakiety tenisowej, a potem okazalo sie, ze nie wzielam tez zewnetrznego dysku, wiec nie mam ze soba mojej muzyki (dzieki Opatrznosci w postaci Taty za iPka). Bardzo szybko po tym zaginal moj ulubiony zegarek, ktory po dwoch tygodniach, jak sie okazalo siedzial ... pod pluszowym kotem przy lozku. A potem zgubilam swoja karte kredytowa i ta niestety sie juz nie znalazla... Szkoda, ale na szczescie nikt mi nie zdazyl zrobic na niej zakupow, wiec wlasciwie mi sie
udalo uniknac calej masy problemow. Przez chwile myslalam tez, ze zgubilam dwie pary butow, ale na szczescie okazalo sie to falszywym alarmem - buty staly grzecznie w siatce w przedpokoju.

Na pewno natomiast i to juz dawno temu zgubilam moj kremowy top od Ralpha Laurena. To cienusienkie cudo bylo mieciusie i takie przyjemne do ubrania, ze zgubienie go mnie bardzo zasmucilo. Fakt ten nastapil kiedys pomiedzy styczniem a lutym 2009, czyli ostatniej zimy. W tym czasie tyle razy sie pakowalam i rozpakowywalam (wlaczajac dwie przeprowadzki), ze nie mialam w koncu pojecia, gdzie Ralph Lauren mogl zniknac. Dzis postanowilam ostatecznie pozegnac sie z nadzieja na odnalezienie go i po raz chyba siedemdziesiaty od pocztku roku zrobilam porzadek w szafie. Topu nie znalazlam. Potem wieczor, jak to wieczor - zadzwonila Maman i opowiedzialam jej o moich porzuconych nadziejach. Wygladalo to mniej wiecej tak:


Ja: Nadzieje porzucilam. Za kazdym razem jak otwieram szafe, to mam nadzieje, ze znajde ten sweterek, ale od dzis juz nie szukam...

Maman: Och, ale to juz bylo tak dawno temu. Mysle ze juz raczej tego sweterka nie znajdziesz... Szkoda...
Moony (w tle): Ktorego sweterka? Tego od Ralpha Laurena?
Ja: (rozpacz)
Mama: No...
Moony: Tego, który ja dzisiaj Oli do szafy wsadzałam?
Ja i Maman: ??

Tak moi kochani. Sweterek postanowil po 10 miesiącach powroc
ic jak ten syn marnotrawny. Podobno dzis lezal sobie na kupce rzeczy wypranych na naszym pietrze. Maman mowi, ze go nie prala. Moony mowi, ze nie ma z tym nic wspolnego - sweterek sobie po prostu niewinnie lezal.
I jak to nie wierzyc w cuda?

A na koniec Unia Studencka moimi oczami (i troche okiem mojego Canona):

środa, 28 października 2009

Intelektualnie nadwyrężona (jakie to piekne okreslenie!)

Pomylilam sie - zycie nie przeroslo mnie w poniedzialek - ten moment nastapil dopiero wczoraj pomiedzy zajeciami z popkultury i hiszpanskiego. Nie wiem skad na mnie spadla ta depresja, ale w chwilach nudniejszych na zajeciach spisalam sobie mozliwe powody i stwierdzilam ze juz mi troche lepiej. A potem zalalam sie prawdziwym wodospadem lez jak usiadlam u Guru na kanapie. Jakos tak mnie niesprawiedliwosc zycia, swiata i ludzi dopadla i nie chciala puscic. Ale Guru mnie pocieszylo, a potem Maman zadzwonila i mysle, ze gdyby nie oni to juz dawno by mnie nie bylo, a juz na pewno nie bylabym tym, kim jestem wlasnie teraz. Maman mi przepisala recepte na smutki duchowe i tak jestem na kolejnej terapii, ale ta jest duzo przyjemnejsza, bo sklada sie z przytulania i herbaty. Guru poza herbata i przytulaniem dorzucilo jeszcze spacer, bo wieczor byl piekny (mimo, ze wydawalo mi sie, ze caly swiat lacznie z wczorajszym wieczorem mnie nie lubi). I tak wrocilam do normalnego stanu.

Fakt, ze udalo mi sie w koncu cos wycisnac z moich nieuporzadkowanych mysli na temat projektu z Kultury Masowej tez pomogl - wyslalam co wiedzialam i zobaczymy co z tego wyniknie. Podejrzewam ze z calego roku ja sie tym przejelam najbardziej i jeszcze zanim zasiadlam do pisania wpadlam w panike. Ja jednak jestem dzieckiem specjalnej troski.

Teraz probuje sie zmusic do czytania o Unii Europejskiej jako jednostce ekonomicznej na swiecie. Przeczytalam caly akapit i juz przysnelam. Kocham ekonomie - wszystkie te slowa, zagadnienia i liczby ktorych nie rozumiem. Po trzech latach studiowania polityki, zyciu w czasach kryzysu i recesji w ciagu ostatniego roku stwierdzam, ze jesli do teraz nie zrozumialam ekonomii to juz jej nigdy nie zrozumiem. Trudno. Przepadlo.

Moze za to w nagrode pojde na Dr. Parnassusa? Chociaz znajac Terry'ego Gilliama to tez moge nie zrozumiec.

...

Po namysle stwierdzilam, ze nie bede sie dzis intelektualnie forsowac. Obejrze Seks w Wielkim Miescie.

poniedziałek, 26 października 2009

Zycie mnie przeroslo czyli kultura masowa

Chcialam powiedziec, ze dzisiaj nastapil dzien, w ktorym zycie oficjalnie mnie przeroslo.

Musze do jutra oddac plan projektu z "Kultury Masowej i Polityki" i moj mozg od wczoraj dziala
na pelnych obrotach przedstawiajac mi setki pomyslow na minute i ani jednego wyklarowanego, pieknie zdefiniowanego i pelnego w swej formie. Mysle sobie: Desperaty i Seks w Wielkim Miescie - zanalizuje je z punktu widzenia feminizmu. Albo moze porownam prezydentow USA - fikcyjnych i bohaterskich, z tymi tchorzami z wieczornych wiadomosci? A moze poprawnosc polityczna w House MD? A co powiecie na political activism (aktywizm polityczny?) w piosenkach U2? Pomysly przychodza same, ale zaden z nich nie chce sie skonczyc i wszystkie w zwiazku z tym wisza nade mna jak te pilki do nogi nad pierwszakiem w tej reklamie jogurtow (albo innych soczkow). A moze seksistowskie stereotypy w reklamach proszkow do prania? Albo falszywy obraz rodziny w reklamach zupek z kubka i sosow do pieczeni?

Plus z calej tej sytuacji jest taki, ze na chwile zapomnialam o dysertacji (The D.Word, jak to sie zwyklo ja nazywac na ostatnim roku
). Ale juz widze jak spoziera w moim kierunku zza mgly popkultury. Swieca jej sie te male, zolte oczka. Sa lekko przymruzone i mrugaja do mnie zlowrogo. Ona wie, ze jeszcze przyjdzie jej czas. A ja probuje schwytac mysli moje popkulturalno-chaotyczne.

Ale mam na to rade - pojde na zajecia a potem ulepie jakis garnek z gliny i wszystko bedzie dobrze.

Z innych rejonow mojego zycia jest powrot do fotografii: mam jesien na zdjeciach. Jako ze to jest blog moj i o mnie, to moge nawrzucac tu co chce, wiec wrzucam jesien:


czwartek, 15 października 2009

XXI wiek - Anita clubbinguje, ja pale domy

Anita (nowa, lepsza, rewamp, 3G i tak dalej) wlasnie wyruszyla na wieczorny clubbing i czulam sie zobowiazana zapytac czy ma przy sobie telefon, klucze i kondomy. Spojrzmy prawdzie w oczy - dziewczyna nie ukrywa ze jest zdesperowana, wiec jako dobra przyjaciolka zobowiazana jestem dbac o to zeby mi sie przez zwykla desperacje jakies chlamydie nie szerzyly. Okazalo sie, ze zestaw podstawowy imprezowiczki miala. Pochwalila mi sie tez turkusowa bielizna. Uff, do czego to doszlo. Kontakty miedzy-ludzkie poszerzaja horyzonty i to na wszystkich mozliwych plaszczyznach. Rozstania powoduja, ze albo zuzywasz tony chusteczek higienicznych albo jak sie okazuje... prezerwatyw. Albo przynajmniej masz taka potrzebe.

Ja sie od tego odcinam i ciesze sie, ze mam Guru. Jestem co prawda wielce dyskryminowana w tym roku z tego powodu, bo nagle sie okazuje ze wszystkie moje przyjaciolki i blizsze kolezanki wrocily do etapu wyznawania Seksu w Wielkim Miescie - sa ryczacymi singlami. A jeszcze do niedawna slyszlam: "Olga, trzeba ci znalezc faceta". Teraz slysze: "Ty nie masz prawa sie odzywac, bo masz faceta, wiec nie wiesz jak to jest". Prosze, jak punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia. Kot z Cheshire ma zawsze racje. Na swoja obrone dodam, ze Maman jest zdania, ze ja jestem Samantha. Chyba, ze mam ubrane moje fioletowe kapcie. Wtedy zdecydowanie jestem Carrie. Pytania o interpretacje prosze kierowac do Maman osobiscie lub samemu sobie wykreowac wytlumaczenia.

Z mniej rewolucyjnych plotek i informacji jest to, ze o malo nie spalilam przedwczoraj mieszkania. Do roztrzepanych raczej nigdy nie nalezalam, a iPod mi tylko pomaga w zorganizowaniu - czego ja nie pamietam, on pamieta na pewno. Ale o dynii w piekarniku zapomnialam i wyszlam z domu na cztery godziny. Dyskusja o reklamach w telewizji na zajeciach o pop-kulturze przypomniala mi o dyniach i o malo nie dostalam zawalu pod biurkiem. W zyciu tak szybko nie bieglam do domu - cala ulica myslala ze mam jakis problem wewnetrzny sadzac po minach jakie widzialam. A moj problem byl bardzo zewnetrzny - piekarnik i... zweglona dynia. Coz... nie ukrywajmy - nigdy sie nie zapowiadalam na nowa Nigelle Lawson. Mieszkanie za to stoi cale i zdrowe. I nawet nie zdazylo sie dymic. Ale z dynii musialam zrezygnowac, bo nie pozwolono mi sie zblizac do piekarnika...

Swiat zdecydowanie poszedl naprzod - Anita clubbinguje, a ja pale domy. Rok zapowiada sie ciekawie - stay tuned!

środa, 7 października 2009

Post pierwszy z roku ostatniego moich studiow

Och, nie jest dobrze. Juz dawno mialam zainaugurowac nowy sezon mailowy i ciagle cos stawalo na przeszkodzie. Dobrze, ze nie pelnie jakiejs waznej sluzby panstwowej, bo zadnej autostrady bym nie otwarla na czas. O stadionach juz nie wspominajac... Dobrze, ze przynajmniej jeszcze dlugo nie otworza ponownie drugiego terminala na Okeciu... Uff...

Zmienilam (po raz kolejny) polozenie geograficzne i jestem znow w Bristolu. Teraz tak pozostanie przez jakis czas, wiec jesli utrudnilam komus kontakty ze mna poprzez ciagle zmiany adresu, to teraz znajdziecie mnie w Birstolu, praktycznie tam gdzie wczesniej tylko pietro wyzej.

Z widomosci zyciowych jest jedynie to, ze Anita szuka nowej siebie i nie jestem jeszcze do konca przekonana czy ten plan mi sie podoba. Nie wiem nawet czy jestem czescia planu. Wiem, ze w planie nie ma juz przezwiska "Face!", ale za to sa kluby, papierosy i nowi mezczyzni. Ja na razie obserwuje i mam nadzieje, ze wszystko to sie dobrze dla wszystkich skonczy, ze szczegolnym uwzglednieniem mojej szanownej osoby.

Poza tym wszyscy musza obejrzec to: http://www.youtube.com/watch?v=y_5_lzags3I
Kocham filmy!

wtorek, 29 września 2009

Brzoskwiniowe posty

W ramach pierwszego posta po przerwie i najpewniej pierwszego z nowej serii z okazji nowego roku akademickiego nie napisze duzo, ale wrzuce siebie i brzoskwinie:


Co prawda cala jestem w cicikach, ale w koncu to sa uroki posiadania takich uroczych brzoskwin na wlasnosc. Uklony, podziekowania, achy i ochy a takze wszelkie dodatkowe informacje prosze kierowac do Charlie'ego Clifta tutaj lub na jego blogu. (Magia reklamy).

Podejrzewam, ze wszystkie blyskotliwe mysli z dnia dzisiejszego mnie juz opuscily ze wzgledu na pozna pore. Poza tym przepona mnie straszy kolejna czkawka, wiec cos mi mowi, ze lepiej jej bedzie posluchac i zlozyc swe grzeszne cialko (bo wszyscy mowia, ze nie cialo po zdjec
iu zamieszczonym powyzej sadzac) do lozeczka.

Acha, mam nowe buty. I pierwszy raz w historii sie nimi nie pochwale.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Buch

Buch i koniec sierpnia. Czas oszalal.

Ja nie mam na moim pieknym, fioletowym Vaio programu antywirusowego, wiec sie nie udzielam ze swojego zacisza wirtualnego. Ale Guru mowi, ze mi to dzis zalatwi. Nie ma jak zdalna mozliwosc obslugi komputera. Ja w Polsce, on w Anglii a program on mi wrzuci na komputer. Swiat oszalal.

Chce miec ladne paznokcie, wiec je pomaluje. To jest problem na ktory moge cos zaradzic. Na cala mase problemow wplywu nie mam. Mam za to herbate i satysfakcje, ze w koncu sa wakacje i to na dodatek w koncu jestem w domu.


wtorek, 18 sierpnia 2009

Gańba

Profesor Swadzba powiedzialby: Wstyd i ganba! Zeby tyle czasu cicho siedziec i na blogu nic nie pisac?

Na usprawiedliwienie mam brak internetu w okolicy. Ostatnio mialam internet na wlasnosc w pierwszej polowie czerwca, a potem sie zrobilam tak mobilna, ze nawet mobilny internet nie nadazyl. Hiszpania, Morsko, Warszawa, w miedzyczasie Bristol (zapomnialam o Devon, Londynie i Oxfordzie. damnit) i tak latam jak nietoperz z popsutym gpsem. Ale moze we wrzesniu badz w pazdzierniku powroce w glorii i chwale.

A teraz ide PRowac bo tym sie zajmuje. *tlum szaleje*. Calymi dniami. *tlum szaleje nie do opisania*. W stolicy. *tlum pada w swym szalenstwie i ekscytacji juz nie powstaje*. Skonczy sie tym, ze tez bede mowic "zrobilismy"

Guru przyjezdza w piatek. A Cicik ma sie dobrze, gdyby ktos sie martwil. Jest piekny, puchaty i okraglutki jak jego ulubione morelki. Az by sie ja chcialo zamiziac do plaskosci.

środa, 24 czerwca 2009

O Bezdomnosci

I tak oto z osoby pakujacej sie, stalam sie kolejnym bezdomnym imigrantem w Wielkiej Brytanii.
Z ta jednakze roznica, iz na moje konto wplynie pokazny zastrzyk gotowki z depozytu, bo mieszkanie ktore opuscilam by przejsc na strone bezdomnosci posprzatalam tak niesamowicie, ze Rob (nasz landlord) chcial nam nie tylko oddac cala zaliczke, ale i doplacic za blysk jakiego wczesniej jeszcze pod numerem 9 na Pembroke Road nie widzial. Juz od ronda widac moj (byly) czysty piekarnik. O oknach nie wspomne.
Troszke mi ta bezdomnosc uwiera, ale tylko jedna noc spedzilam w tym zamieszaniu w namiocie. To co mnie odroznia od przecietnego, biednego imigranta to duza ilosc znajomych, ktorzy w jakims mniejszym badz wiekszym stopniu posiada na tej wyspie nieruchomosci, w ktorych moge sie ukryc przed deszczem. Poza tym Kitkat slusznie zauwazyl, ze jesli przyjdzie najgorsze i bedzie mi grozic ekstradycja, to mam szanse w miare szybko wejsc w malo zobowiazujacy zwiazek malzenski z pewnym pol-kornwalijczykiem. On na sama mysl pobladl, a ja sie obrazilam, ze Kitkat nie wierzy w moja niezaleznosc. Ale plan awaryjny trzeba miec na wypadek, gdyby aparat panstwowy polski sie o mnie upomnial, a angielski chcial sie mnie pozbyc.

Teraz przemierzam Albion z najwieksza torba jaka mozecie sobie wyobrazic. Bylam juz w Oxfordzie, bylam w Bristolu, teraz jestem w Devon, a konkretnie w Salcombe. Napisalam wstep do dysertacji i zastanawiam sie czy wszechobecne morze przypadkiem nie pozarlo Guru. Mam nadzieje, ze nie bo lodowka swieci pustkami a przede mna cale sterty prania. Nie chcialabym w tych warunkach zostac porzucona.

Na kolacje ide do Mrugajacej Krewetki - musicie przyznac, ze to jedna z lepszych nazw z jakimi mieliscie do czynienia. Jest slonko, jest wiatr i bezdomnosc nie jest az taka zla. Szczegolnie z internetem i dobra ksiazka.

piątek, 19 czerwca 2009

Pakujemy sie

I znow nadszedl ten czas w moim zyciu, ze otacza mnie balagan, ktorego skale potrafi oddac tylko Guernica Picasso. Koniec roku akademickiego, koniec umowy o wynajem i tym samym koniec stalego, wlasnego miejsca na ziemi angielskiej. Dookola mnie pudla, kartony, walizki i torby i za nic w swiecie wszystko nie chce sie zmiescic do przeznaczonego sobie miejsca. Oficjalna konkluzja na moment obecny jest taka, iz mam za duzo butow. Myslalam, ze spakowalam juz wszystkie a tu nagle z szafy wylonily sie dwie kolejne pary. O te dwie za duzo, bo juz mi sie walizki skonczyly...

Ale od poczatku - do pakowania podchodzilam dzisiaj cale rano. Obeszlam pokoj, wzrokiem oszacowalam posiadane przeze mnie przedmioty i ilosc potencjalnych pudel i tym podobnych i wyszlam z zalozenia, ze wszystko bedzie dobrze. Z ta optymistyczna mysla (uciszajac piskliwy glos w mojej glowie powtarzajacy: "Ale sie na tych szacunkach przejedziesz") postanowilam, ze nalezly mi sie prysznic a przy okazji wszelkie rodzaje dostepnych maseczek do ciala, wlosow i buzi. Potem doprowadzilam do porzadku wszystkie posiadane przeze mnie paznokcie, dokladnie obejrzalam sie w lustrze, przemyslalam wplyw slonca hiszpanskiego na moje wlosy i nagle zrobilo sie dosc pozno....

Potem zjawilo sie Guru we wlasnej osobie i ... przeprowadzilo rewolucje w moich mocno juz ustabilizowanych i generalnie szanowanych metodach pakowania. Metody te to duzo marudzenia, duzo gadania, wiele wolania o uwage, potrzeba wspolczucia, szacowanie miejsca i ilosci, wyciaganie wszystkiego i ukladanie w kupki a na koncu wrzucanie do toreb, ugniatanie i wciskanie na sile. A potem ide na kawe i ciastko bo mi sie nalezy.
Dodatkowym czynnikiem wspomagajacym pakowanie jest wypicie kilku kieliszkow wina przed rozpoczeciem udreki. Od lat wlasnie tak pakuje swoje zycie, a troszke go juz zapakowac w walizki musialam i wiem, ze te metody sie sprawdzaja. A bezczelne Guru przyszlo z kartka papieru, lista i kartonami i zaczelo pytac czego i kiedy bede potrzebowac. Co ja wieszczka jestem? Skad ja moge wiedziec jaka bedzie pogoda w ciagu najblizszego tygodnia? Chcialam zapakowac wszystko do wziecia ze soba, ale Guru stanowczo powiedzialo, ze nie potrzebne mi na 10 najblizszych dni 26 par majtek i ze bardzo chcialoby mnie zobaczyc przez ten krotki czas we wszystkich 13 parach butow. Moj bunt na nic sie nie zdal i nie moge ze soba zabrac czapki, bo podobno mi sie nie przyda. Podobno nie potrzebne beda mi tez trzy sukienki, choc do konca wciaz nie jestem przekonana. Potem sie poddalam - Guru spakowalo mi ksiazki, przynioslo lunch a ja lezalam w stresie na podlodze miedzy pudlami i walizkami.

Teraz jest po dziesiatej, a na moim lozku nie ma ani centymetra miejsca na mnie. Za to okazalo sie, ze mam dwa zestawy poscieli i okolo tuzina poduszek. One niestety za nic w swiecie nie chca wejsc do walizek... Boje sie zajrzec do szuflad w lozku, bo obawiam sie, ze tam tez kiedys wkladalam jakies rzeczy. Ciekawe gdzie je zapakuje...? Mam za to kubek herbaty, wizje imprezy i ciasta z dziewczynami o polnocy z okazji wyprowadzki, w tle gra mi Johnny Cash i jego 'Ring of Fire', swieczka pachnie rozami a przede mna Oxford i Devon. Mam tez bardzo fajne Guru, ktore mnie glaszcze kiedy mam swinska grype (juz mi przeszla) i dba o moje zdrowie psychiczne kiedy sie pakuje. Ba! Idzie ze mna sprawdzic czy zdalam na studia na przyszly rok i mnie potem niesie na barana do domu bo zdalam i to bardzo ladnie. A potem przynosi mi oliwki. Warto bylo sie pokluc implantem dla takiego Guru.

(konkluzji o pakowaniu nie bedzie, poniewaz pakowanie nie jest jeszcze skonczone)

niedziela, 7 czerwca 2009

Narcyzm?

Podobno tak wygladalam w lutym.

(c) Charlie Clift

piątek, 5 czerwca 2009

Europa

Robie muffiny truskawkowe, bo wysypalo nam truskawki w sklepach. Szkoda, ze nie w ogrodkach, ale kazdy ma to, na co zasluzyl. Kuchnia nawet nie jest za bardzo zarzucona maka i rozbitymi jajkami i muffiny nie wybuchly w piekarniku. Widac, ze sie rozwijam.

Plotka plynaca Europa mowi, ze Moony tez robi dzis muffiny truskawkowe. Fajnie, bo to tak jakbysmy robily je razem, tylko na dwoch roznych koncach kontynentu. Przynajmniej w tym aspekcie jestem Europejka, z ktorej Europa moze byc dumna.


Europa moze tez byc dumna z moich mozliwosci
jezykowych i elokwencji. I moze sie wstydzic za wszystkich lekarzy, ktorym wydaje sie ze cos osiagneli tylko poprzez skonczenie studiow medycznych. Mialam w tym tygodniu do czynienia z dwoma takimi zakompleksionymi przykladami i az mi ciarki z zalu dla nich przychodza. Ale w obu przypadkach to ludzie, ktorzy jeszcze pamietaja czasy kiedy lekarz w rodzinie to byl powod do dumy, szczegolnie na wsiach. Pozostaje mi tylko westchnac i stwierdzic jak w przypadku wiekszosci tego typu zachowan stwierdzic, ze to zawod taki, jak kazdy inny. A wykonywanie go z klasa zdarza sie coraz rzadziej.

Zeby nie bylo ze koncze smutno, w dniu w ktorym Guru skonczylo egzaminy (wszystkie 10), to na koniec bedzie bardzo wesoly pies. Az by sie chcialo nim byc na plazy. Psa nie znam, plaza jest w Devon. Zdjecie jest moje.

wtorek, 2 czerwca 2009

Forum

Korzystajac z tego, ze jestem tego poranka wolna jak Statua Wolnosci w Nowym Jorku moge pochwalic sie swoimi ostatnimi osiagnieciami w dziedzinie grafiki i umiejetnosci obslugi Photoshopa.
Te osiagniecia ida w parze z niegasnaca miloscia do Kotow Birmanskich i tak oto klikajac na link ponizej wkroczycie w rozmruczany swiat najpiekniejszej rasy kotow. A Cicik bedzie Wam towarzyszyl przez caly czas, co powinniscie traktowac jako zaszczyt. Rzeczywistosc jest taka, ze Cicik towarzyszy waskiej grupie wybranych i towarzyszy im na wlasnych warunkach.

Zapraszam zatem na nowe, lepsze forum ze stara, swietna ekipa. Jest nas coraz wiecej i coraz ladniejsze mamy koty:


poniedziałek, 1 czerwca 2009

Dzien Dziecka

Jestem dzieckiem, jestem leniem. Jest poniedzialek, za oknem piekne slonce, kilka minut po dziesiatej a ja ... w nowej pizamie, ktora przyszla do mnie az zza morza i ciesze sie lenistwem. Koniec studiow zdecydowanie rozleniwia. Guru mialo wczoraj kolejny atak nerwow i musialo byc wyglaskane i pocieszane. Dziekuje Milce za laciata czekolade prosto z Polski. Nic tak Anglikow nie cieszy jak laciata Milka. A swoja droga, to jak tez mozna psychologom wpakowac piec egzaminow w jednym tygodniu? Przeciez wszyscy ci wykladowcy od mozgu musza wiedziec, ze to dla ludzkiego umyslu nie najlepszy pomysl.

Moje Dziecko Cicikowate nawet nie wie, ze dzis tez jej swieto. Gdzies tam szaleje w najlepsze. I dobrze - koty swietuja dziecinstwo przez cale zycie, a Dzien Dziecka jest wtedy kiedy dadza troszke surowego mieska - towaru absolutnie zakazanego i wysoce pozadanego.


Mam wydrukowany kalendarz na caly miesiac i zaplanowane wszystko. Beda niespodzianki, beda imprezy, beda przeprowadzki, bedzie super. Co prawda przez dziewiec dni w tym miesiacu nie mam domu, ale mysle ze ktos mnie do siebie przytuli i przygarnie, wiec nawet znaki zapytania na moim planie miesiaca znikna.

A teraz ide zobaczyc co slychac poza moim lozkiem. Jestem leniem.

czwartek, 28 maja 2009

Plaza

Prosze, oto plaza:

poniedziałek, 25 maja 2009

Niepotrzebne fakty

Czy wiecie, ze na pomniku przedstawiajacym postac historyczna na koniu, kon ma duzo wieksze znaczenie niz tylko dodawac przedstawianemu bohaterowi wysokosci i postury? Z konia mozna podobno odczytac to w jaki sposob zmarla dana postac. Jesli kon ma podniesione przednie kopyta dany bohater zmarl w boju. Jesli tylko jedno kopyto jest podniesione zmarl od ran poniesionych w walce. Jesli wszystkie kopytka rumaka sa na ziemi, to znaczy ze bohater zmarl z przyczyn naturalnych. Dynamiczne pomniki sie takim, co to zmarli w lozku nie naleza. Coz za niesprawiedliwosc swiata. Pytanie tylko ile w tym fakcie prawdy? Musze poszukac jakichs konnych pomnikow w okolicy i przeprowadzic dochodzenie historyczne. Tata by wiedzial.

Skonczylam Solaris i wzielam sie za Miasto Slepcow. Poza tym skonczylam tez serek i jogurty i cos mi mowi, ze czas na jakies zakupy bo jutro moze sie okazac ze jestem bez lunchu. Dobrze, ze Guru mnie dzis karmi, wiec nie mam sie czym przejmowac.

A w Natoma w Kansas prawnie zakazane jest rzucanie nozami w mezczyzn ubranych w garnitury w paski. Kochajmy Stany Zjednoczone za ich absurdalne przepisy.

(sprawdzilam w slowniku i wiem, ze niepotrzebne pisze sie razem chociaz moj rozregulowany instynkt ortograficzny podpowiadal inaczej)

sobota, 23 maja 2009

Wafelka chce

Ciagle mam aliena w rece. Dodatkowo czytam Solaris, wiec aleny w pewnym subtelnym sensie nawet pasuja. Ciekawe czy przez najblizsze trzy lata bede kazda notke zaczynac od informacji o posiadaniu aliena. Alien jest dzis lekko zolty i bardzo swedzi. Eksperci mowia ze sie goi.

Mialo byc jak tytul notki wskazuje o wafelkach. Otoz z wafelkami w tym pieknym kraju, o ustabilizowanej demokracji i herbaty z mlekiem, jest tak, iz ich nie ma. Po drugiej stronie kanalu, troszke w kierunku wschodnim az sie roi od wafelkow. Princessy, Prince Polo, Grzeski czy inne Danuski kusza przecietnych obywateli z bilboardow, telewizji, dlugich polek superkarketowych i przy kasach. Tutaj, po drugiej (pomylonej jakiejs) stronie stronie wody i ulicy natomiast kroluje czekolada. Wafelki owszem sa - w KitKatach, ale taki Kitkat to sie moze ewentualnie schowac przy rodzimej produkcji czekoladowo-wafelkowej pod postacia Princessy Mlecznej. Zapytacie jaki to ma zwiazek z czymkolwiek? Bierz Cadbury i nie narzekaj, dziewczyno. Otoz, jak sie okazuje ja jednak lubie wafelki. Znalazlam w Tesco w centrum polska polke i kupilam sobie Princesse na otarcie lez implantowych (nie pytajcie) i zastesknilam za prostym, czekoladowym wafelkiem. Oficjalnie zatem Princessy (i im podobne wyroby) dolaczaja do elitarnej listy produktow za ktorymi tesknie. Lista na dzien dzisiejszy wyglada tak:

- gazowane wody smakowe (szczegolnie pomaranczowa)
- wafelki czekoladowe (np. Princessa Mleczna)

Polonia w Bristolu, sadzac po polce w Tesco, teskni glownie za bardziej podstawowymi produktami. Na polce bylo Magi firmy Winiary, ogorki kiszone, flaki, gluasz i barszcz czerwony w proszku. A na oslode soki Costa, jeden Tymbark, budyn instant i Princessa. Dziwna ta Polonia.

czwartek, 21 maja 2009

(Nie)blyskotliwa notka

Mam aliena w rece i reka mi najpierw od tego zsiniala, potem sie obsiniaczyla, a dzisiaj moglam zdjac bandaz wreszcie i zobaczyc jakie to szkody poczynilam sama sobie. Czego to ludzie nie wymysla zeby sie samo-okaleczyc. Na razie nie widze zadnych efektow ubocznych, ale okres przejsciowy to pierwsze 4 miesiace, a nie pierwsze 40 godzin, wiec nie bede jeszcze niczego oceniac. Poza tym mam bardzo wyrazne wspomnienie tego, jak sie czulam dwa dni po usuwaniu osemek i wiem, ze potem bylo tylko gorzej. Jestem realistka. I mam kolejna ceche wspolna z Cicikiem - obie jestesmy zaimplantowane.

Jesli nie implant to podobno pozostaje mi 'maczeta'. Nie pytajcie o wyjasnienia, bo to zbyt skomplikowane. Z tego co zrozumialam to chodzi o jakies amazonskie rybki.

Mam niejasne wrazenie, ze mialam pomysl na bardzo blyskotliwa notke. I tak byla blyskotliwa ta mysl, ze nie udalo mi sie jej zatrzymac i teraz dryfuje gdzies i czeka az kolejny rybak ja pochyci w siec swoich skomplikowanych mysli.

Dostalam od Guru kwiatki z okazji 6 miesiecy. Guru przyszlo w swoich nowych jeansach i porwalo mnie do kina. 6 miesiecy to nieduzo, ale i duzo z drugiej storny. Zyczylismy sobie na razie jeszcze raz tyle i zeby bylo tak samo odjazdowo.

Podobno mam na ludzi wspaniale demoralizujacy wplyw jesli chodzi o wycieczki na zakupy. Z nikim sie tak nie kupuje ciuchow/butow czy makijazu jak ze mna. Tytul jest to zaszczytny i aby nie wyjsc z wprawy postanowilam jutro wybrac sie na wycieczke i kupic sobie zielony sweterek, ktory widzialam ostatnio w Zarze.

wtorek, 19 maja 2009

Moje zycie jako telenowela

Blog mi nie chcial dzialac, kiedy ostatnio naszla mnie wena na notke...

I nigdy nie zgdaniecie o ktorej godzinie mnie ta wena naszla - otoz naszla mnie ta wena o 9.25. RANO. Tak, tak ludzie sie zmieniaja. Ostatnie kilka dni ja sie zmienilam tak, ze o polnocy jestem juz nie do zycia. Nie wiem czy to kwestia odreagowania esejow i roku akademickiego ogolem czy po prostu dolaczylam do ogolnego trendu loserow na studiach - wszyscy, ktorzy koncza w tym roku chodza spac okolo 22. Ja od piatku ledwo ciagne do polnocy i Guru mnie na swoich urodzinach musialo zaniesc do lozka. O ktorej sie samo pojawilo? Nie mam pojecia, bo nastepne co pamietam to deszcz walacy o okna rano. Przechodze wiec za tryb pisania notek nad tostem z marmite i herbata z mlekiem. Zestaw jak najbardziej poranny.

Ide dzisiaj zakladac implant. Samo w sobie jest to troszke straszne, ale juz moje otoczenie zadbalo o to, zeby byl tez element komediowy. Otoz ide z Oscarem jako osba towarzyszaca. Wyobrazcie sobie w poczekalni taki dialog:

Pielegniarka: Olga, zapraszam do mojego gabinetu. Chcesz zeby Twoj chlopak Ci towarzyszyl?
Ja (patrzac na Oscara): O, to nie jest moj chlopak.
Pielegniarka: ???
Ja: To chlopak mojej najlepszej przyjaciolki.
(kurtyna)

Czy nie brzmi Wam jak klasyczna scena z jakiejs telenoweli?

wtorek, 12 maja 2009

Mam zla aure (doslownie)

Mialam dzisiaj skonczyc moj research design i dzieki bogu jest godzina 21.52 a ja nawet jeszcze nie zaczelam. Ostatnie 13 godzin mojego jakze slodkiego zycia stracilam bezpowrotnie i za kare czeka mnie od rana sesja naukowa az nie skoncze. Nie mozna tak nic w zyciu nie robic. Chociaz moze wyprobuje nowa teorie - nie mozna tak nic nie robic, no chyba ze sie nic nie robi i wciaz dostaje satysfakcjonujace oceny (definicja 'satysfakcjonujacych ocen' do ustalen indywidualnych). Research design jeszcze nie mam, ale bede miala.

Mam za to ciastko, plany na przyszlosc, wizje House'a jutro i migreny z aura, ktore powoduja, ze mam osmiokrotnie wieksze ryzyko wylewu/udaru, jesli pozostane przy tych pigulkach przy ktorych bylam do teraz. Zycie jest komedia. O 13 myslisz, ze jestes przecietnym polykaczem hormonow a o 13.16 dowiadujesz sie, ze ostatnie kilka lat ryzykowalas nie potencjalnym macierzynstwem a gabczastoscia mozgu i zyciowa roslinnoscia. Mialam krotki napad furii, ale na szczescie w okolicy byla pielegniarka i sytuacja jest juz pod kontrola. Potem pobilam Guru. Cos/kogos pobic musialam, a Guru sie zgodzilo zostac pobite w imie medycznej niesprawiedliwosci. A potem kupilo mi sorbet z mango i papaja wiec juz zycie bylo lepsze. A potem Maman mi powiedziala - bardzo zreszta slusznie - ze duzo lepiej jest wiedziec niz obudzic sie za kilka lat w szpitalnym lozku z niemozliwoscia ... no wlasnie, moze lepiej sie nad tym nie zastanawiajmy. Na dodatek jeszcze przyszla Anita i tak swieta trojca panujaca nad moja rownowaga psychiczna i ogolnym zdrowiem mentalnym zostala dopelniona. I Anita wiedziala jak mnie podejsc, poniewaz po obejrzeniu szesciu ton ulotek o potencjalnych alternatywach dla osob w mojej niecodziennej sytuacji stwierdzila, ze 'to wlasciwie sie jej wydaje kuszace' - chrzanic dwuskladnikowe pigulki. I sie razem smialysmy, wiec bylo dobrze.

Zabilam swoj angielski telefon. Nawet nie bede opowiadac. Po prostu zalozcie ze byla to najbardziej kreatywna metoda morderstwa na telefonie. Swoja droga kto mnie kiedys oklamal mowiac, ze nokie przezyja wszystko? Oliwy z oliwek i karczochow nie przezywaja na pewno... Nie pytajcie o szczegoly.

sobota, 9 maja 2009

Twilight

Zatracone watki czas przywrocic.

Ostatni tydzien obijalam sie internetowo i tylko internetowo. W kazdej innej sferze zycia raczej nie mialam ani chwili na zastanowienie. Najbardziej wbrew pozorom ucierpialam na tym ja sama. Ale, jak mawiaja madrzy ludzie - zlego diabli nie biora, wiec powracam. Jeszcze moze nie w wielkim stylu, ale z jednym napisanym esejem, jednym egzaminem za soba, wizja na projekt na temat frekwencji wyborczej i z wizja na prezent dla Guru. Ile z tych mrocznych planow wyjdzie tak, jak bym chciala? To sie wszystko okaze.

Upadlam filmowo i obejrzalam Twilight. Nie bede komentowac. Usmialam sie bardzo. A najbardziej z tego, jaki ten film byl smiertelnie (nomen-omen) powazny. I potem z tego, ze ktos sie serio pod nim podpisal. Jak widac zycie nawet na progu sesji zaskakuje. Jedynym wytlumaczeniem tego fenomenu (fenomenu przyznania sie z imienia i nazwiska do scenariusza) jest strajk scenarzystow jaki mial miejsce ponad rok temu w USA. To wiele tlumaczy i wydaje mi sie, ze wiem jak wygladaly skrypty dialogow: "Talk shit" jak jedyna wskazowka dla ogolnej improwizacji. A potem "Talk some serious shit" w koncowych scenach. Niech zyje improwizacja. Szkoda ze ona sprawdza sie tylko w przypadku, kiedy akompaniuje jej dobre aktorstwo. Inaczej wychodzi katastrofa, ktorej nawet wampirze mroki i bejsbol nie przyslonia (swoja droga - wampirzy bejsbol wyglada w praktyce dokladnie tak absurdalnie jak brzmi z nazwy). Panna Glowna Bohaterka bolala mnie w kazdej scenie - pretensjonalna od chevroleta ktorym jezdzila po jej 'glebokie' jak wampirze trumny przemyslenia. Szczegolnie podobaly mi sie te o smierci na koncu, kiedy 'zawsze zastanawiala sie jako to jest umierac'. Oooooch, widownia drzy ze wspolczucia. Lub z niecierpliwosci kiedy sie ta tandetna skonczy. Plus te czerwone jablka, uciekajace lanie i inne sugestie mniej subtelne. Ale za to pan Cedrik Diggory (wybaczcie, pozna pora mam gorsza pamiec do nazwisk) dobrze obstawil - wszystkie malolaty swiata chca go miec na wlasnosc. W koncu kto nigdy nie marzyl o brokatowym chlopaku bez tetna? To po prostu uwspolczesniony rycerz w lsniacej zbroi na bialym koniu, ktory wyrwie nas z marazmu dnia codziennego. A potem bedziemy z nim lezec na laczce i trzymac sie za raczki. Brawo Cedriku - Ty sie juz kolacja jutro martwic nie musisz - zaraz Cie wyprodukuja z pluszu i bedziesz po nacisnieciu w brokatowy brzuszek piszczal: "Umiem przeczytac mysli wszystkich, tylko nie Twoje" albo "Lew zakochal sie w owieczce" lub "Teraz jestes moim zyciem". Mialam nie komentowac, ale przyznam ze czasem jest sie trudno powstrzymac. Chcialabym moc napisac, ze drugiej czesci na pewno nie zobacze, ale niestety akcja dzieje sie w Volterze, wiec milosc do Toskanii najpewniej wygra z moja niechecia do nastoletnich wampirow o super-mocach.

Dobranoc.

niedziela, 3 maja 2009

Udaje

Wywialo mnie (prawie doslownie) w okolice morskie, do pieknego Devon. Tym razem widzialam ze mieszkaja tu tez jacys inni ludzie, a nie tylko Guru i jego rodzina. Jest slonce, jest wiosna (wszedzie dookola kolorowe ogrody), plaza, morze i wiatr tez sa. Devon jak sie patrzy. Tylko herbatnikow brakuje, bo herbaty mam na hektolitry.

Guru mysli, ze sie grzecznie ucze ale prawda jest taka, ze jakos nie moge sie zebrac w sobie. Slonce mnie rozprasza i wolalabym pojsc na spacer niz zastanawiac sie nad tym dlaczego coraz mniej osob chodzi glosowac we wspolczesnych demokracjach.

Zamiast tego udaje, ze sie ucze hiszpanskiego i nawet udalo mi sie dzieki temu udawaniu zrozumiec troszke wiecej niz na samych lekcjach. Tylko Moony'ego brakuje, zeby mnie przepytal... Och trudno.

Sni mi sie ciagle, ze nikt mnie nie lubi. Co na to Freud? Ide zapytac najblizszego psychologa. Moze porzuci te nudne statystyki i wezmie mnie na spacer?

środa, 29 kwietnia 2009

Elfie wieloryby

Srednia pisania postow osiagam kosmiczna i ktos mnie powinien w ten moj leniwy zadek zdecydowanie kopnac. Jak juz wspominalam zatracilam gdzies ciaglosci historii. Nie zeby kiedykolwiek jakas byla, ale wiem ze nobla za pisanie nie dostane. No chyba ze zostane doceniona jako pisarz post-modernistyczny i post-strukturalny (nie do konca wiem co to znaczy, ale struktury mnie nie dotycza wiec moge byc post-strukturalna).
Wydaje mi sie ze za sciana Katy chrapie, ale pewnosci nie mam. To moga byc tez powoli przemykajace auta za oknem - w koncu to jest serial Olga w Wielkim Miescie.

Zly jest ten tydzien. Ma dopiero dwa dni a juz trzy osoby w moim towarzystwie sie smucily. Powodow byla masa i az dziw ze w trzech osobach tyle niepewnosci, smutkow i zalu sie moze zmiescic. Wszystkich bym chciala utulic najszczerzej i najlepiej jak potrafie, ale wciaz jeszcze nie wymyslono maszyny, ktora przesyla przez internet uczucie przytulania. Mysle, ze to by byl duzo lepszy wynalazek niz webcamy.

A na koniec informacja dnia: wieloryby jak elfy. Tego, ktory wytlumaczy o co chodzi czeka nagroda. To byl naprawde ekscytujace wniosek i moral z opowiesci Oscara. Ktos je swoja droga powinien spisywac.

czwartek, 23 kwietnia 2009

Czas plynie

Najlepszym dowodem na szalenczy uplyw czasu jest fakt, ze sto lat minelo od ostatniej notki na tym blogu. Trudno tu tez mowic o jakiejkolwiek ciaglosci w watkach jakie opisuje czy, o ktorych wspominam. Chociaz musze przyznac, ze ciaglosc i spojnosc watkow nigdy nie byla moja mocna strona blogowa. Co innego jesli chodzi o eseje.

Ale o tych nie piszemy. Zreszta ze smutkiem zawiadamiam, ze nie ma co pisac... To sie zmieni w najbliszych dniach i tygodnach. Sesji moze w tym roku jako takiej nie mam, ale zeby chociaz zachowac pozory przyzwoitosci pisze dwa eseje. I ot cala sesja.

Ucze sie tez subjuntivo, bo moze mi sie przydac w Kraju Baskow gdzie sie wybieram latem. Chociaz oni tam sobie gadaja po baskijsku. I strzelaja do wszystkich wokol. Coz, az szkoda ze nie jade z Walijczykiem bo taki by sie moze dogadal. Ja natomiast trafilam na pol-chochlika z Kornwalii (ale mentalnie z Devon) i oni generalnie mrucza pod nosem w zadnym ogolnie i oficjalnie uznanym jezyku. Ok, to moze troszke nieprawda - jade z Brytyjczykiem, ktorego opatrznosc obdarzyla cala masa talentow, ale jezyki obcem mu dane nie byly wiec posluguje sie tylko mowa Szekspira. Za to jak sie posluguje! (to jest notka poprawna politycznie - nidgy nie wiadomo kto sobie zechce tego bloga potlumaczyc i przekazac dalej np. do Devon).

V sprawdza sie pieknie i wszyscy go podziwiaja. Jednak nie ma jak fioletowy laptop. Wczoraj poszlam z nim na spacer i rozpakowujac go zauwazylam jak mi pieknie pasuje do mojej fioletowej torebki. Zycie jest piekne.

A Maman na wsi i probuje sie odciac od swiata. Swiat podobno dzwoni ok. 18 razy dziennie. Witamy w XXI wieku.

środa, 15 kwietnia 2009

Inwazja minela

Hohoho, dawno mnie nie bylo. Od tego czasu co prawda nic sie w moim zyciu za bardzo nie zmienilo, ale zdazylam sie przyzwyczaic do nowego komputera (mam swietna klawiature) oraz przezyc dwa naloty angielskie. Pierwszym nalotem byl zestaw Anita + Oscar czyli tak naprawde dwa w jednym. Odwiedzilismy piekne polskie Tatry, zdobylismy Kasprowy Wierch i teraz z czystym sumieniem moge ich wypuscic w Himalaje latem, bo przynajmniej jakies gory juz widzieli i osmio-tysieczniki moze ich za bardzo nie przestrasza. Chociaz w malym stopniu wiedza czego sie spodziewac.

Oni wylecieli w czwartek, a w piatek popoludniu ponad dwie godziny staralam sie dostac do Krakowa (autostrada! Ha!) zeby odebrac szanowne Guru (rowniez znane w czasie tej przerw
y swiatecznej jako Chico Latino). Guru przylecialo do mnie ze slonecznej Hiszpanii gdzie to oczywiscie oddawalo sie przyjemnosciom morsko-powietrznym. Mnie nie pytajcie. Tutaj natomiast wiatr je przywial zeby poznalo moja rodzine. Rodzina Guru nie zjadla, a Guru jak prawdziwy wegetarianin nawet sie jedzeniem rodziny nie interesowal. Ciciki tez Guru nie zjadly, co najbardziej ucieszylo chyba Maman, bo jednak kocie wlosy mozna odkurzac dwa razy dziennie a i tak zostana. Wielkanoc wiec uplynela nam angielsko i mobilnie, bo zwiedzilam znowu troszke polski i to jako kierowca (raz nawet bez prawa jazdy).

A teraz teoretycznie ucze sie hiszpanskiego. W praktyce mysle o swoich nowych butach i nowej sukience. O nowej, pieknej bieliznie tez mysle. Zycie
jest dobre, mimo ze portfel mam jakby lzejszy po dzisiejszym wypadzie do Katowic.

Mam Photoshop Elements i mnie to cieszy ogromnie. Mam tez piekne zdjecie Cicika na ktorym jestem ja i Guru. Oto ono:

środa, 1 kwietnia 2009

22 i V

Pieknie jest byc znow o rok starsza. Nie czuje w ogole roznicy miedzy soba wczoraj a soba dzis, a jestem bogatsza o ksiazke, filtr +dyfuzor + zestaw do czyszczenia obiektywow, piekny plakat z kolazem zdjec z ostatnich 22 lat mojego zycia oraz o nastepce Faakera.

Tak moi drodzy - ten post jest pierwszym pisanym na zupelnie innym, wciaz jeszcze nie-oswojonym laptopie. Mam viste, mam vaio i az by sie chcialo powiedziec, ze to cudo jest w kolorze violet, zeby mi z tymi wszystkimi 'v' pasowalo. Chyba wlasnie wpadlam na pomysl - nazwe go 'V' i tyle. Purple Haze bylo za dluga nazwa.

Cicius siedzi na stole i patrzy na mnie wyczekujaco. Coz, moze i sa moje urodziny, moze i mialam tort w ksztalcie torebki od Louis Vittona (beda zdjecia), ale mamusiowe obowiazki czekaja - trzeba marude polozyc spac.

niedziela, 29 marca 2009

Update wiosenny

Oj, dawno tu nic nie pisalam dawno.

Czekam na wiosne. Troszke sie czuje jakbym cofnela sie w czasie. Bristol opuszczalam zadowolona i swiecilo mi w tle slonko (choc na bardzo na wschodzie, bo nie bylo jeszcze siodmej rano). Maman i Guru pomimo bariery jezykowej sie dogadali i z obu stron otrzymuje opinie, ze sie polubili i zrobili na sobie pozytywne wrazenie. I efekty tego sa takie, ze Guru jak juz tylko znudzi mu sie slonce hiszpanii i wietrzne costa del sol zawita na Wielkanoc w Polsce. Bede miala wegetarianska wielkanoc. Brzmi jak wyzwanie.

Mam piekna brzoskwinie w domu. Chociaz Moony mi mowi, ze bardziej przypomina beze lub canelloni. Jedno jest pewne - jest urocza. A w czerni prezentuje sie rownie pieknie jak we wszystkim innym:

poniedziałek, 16 marca 2009

Weekendy sa super

Bal mnie nie pozarl, o nie. Cisza nastapila z wielu powodow, ale przyznam ze zaden na moment obecny nie wydaje sie wystarczajaco ciekawy zeby zostac opisanym w notce. Ciekawe jest za to to, ze zupelnie bez zapowiedzi wpadlam dzisiaj do Walii. Ponad dwa lata mnie tam nie bylo i tu nagle jeden telefon i ... juz bylam na lunchu w Llanvihangel. A potem spacer po dolinkach i wsrod owieczek i zycie bylo dobre. Szczegolnie ze dookola byly same zonkile i krokusy. A na niebie ani jednej chmurki.

Bylam tez wczoraj w ciemni i wywolywalam film po ponad dwoch latach. Wyszedl mi w sumie weekend powrotow na stare smieci w nowych odslonach. Okazalo sie, ze nie tylko guru lubi fotografie, ale i fotografia lubi guru. Jak na kogos kto byl drugi raz w zyciu w ciemni zachowywal sie niesamowice pewnie, co mnie niestety na poczatku rozbilo i wytracilo z rownowagi i (jak sie okazalo zupelnie falszywego) poczucia wyzszosci. Zycie mi pokazalo, ale na szczescie pokazalo w dosyc przyjemny sposob, ze jeszcze przede mna wiele niespodzianek. Glownie na temat mojej wlasnej osoby i samo-postrzegania.

Jednak NEWSem weekendu jest jego koniec: wraz z koncem weekendu przychodzi czas ze mozna powiedziec iz moja najlepsza i najukochansza Maman bedzie tutaj juz pojutrze!

środa, 11 marca 2009

Ide na bal

Denerwuje mnie, kiedy jestem w stanie przewidziec, ze ktos mnie rozczaruje. Bo to znaczy ze sie nastwilam na rozczarowanie i ... bedac rozczarowana nie zostalam rozczarowana (chyba 'mile zaskoczona' jest poprawna forma w tym przypadku). Moze na pierwszy rzut oka ma to sredni sens, ale po glebszym zastanowieniu wiekszosc swiata by sie ze mna zgodzila.

Ide na bal i osobiscie ma zamiar sie dobrze bawic. A reszta swiata mnie moze cmoknac ewentualnie w moje male, sliczne uszy.

Za 11 dni do domu. Dobrze, bo Anglia w calej swojej wiosnie i atrakcyjnosci jednak momentami bywa meczaca.

wtorek, 10 marca 2009

Grad i nic-nie-robienie

Ostatnie osiem tygodni czytalam, czytalam i czytalam. Kiedy nie czytalam udzielalam sie towarzysko mniej lub bardziej. I nagle przyszedl poniedzialek, tydzien 19 roku akademickiego 2008/2009 i okazuje sie, ze w tym tygodniu zamiast 380 stron do przeczytania mam tylko 40. I ze wieczorem wszyscy sie ucza, a ja nie mam nic do roboty. Nikt nawet nie chcial ze mna jakiegos filmu obejrzec.

Wczoraj za to bylam na plazy (chor krzyczy"znowu?!"). Wialo jakby sie cala wioska powiesila a na dodatek z nieba wypluwalo zaby, ryby i inne krowy morskie, przekladane od czasu do czasu gradem. A guru i spolka fik do wody i juz ich nie bylo. Na swiecie jest cala masa popaprancow i wcale mi to nie przeszkadza. Pytanie brzmi kto jest bardziej szalony - oni w tych warunkach w wodzie czy ja, jadaca dla towarzystwa? Nie odpowiadajcie prosze. To bylo swietne
popoludnie.

A kiedy na chwile przestalo lac zrobilam w sumie 6 zdjec i nie wyszlo tak naprawde ani jedno - palce mi zdretwialy zanim zdazylam cokolwiek w aparacie nastawic.


niedziela, 8 marca 2009

Let me in the sound

Mam nowe U2. Zaczyna sie slowami "I know a girl". A konczy piosenka korespondenta wojennego. U2 jest super.
Jeszcze nie mam zdania na temat nowej plyty, bo przesluchalam tylko raz i teraz czytam teksty. Ale juz kilka elementow mnie poruszylo, kilka razy poczulam ze jestem w muzycznym domu i kilka rzeczy spowodowalo ze sie usmiechnelam. U2 to moj slodki grzech muzyczny - pierwszy zespol na ktory tak naprawde zwrocilam uwage, pierwsza muzyczna szczera milosc jak sie po latach okazuje, bo po raz kolejny szlam kupic nowa plyte jak na skrzydlach i z wielka mieszanka radosci i niepewnosci. Ludzie sie smieja, ze to grupa ktora do reszty mojej muzyki nie pasuje. Nikt jeszcze mi nie powiedzial dokladnie dlaczego. Kto wie czy bym sluchala Floydow gdyby nie moja (teraz smieszna) fascynacja bardzo przecietnym kawalkiem Elevation. Przypomnijcie sobie Bono zawieszonego w miejscu i czasie - "At the corner of your lips, is the orbit of your hips".

Na poczatek singiel "Get on Your Boots" - wcale nie taki "Pop" czy Zooropowy jak by sie na poczatku wydawalo:

The future needs a big kiss
Winds blows with a twist
Never seen a moon like this
Can you see it too?

Night is falling everywhere
Rockets at the fun fair
Satan loves a bomb scare
But he won’t scare you

Hey, sexy boots
Get on your boots, yeah

You free me from the dark dream
Candy floss ice cream
All our kids are screaming
But the ghosts aren’t real

Here’s where we gotta be
Love and community
Laughter is eternity
If joy is real

You don’t know how beautiful
You don’t know how beautiful you are
You don’t know, and you don’t get it, do you?
You don’t know how beautiful you are

That’s someone’s stuff they’re blowing up
We’re into growing up
Women of the future
Hold the big revelations

I got a submarine
You got gasoline
I don’t want to talk about wars between nations

Not right now

Hey sexy boots
Get on your boots, yeah
Not right now
Bossy boots

You don’t know how beautiful
You don’t know how beautiful you are
You don’t know, and you don’t get it, do you?
You don’t know how beautiful you are

Hey sexy boots
I don’t want to talk about the wars between the nations
Sexy boots, yeah

Let me in the sound
Let me in the sound
Let me in the sound, sound
Let me in the sound, sound
Meet me in the sound

Let me in the sound
Let me in the sound, now
God, I’m going down
I don’t wanna drown now
Meet me in the sound

Let me in the sound
Let me in the sound
Let me in the sound, sound
Let me in the sound, sound
Meet me in the sound

Get on your boots
Get on your boots
Get on your boots
Yeah hey hey

/Get on You Boots by U2/

wtorek, 3 marca 2009

Dodatek do wczorajszej notki

Bantham Beach czyli jak to robia profesjonalisci. Morze jest tam, gdzie wiatr czyli z tylu. Horyzont jest krzywy bo mialam krzywe oko, ale przyznam ze tak mi sie nawet podoba.

niedziela, 1 marca 2009

Devon, (u)rodziny, guru i latawce

Wrocilam do Bristolu po dwoch dniach slodkiej nieobecnosci. Z tego co widze Bristol za bardzo za mna nie tesknil. Wcale mnie to nie dziwi, bo jedyny potencjalnie teskniacy element spedzil caly weekend zapewniajac mi atrakcje na wsi devonskiej. Byliscie kiedys w Devon? Jesli nie, to koniecznie wpiszcie na liste miejsc do zobaczenia. Slowo 'morze' nagle nabiera zupelnie innego, duzo ciekawszego znaczenia.

Poznalam zycie codzienne/rodzinne guru i zadziwilo mnie jak latwo i przyjemnie na ten weekend stalam sie jego czescia. Traktowano mnie jak dobra znajoma, a kiedy dolaczyl do nas brat guru i plakalismy przy lunchu wszyscy ze smiechu, to sie upewnilam w swoim przekonaniu, ze chyba mnie wszyscy polubili. Pies mnie tez polubil, chociaz mialam wrazenie ze co jakis czas patrzyl na mnie dlugo i wnikliwie a potem na Charlie'ego i pytal: "Co to mi tutaj przywiozles, hm? Co to za porzadki? Dziwne to-to strasznie, ciagle do mnie gada i to jeszcze w jakims obcym jezyku..."
Nawet na urodziny sie zalapalam, ale historia z nimi zwiazana jest za dluga na wszelkie opisy mniej lub bardziej literackie. Prezent dla kogos kogo sie nie zna to trudne zadanie, ale mnie sie udalo zrobic praktycznie sztuke i to sztuke komediowa. Musicie mi uwierzyc na slowo, bo wiecej tu nie napisze.

A teraz ide spac, bo odpadaja mi rece i nogi. Guru dopielo swego, uparlo sie jak tylko ono potrafi, zabralo mnie na plaze i dalo do reki latawiec, ale nie byle jaki bo bardziej przypominajacy paralotnie. Dostalam uprzaz, latawiec, instrukcje, wsparcie, wiatr i krotka (za krotka!) demonstracje od samego guru. Podobno latawce mam we krwi, bo szlo mi bardzo dobrze jak na kogos kto sie na tym w ogole nie zna. Coz... jesli jutro jeszcze bede umiala ruszac rekami, to moze sie zdecyduje w to zabawic raz jeszcze.

Ktoregos pieknego dnia beda z tych wszystkich szalenstw nadmorskich zdjecia. Ale to pewnie po esejach.

czwartek, 26 lutego 2009

Popychanie z Mostow

Mam pms stulecia i chcialabym moc napisac, ze mowie Wam to w tajemnicy przed najblizszym otoczeniem. Niestety tym razem tajemnicy sie nie udalo dochowac i caly swiat wie. Albo powiedzialam (bo czulam ze zaraz wybuchne i musialam sie wytlumaczyc lub po wybuchu mialam wyrzuty sumienia i musialam sie wytlumaczyc) albo bylo to tak oczywiscte, ze otoczenie samo zgadlo. Madre to otoczenie.
Powtorze sie, ale swiat mnie musi kochac, skoro jeszcze nikt mnie nie zepchnal z najblizszego mostu. A jesli mnie nie kocha to jest na tyle rozsadny ze sie nie zbliza za bardzo.

Dzis weszlam w ostatnia faze i poryczalam sie ogladajac House'a. I House sie dawno skonczyl a ja siedzialam z chusteczkami i cale swoje zycie przeanalizowalam, z kazda minuta myslac ze zaraz sie odwodnie. Rozsadek (zwany w tym stanie potocznie hormonami) podpowiedzial mi, ze rozwiazaniem beda dobre lody czekoladowe i zjadlam pol kubelka... Dobrze, ze w kwestii jedzenia miewam bardzo rzadko wyrzuty sumienia, bo sama bym sie musiala zepchnac z mostu.

Byle do piatku.

(juz sam fakt, ze mialam ochote cos napisac i moze udalo mi sie wcisnac w to pisanie troszke autoironii jest dobry).

poniedziałek, 23 lutego 2009

Barcelona, Oscary i eseje

Vicky Cristina Barcelona mnie urzeklo hiszpanskim i Penelope Cruz. Nie wiedzialam, ze to jest w ogole mozliwe. Jak Penelope pojechala kilka razy po hiszpansku, to chcialam sie z nia zamienic miejscami. Kiedys tez tak bede hablac, jak najeta. Moze nie bede miala tego typu tendencji destrukcyjnych, ale bede tak nawijac.

Na razie srednio sie jestem w stanie wyslowic w ojczystym jezyku i slowo 'factor' mnie dzisiaj rozlozylo lingwistycznie, bo nie mialam najmniejszego pojecia jak je przetlumaczyc, zeby oddac sens. Wstyd i ganba, bo zalegla na bezprzewodowym Skype cisza i cale 1600 km jakie mnie dzielilo od drugiej strony az wibrowalo wstydem. Nie podpowiadajcie mi, bo juz sama wiem.


Oscary wlasnie zaczeli rozdawac. Ja na razie niestety wiem tylko co, kto ma ubrane. Kate Winslet na granatowo, Sarah Jessica Parker w bieli (podobno to hit czerwonego dywanu w tym roku), Brad i Angelina w klasycznej czerni. A Anne Hathaway w bizuterii w
artej milion dolarow. Kryzys finansowy nie dosiegnal podobno Hollywood. A za chwile Hugh Jackman wkroczy na scene i bedzie sobie miejmy nadzieje radzil z trudnym zdaniem prezentera. Och, to wszystko jest bardzo ekscytujace.

Jeszcze w tytule sa eseje, ale wolalabym pisac o ciasteczkach. Eseje jednak napisane byc musza i nic mnie nie usprawiedliwa. Omawiam czynniki wplywajace na zmiany poziomu politycznej tolerancji wobec homoseksualnych mniejszosci w Stanach. Jest ktos chetny do pomocy?

A na koniec kotka ktora spotkalam na spacerze wczoraj. Swiatlo bylo piekne, modelka chetna do wspolpracy i czesc zdjeci wyszla zadowajalaca. Wiosenne slonce jednak nie ma sobie rownych.

czwartek, 19 lutego 2009

Muzyczny jez

Czasem bywam muzycznym jezem. Kiedy ktos z pewnoscia siebie w glosie puszcza mi jakis kawalek i pyta (niby od nie-chcenia) - "Kto to?", to nagle wyskakuja mi wszedzie kolce, zwijam sie wewnetrznie w klebek i jestem muzycznym jezem. W tym samym czasie cala wiedza muzyczna paruje mi z glowy, jak woda z naszego zelazka. Wtedy podejrzewam, ze nawet Bono bym nie rozpoznala. Muzyczny jez - ot taki stan duszy i specjalny rodzaj stresu.

(a swoja droga, to prosze bardzo dla wszystkich mniej zorientowanych: klikamy tutaj i podskakujemy z podniecenia)

Udzielilam swoich nog do sesji zdjeciowej i kolana nie bede mnie za to jutro lubic. Reszty tez udzielilam, ale nie musialam nadwyrezac za bardzo. Zobaczymy jakie tego beda efekty - na razie nie mam zielonego pojecia.

Za miesiac Maman przyjezdza, czyli juz prawie bedzie wiosna. Za oknem dzisiaj co prawda bylo szaro, ale ja sie nie dam zmylic - mam na kominku piekne, fioletowe tulipany i one mi przypominaja, ze juz niedlugo.

Och i jeszcze jedno - jedzcie paczki!

niedziela, 15 lutego 2009

Dawno obiecane

... guru w dzinsach. Podobno ma fajna strzeche na glowie, ale przyznam ze ja sie nie znam. Fajny na pewno ma glos. I jak sie okazuje dryg do oswietlania samego siebie. Prosze bardzo i cieszcie oczy, co Wam zostalo skoro reszta jest moja?


(zawsze chcialam napisac tego typu notke i zobaczyc czy potrafilabym to zrobic na powaznie. eksperyment mozemy uznac za udany - brzmie jak siksa i usmialam sie z tego przednio. ratunek jak widac jeszcze mi nie jest potrzebny)

Uu zapomnialabym, zdjecie jak prawie-zawsze by: Charlie Clift (-->click!<--)

środa, 11 lutego 2009

wtorek, 10 lutego 2009

Pijemy, gramy i uczymy sie

Zaczelam dzisiaj dzien od kieliszka czerwonego wina i odrobiny sera manchego. Musicie przyznac, ze tylko studenci przedmiotow atrystycznych i humanistycznych moga sobie pozwolic na taki hedonizm we wtorek przed godzina 11 rano. Bo przed dziesiata przeciez jeszcze spimy.

Gramy z guru w otwarte karty. A przynajmniej guru tak lubi myslec, a ja laskawie pozwalam guru tak myslec. Guru jest zadowolone, ze osiagnelo swoj cel i dumne, ze osiagnelo go w swoj sposob i dzieki swoim niesamowitym umiejetnosciom, a ja kiwam do siebie grzecznie glowka i doskonale wiem kto wygral naprawde.
Guru otwiera karty, mysli ze ja otwieram swoje a tak naprawde ja mam kieszen i rekawy pelne asow i jokerow. I wszyscy odchodza zadowoleni. Zwiazki miedzyludzkie (we wszystkich swoich formach, barwach i odmianach) sa pouczajace.

Bede dzisiaj w lozku przed polnoca. Musialam poswiecic House'a zeby pojsc spac. Ale koldra jest lepsza od House'a kiedy sie jest zmeczonym.

Obiecuje oficjalnie i bardzo eksihicjonistycznie ze jutro sie bede uczyc. Bo dzis sie udzielalam od rana do wieczora towarzysko i moja wiedza polityczna nie przytyla nawet o miligram.

sobota, 7 lutego 2009

Postanowienia blogowe

Mam blogowe postanowienie. Jest bardzo podobne do wiekszosci postanowien zwiazanych z moimi pamietnikami/blogami - pisac wiecej. Ale tutaj bedzie bardziej konkretnie - jesli przeczytam ksiazke, to napisze troszke wiecej niz dwa zadania na jej temat. Jesli zobacze film, to napisze porzadna recenzje. Jakas dyscypline trzeba na siebie narzucic. Powodow jest kilka - pierwszy jest taki, ze czuje poranna inspiracje - slonko, snieg za oknem, wizja lunchu w Clifton Village zawsze nastrajaja dobrze. Drugi powod jest taki, ze musze nad stylistyka wypowiedzi w jezyku ojczystym popracowac. Niewielka mam stycznosc z polskim pisanym w dzisiejszych czasach i dobrze by bylo nie zapomniec "Kto Ty jestes? Polak Maly" itd. Angielski mnie atakuje z kazdej strony i wiem, ze to ma zawsze negatywny wplyw na ten drugi jezyk. Ale na szczescie wszystko do dziala w obie strony i jesli dlugo siedze po kontynentalnej stronie kanalu, to poziom angielskiego mi zdecydowanie spada, glownie odbijajac sie na szczescie na akcencie a nie na gramatyce. Jest swiatelko w tunelu, hehe.

A teraz ide zobaczyc jak sie miewa cialo znalezione na podlodze w kuchni dzis rano. Przyznam, iz bylo bardzo tajemnicze.

środa, 4 lutego 2009

Cala prawda o kociej kompozycji

Kot składa się z materii, antymaterii i fanaberii.
Nic dodac, nic ujac.

(Cicik, bo za nia tesknie)

wtorek, 3 lutego 2009

Snieg w Anglii i nikt o niczym innym nie mowi

Och, sniegu w Anglii spadlo tyle, ze nawet mnie ucieszyla biel dookola. Wszystko jest takie ciche i pieknie biale. Wszyscy wyciagneli aparaty fotograficzne i uwieczniaja to, bo nastepna zima bedzie pewnie dopiero w przyszlym stuleciu. Chyba ze Golfsztorm (Gulfstream?) w koncu przestanie straszyc i sie zatrzyma na dobre. Wtedy przymarzniemy do lozek i zaden grzejniczek nas nie uratuje.

Gdyby nie to ze jest prawie pierwsza nad ranem, to napisalabym wiecej ale rozsadek wola o sen. I slusznie. Spanie jest wazne.

Moony! Napisz mi jak Ci chemia poszla - nie zostawiaj mnie wielkiej niewiedzy.

A jutro moze ulepie jakiegos balwanka zeby uczcic angielski snieg. Swoja droga, to jest bardzo podobny do naszego rodzimego.

sobota, 31 stycznia 2009

Przeprowadzam sie intensywnie

Caly dzien sie dzisiaj przeprowadzalam.

Problem re-emigracji sie rozwiazal z samego rana po ostatniej notce. Ryanair nie bedzie od konca marca oferowal polaczenia Bristol-Katowice. Zostalismy zeslani do Krakowa na pomaranczowe EasyJety. I wbrew pozorom nie narzekam - dodatkowe piec kilo bagazu jest wlasciwie nagroda, a nie kara. Tym bardziej, ze ceny podobne. Ale jakis smutek zostaje - mialam tak blisko na lotnisko.
Guru pojechalo do domu i mi nie moglo pomoc sie przeprowadzic. Ale morze wzywalo guru bardzo i nie bede sie z morzem mierzyc. Tym bardziej ze przeprowadzanie sie wcale nie jest az takie kuszace. Efekty sa za to niesamowite. Mam teraz tyle miejsca ze moge sie turlac po podlodze. I sie turlam w przerwach w rozpakowaniu. A w wolnym czasie od turlania spedzam caly czas z Oscarem i Anita i jest tak, jak bylo w St.Clare's. Tylko pana Lazdy brakuje. Chyba napisze do niego na Facebooku zeby pozbieral swoj genialny tylek na swoj genialny motor i wpadl do nas, bo jest swietnie.

Mam Total Film a na okladce jest Wolverine. Zycie jest dobre. Mam tez niestety katar, ktory juz prawie zniknal. Po raz kolejny stara zasada reklam 'Zywca' sie sprawdzila - 'prawie' robi wielka roznice.

środa, 28 stycznia 2009

360 stopni

A dokladnie 367 i nie stopni a stron. Zadanie dzis, do przeczytania na dziewiata rano w piatek. Dobrze, ze zmienilam grupy - z 10.00 w czwartek na 9.00 w piatek bo moglabym nie zdazyc.
(sarkazm rzeczywiscie nie dziala w pismie...)
Wesole jest zycie zainteresowanych polityka. Ameryko nadchodze. Chcialam jeszcze dodac, ze to jest czytanie pt. 'Wprowadzenie do przedmiotu' czyli zadne konkrety i nic przerazajacego. Boje sie popatrzec w program co bedzie potem.

Dlaczego nie moge sobie po prostu usiasc z chipsami i sokiem jablkowym przed piatym sezonem House'a?

Nowe zeszyty mnie za to bardzo cieszyly - to wielki plus nowego termu i nowych przedmiotow... Hmm... Patrzac na sterte czytania na moim lozku to zeszyty sa chyba jedynym plusem jaki mi teraz przychodzi do glowy.

Co sie stalo z Ryanairem w kwietniu? Czyzby wszyscy nagle postanowili wyemigrowac ponownie? Re-emigracja czy co?

wtorek, 27 stycznia 2009

8.52 rano

Firefox sie sprawdza jak najbardziej. Troche jest inny i ma to posmak nieznanego i ekscytujacej nowosci wiec wszystko jest dobrze. Nieznane i nowe jest ekscytujace czyli jest super.

Poczta z Anglii do Anglii idzie mniej wiecej tyle samo ile z Anglii do Polski (i odwrotnie). Witaj Unio Europejska - w tym sensie wszyscy jestesmy jednym krajem. Mialam dzisiaj o dziewiatej rano prezentacje z hiszpanskiego. Obudzilam sie, spojrzalam na radio a tam... 8.52. Witajcie w swiecie zle nastawionych budzikow. Jaki przezylam piekny poczatek nowego termu. Dzieki temu okazalo sie rowniez, ze wszystko da sie zrobic w biegu - ubrac sie myjac zeby, myc zeby zakladajac buty, zakladac buty i scielic lozko, scielic lozko i biec na zajecia (to ostatnie dopiero bylo trudne!). Nauka plynie z tego poranka taka, ze musze uwazniej nastawiac budzik, najlepiej patrzac na to co robie.

Poza tym bede chodzic spac przed 24.00. Ale to dopiero od jutra, bo dzis juz na to nie ma szans ze wzgledu na dalekosiezne zarowno czasowo jak georgaficznie plany.

Planujemy mrocznie mieszkanie. Juz sie nie moge troche doczkekac przyszlego roku.

niedziela, 25 stycznia 2009

Dla Moony'ego

Guru kombinuje i to kombinuje w dzinsach. Moony na razie lepszego zdjecia niestety nie mam. A to mi sie podoba ze wzgledu na to ile sie na nim dzieje. Jakies mlotki, jakas flaga, swiatla, zdjecia.
Zrobil OscillatingGibbon.

Mam Mozille Firefox i w ogole nie rozumiem co sie dzieje... Ale na razie ten ryzy lisek zgadl wszystkie adresy internetowe jakie chcialam odwiedzic.

Spedzam dzisiaj dzien ze soba. I z House'em. A potem moze jakies kino.


wtorek, 20 stycznia 2009

Nowosci Bristolskie i swiatowe

Bristol zalany jest sloncem. Co prawda codziennie rano slysze przez chwile deszcz, ale do czasu kiedy wyjde na zewnatrz pozostaja po nim tylko wspomnienia i kaluze. Anita biega jak szalona i przez najblizsze dwa tygodnie ma istne urwanie glowy. Ciekawe czy znajdzie tam gdzies czas dla mnie. Oscar udaje ze przyszlosc nie nadejdzie. Katy wlasciwie caly dzien siedzi w bibliotece (sesja wrogiem studenta). Sophie wprowadza sie do nas w sobote. A Charlie'emu bardzo dobrze w niebieskich dzinsach. Serio. Bardzo. To takie podstawowe informacje z ostatnich dwoch dni, zebyscie wszyscy byli na biezaco. O, i Oli mnie nawiedza (jeee!). I moze Moony tez (jeeeee!). Tylko musi skopac tylek chemii i fizyce a potem moze sie zapakowac do najblizszego Ryanaira i odwiedzic stare, ustatkowane, tradycyjne, angielskie smieci.

A ja? Ja probuje bardzo usilnie i z bardzo srednim skutkiem napisac esej o globalizacji. Idzie mi srednio i po raz nie wiem juz nawet ktory z kolei w zyciu postanawiam, ze nastepne eseje napisze z duzo wieksza uwaga i pieczolowitoscia. Bo w tych na kazdym kroku wyplywa lenistwo. A przynajmniej mnie sie tak wydaje patrzac na te swoje wypociny. Dobrze, ze hiszpanski mi idzie dobrze bez zadnych wyrzutow sumienia.

Ide pisac dalej, zeby potem moc z czystym sumieniem (ehm...) wypic jednego drinka i ponarzekac na brak weny.


O! Obama!
(teraz sie okaze czy bylo o co robic cale halo. osobiscie trzymam kciuki bo zadanie nielatwe. preferencje polityczne maja z kciukami niewiele wspolnego - realizm mowi ze sie przydadza)

sobota, 17 stycznia 2009

?

Mam oczywiscie o 3 kg bagazu za duzo. I nie mam tuszu w drukarce, wiec nie moge wydrukowac biletu. Ale mam na to makowki i olimpiade z geografii z I klasy gimnazjum. Podobno kiedys wiedzialam jak sie nazywa ciesnina prowadzaca do zatoki perskiej (i nie piszcie mi w komentarzach, bo do google earth moze wpisac kazdy). Podobno najubozsza w wode jest Australia. Cale zycie sie czlowiek uczy.

Anglio, nadchodze. Moze nie jest ze mnie Wilhelm Zdobywca, ale zawsze cos nie?

niedziela, 11 stycznia 2009

O tym i o tamtym, slowem miks

Mam cala sterte literatury (w szerokim tego slowa pojeciu) przy lozku:
- Tori Amos Comic Book Tatoo
- International Relations Theories
- Communist Manifesto
- Album Polska Ginaca
- 'Prezydenci' Longina Pastusiaka
- nowego, styczniowego KOTa

Świat krzyczy ze nie pisze eseju, choc wczoraj przyszla do mnie, stojac (stalam ja, nie ona) w kolejce po Wyborcza, inspiracja. Konflikt w Gazie i rezolucja ONZ zapalily ta lampke, ktorej mi od srody brakowalo. I jak przez 48 godzin nie umialam wybrac pytania na esej, tak stojac w tej nieszczesnej kolejce splynal na mnie nie tylko wybor pytania ale i caly motyw przewodni eseju. Tak mnie to zmeczylo, ze uznalam sobote jako dzien pelen pracy intelektualnej. Reszte dnia nie robilam juz nic. A teraz siedze i mysle od czego zaczac. Slowo 'globalizacja' powoduje ze mam ciarki obrzydzenia na plecach. Ile razy mozna dyskutowac o globalizacji? Co to zmienia? Ale jak mus, to mus. A pomysl na esej jest dobry. Zniszcze globalizacje, zniszcze ONZ (ktos sie tym powinien zajac), zniszcze 'pokoj na swiecie' wraz z rownioscia. Wszyscy jestesmy politycznymi egoistami i to wlasnie panstwo jest najwazniejsza jednostka na arenie miedzynarodowej. Nie ONZ, nie Unia Europejska, nie Oxfam i inne LiveAid. Sorry, Bono. Bez wsparcia konkretnych glow, konkretnych panstw nic nie zdzialamy. I o tym bedzie moj smutny esej.

Lolo byl dzis na spacerze na sniegu. Okazalo sie, ze tak naprawde nie jest norweskim lesnym. Jest chyba syjamskim dzunglowym, bo snieg mu nie przypadl do gustu. Juz nie mowiac o minusowej temperaturze.



I na koniec cos z zupelnie innej beczki - Chorzow troszke sentymantalny: