niedziela, 30 września 2012

Dialog prowokacyjny

Bliżej nieokreślona duża organizacja międzynarodowa.

Asystentka szefa: Na koniec mamy zaproszenia. Otwarcie wystawy eksplorującej stosunek ludzi do maszyn w XXI wieku.
Szef: Nie, dziekuję.
Asystentka: I jeszcze zaproszenie na dzień narodowy z Ambasady Arabii Saudyjskiej.
Szef: (milczy, ale widać, że się zastanawia): Wiesz co, pójdę, ale musisz mi obiecać, że Ty też pójdziesz. W bikini. Zobaczymy co powiedzą.


Na koniec pietruszka w słońcu:

IMG_8717

środa, 19 września 2012

Opinie opiniom nierówne (marudzę)

Ile raz spotkaliście się z różnicą zdań na temat postmodernizmu przy porannej przerwie na kawe?
Ale jeszcze zanim kawa się przefiltrowała już obsmarowaliście nieobecną w pracy koleżankę, prawda? Opinia opinii nie jest więc równa.

Każdy z nas ma jakieś tam opinie. Zdanie na temat dzisiejszej pogody (brzydka/ładna), zdanie na temat koleżanki z pracy (głupia/niegłupia), zdanie na temat Księżnej Cambridge (brzydka/ładna, powinna/nie powinna ściągać bielizny na wakacjach). Szpinak uwielbiamy albo nienawidzimy. Kolor purpurowy nam się podoba lub nie (opcja męska: nie wiemy co to jest purpurowy ale o fioletowym mamy zdanie, że nie warto jest mieć na ten temat zdania). I chciałabym widzieć jak próbujecie udawać, że nie macie wyrobionego zdania o Dodzie (albo innej Margarynie albo kto tam teraz jest na ustach tabloidów w kraju).

Opinie są tanie i łatwe w obsłudze. Bierzemy jakiś temat i decydujemy się na "tak" lub na "nie". Życie w ten sposób można by sprzedawać niezdecydowanym jako "jeden długi odcinek iks-faktora".

I tak na temat konkurujących ze sobą zdesperowanych uczestników iks-faktora nie trudno sobie wyrobić zdanie. Posłuchaliśmy ich nieszczęsnego wycia do jury, posłuchaliśmy ich smutnych historii życiowych i zdecydowaliśmy czy ich lubimy czy nie. Jeśli jesteśmy bardzo zdecydowani, że przypadli nam do gustu możemy wysłać im wiadomość, dzięki której duża stacja telewizyjna zarobi pieniądze na naszej opinii. Łatwo, prosto i przyjemnie. Wysiłek intelektualny wymagany przy wyrabianiu sobie zdania na temat zwierząt pseudo-scenicznych w telewizji: minimalny, jeśli nie zerowy. 

Jeszcze łatwiej jest mieć zdanie na temat szpinaku. Gotujemy (lub nie), wsadzamy do ust i nasze kubki smakowe odwalają całą robotę za nas. Zdanie na temat szpinaku wymaga więc jeszcze mniej wysiłku niż zdanie na temat ludzi (szczególnie tych w telewizji i w kolorowych gazetach). Chociaż tutaj zakładamy, że delikwent bez zdania wykazał się otwartością umysłu wymaganą do spróbowania szpinaku. Otwartość umysłu zdecydowanie wymaga wspięcia się na inny poziom intelektualny niż wyrobienie sobie zdanie na temat Kuby Wojewódzkiego. Kuba jest wszędzie, a szpinak można spróbować tylko na ochotnika, jeśli ma się więcej niż dwanaście lat. Spokojnie można więc szpinaku uniknąć, a Kuby nie.

Zupełnie inną beczką posiadania zdania jest zdanie na temat przyszłości projektu integracji europejskiej. Federalna Europa? Tak czy nie? Reforma emerytalna w Polsce? Dobra czy zła? Jak powinna wyglądać? Czy zamachy na amerykańskie misje dyplomatyczne w zeszłym tygodniu mówią coś więcej o krajach arabskich? Stronniczość mediów - wspomaga debacie publicznej czy nie? Dotacje na sztuki piękne - strata czasu i pieniędzy a może promowanie kultury?

Kolejnym (już ostatnim) etapem posiadania opinii jest zdanie na tematy wyższe - estetyka w filozofii, prawo moralne, miłość jako zjawisko chemiczne, sztuka renesansu (ogółem i dla wybranych szczegółem), metoda naukowa jako nowa religia, równość, wolność i tym podobne. Każdy może wykrzyknąć, że jest za wolnością. Ale moje pytanie brzmi czy chodzi o wolność pozytywną czy negatywną. Wolność słowa porzuciliśmy na poprzednim etapie. Tutaj poziom zaawansowania wymagany do posiadania zdania można określić tak: level: hard. Na tym etapie nie przyjdą nam z pomocą gazety i telewizja, większość z nas nie będzie się mogła posiłkować zdaniem kolegów i koleżanek.

Co więcej na wyższych etapach przywileju posiadania własnego zdanie proste "Jestem na tak" nie wystarcza. Bo jeśli wyraziliśmy zdanie, to pewnie w nie było ono wyrwane z kontekstu. Za chwilę będziemy musieli bronić naszej opinii.

Opinia to więc rzecz potencjalnie niebezpieczna. Możliwe, że będziemy musieli potrafić znaleźć na nią argumenty. Dużo łatwiej więc obronić sympatii do Księżnej Cambridge niż federalnej Europy. Wszystko sprowadza się do chęci poznania tematu i ... samych siebie.

Z dużą większością spotykanych osób mogę wymienić opinię na temat pogody. Chociaż przy minimalnej wyobraźni zdania na ten temat mogę też wymienić z moim kotem. Z podobną większością mogę też porozmawiać o Pani Cambridge (przepraszam, że wciąż ona, ale w ostatnim tygodniu z okładek pism wszelakich nie schodzi wcale i aż się boję otwierać lodówkę...). Ale ile razy w pracy zdarzyło Wam się porozmawiać o federaliźmie w Europie? Założę się, że mnie i tak więcej niż Wam, więc nie powinnam narzekać.

Wszystkie groźne i pewnie siebie koleżanki milkną i przy biurowym lunchu na 12 osób przy stole rozmawiają nagle tylko trzy. Kilka osób posłucha z zaciekawieniem. A kiedy dyskusja troszeczkę zwolni jedna z wcześniej milczących koleżanek powie: "Przecież niepisana umowa jest taka, że poza pracą nie rozmawiamy o pracy. Zauważyłam, że i ja i P i M mamy dokładnie ten same kolor lakieru na paznokciach. To mój ulubiony! Czerwonych niecierpię."

Opinia, niestety, opinii nierówna. Chyba pójdę sobie pomalować paznokcie. Na czerwono.

Na koniec pole w środku parku koło mojego nowego mieszkania. Miasto-niemiasto.


IMG_0556

wtorek, 11 września 2012

Pierwsze prawo termodynamiki emocjonalnej

Spałam już trzy razy w nowym mieszkaniu, mogę sobie więc pozwolić na kilka spostrzeżeń.

Droga do pracy zajęła mi niemożliwe pół godziny. Pół godziny do samego serca stolicy Europy (nie, nie mówimy o Tobie, Brukselo). Znaczyło to, że przeczytałam jeden a nie dwa i pół rozdziały książki, ale mogłam za to dwadzieścia minut dłużej spać. Gdybym była odważna pospałabym jeszcze trochę, ale na to mi wewnętrzna potrzeba punktualności nie pozwoliła.

Problem pojawił się w drodze powrotnej. Biuro opuszczałam zła jak nigdy (no, raz wcześniej mi się tak zdarzyło) i okazało się, że dom był zbyt blisko, żeby złość przechodzić i wkroczyć do nowego mieszkania odświeżonym i nie-zdenerwowanym. A jakby tego było mało, to nie miałam w mieszkaniu NIC do posprzątania. Nic tak nie pomaga na profesjonalne frustracje, jak naczynia do pozmywania, albo okno do umycia. Równie dobry jest tylko szybki spacer z psem albo godzina z gliną i glazurą. Mam też wrażenie, że szybki, intensywny galop zadziałałby jak magiczny eliksir. Dobrze, że ja jestem taka elastyczna - na razie myję okna, a na psy do zachodzenia, garnki do ulepienia i własne konie do zabiegania na śmierć jeszcze przyjdzie czas. Ewentualnie zawsze mogę się zapisać na kick-boxing. Będę sobie wtedy wyobrażać tego, który mnie zdenerwował i też mi pomoże.

Brak okien (psa, gliny, konia, worka do bicia) spowodował, że najpierw zalałam potokiem słów Nadzieję Światowej Fotografii (to nowa ksywka), potem podobnym tylko bardziej brutalnie szczerym potokiem uraczyłam Dobrze Zapowiadającego Się Prawnika, a potem napisałam epopeje o moim dniu w pracy do niezastąpionej Maman (ona ma ksywkę nie odnoszącą się do przyszłości. Maman była, jest i będzie Maman). Teraz piszę ekshibicjonistyczą część epopei tutaj.

Plotka głosi, że na złość dobre jest robienie własnego chleba. Dajcie mi drożdże a jeszcze będę sprzedawać rano przed pracą bagietki. Kiedyś lepiłam złe skorupy, teraz będę piec złe chleby. Jak się okazuje pierwszą zasadę termodynamiki można też zastosować do rzeczy dużo mniej fizycznych. Kto by pomyślał, ze po tylu latach ciepło wspomnę Pania Ficek..?

Na koniec będzie fotel na ulicy, czyli coś z zupełnie innej beczki:

ChelseaChair

piątek, 7 września 2012

W biegu (jak ten czas)

Krucho coś z czasem w ostatnich tygodniach. Jak tak dalej pójdzie, to dołączę do tych zbyt zajętych na czytanie książek. Nie, nie, nie. Do nich nie planuję dołączać dopóki jeszcze mam na tyle oczu żeby widzieć literki bez pomocy lupy. A potem będzie mi czytał mój Kindle na głos, więc też będę czytać.

Widziałam wczoraj jak ktoś kupował zapachowy spray do poduszki. A zawsze zastanawiałam się jak wygląda potencjalny nabywca zapachowych spray'ów do poduszek. Właściwie wyglądał(a) normalnie. W życiu byście nie podejrzewali, że kupuje perfumy do pościeli.

Zdjęć też coś ostatnio nie było, ale obiecuję się poprawić. Na razie będą maliny i brzoskwinie z domu (już przez niektórych widziane dawno)

Peaches Raspberries