środa, 29 października 2008

Pralke mam

Przez ostatnie cztery wieczory glownie bylam kims innym. Od jutra znowu bede soba i nie moge sie doczekac. Zeby to uczcic napisze prace o Machiavelli'm. Ani Szalony kapelusznik, ani Vesper Lynd ani tym bardziej Egipska Pielegniarka by tego nie potrafily.

Chcialam sie tez podzielic wielce ekscytujaca informacja jaka jest fakt posiadania przez nas w koncu DZIALAJACEJ pralki. Pierwsze dwa tygodnie jej nie bylo, potem stala w kacie i straszyla ludzi (w zastepstwie lodowki, ktorej tylko oczu brakowalo do pelnej funkcji nadwornego terrorysty, ale o tym kiedy indziej), a czwartego tygodnia zostala zainstalowana i piorac nie powoduje powodzi. A najlepsze jest to, ze nie tylko pierze, ale tez gra wesola melodyjke gdy skonczy cykl prania!

poniedziałek, 27 października 2008

Podobienstwa

Jak wiadomo wszystkim, ktorzy znaja mnie troche blizej jestem kopia mojej Mamy. Na ile udana to sie dopiero okaze w przyszlych dekadach mojego zycia. Na razie wiadomo, ze ludzie pytaja czy jestesmy siostrami, a niektorzy do teraz nie moga uwierzyc jakie jestesmy podobne. Podobno to wrazenie tylko sie nasila, kiedy poznaje sie moja Mame. Anita mowi, ze wtedy "wszystko staje sie jasne". Ewan podobno nie mogl sie nadziwic jakie jestesmy podobne, gdy nas kiedys spotkal. A ktos kiedys powiedzial, ze to "straszne" jaka jestem podobna. Sama mialam tego przeblysk tego lata, kiedyy robilam rodzicom zdjecia i na jednym Mama wyglada zupelnie jak ja. A moze to ja wygladam jak ona?

Jedno jest pewne - podobienstwo fizyczne jest i trudno temu zaprzeczyc. Jednak w ciagu ostatnich paru tygodni (nie bedac ani przez chwile w domu) znalazlam kolejna ceche wspolna miedzy nami. Ile razy bylam na zakupach, tyle razy zapominalam swojej przygotowanej wczesnie pieczolowicie listy z cala masa rzeczy do kupienia. Podejrzewalam to juz od jakiegos czasu, ale dopiero w tym roku, kiedy zakupy spozywcze musze robic i to dosc konkretne (jesli mam jakies plany na kolacje) zauwazylam, ze listy robie i jak Mama... zostawiam je dokladnie tam, gdzie dopisalam na nich ostatni element. Moze podobienstwa rozszerza sie tez o zdolnosci kulinarne. Bardzo bym chciala. Chociaz usmialam sie dzis przednio kiedy po zakupach spotkalam moja kartke z lista na stole w kuchni.

czwartek, 23 października 2008

101 postow, jak dalmatynczykow

Poszlam dzisiaj na basen i po 100 metrach zaba odpadly mi rece i Anita jako wprawiony nurek je dla mnie lowila. Potem plywalam na pleckach i odpadly mi uszy. Nie, nie wiosluje uszami, bo sa za male. Balam sie sprobowac kraula, bo w koncu cala bym odpadla i opadlabym na dno. Ale w przyszlym tygodniu znowu ide - nie dam sie jakiejs chlorowanej wodzie. Jak mawial Napoleon - "Kapitulacja to próba ocalenia wszystkiego, prócz honoru".

A propos kapitulacji i mojego ulubionego Napoleona - "wojna" na jutro nie przeczytana. Dobrze, ze jeszcze jest cale jutro. Na tym froncie tez sie nie poddam.

wtorek, 21 października 2008

Postow 100

Wytworzylam z siebie juz 100 postow. Jesli wziac pod uwage, ze blog dziala 428 dni (a dokladnie tyle mu dzis stuknelo), to znaczy ze srednio raz na 4 dni 6 godzin i 43 minuty pisze na nim nowego posta. To nie tak czesto jakbym chciala, ale czesciej niz myslalam, bo w koncu mam bardzo dluuugie okresy wakacyjne na przyklad, kiedy nie pisze wcale. Nie pytajcie mnie ile czasu zajelo mi obliczenie tych wszystkich numerkow wypisanych powyzej, bo to wstyd i ganba, jak mawial profesor Swadzba.

A jesli juz przy numerkach jestesmy, to umiem numerki w czterech jezykach i we wszystkich czterech musialam dzis swoich numerkow uzywac. Nie jest zagadka ze numerki po polsku znam na wylot. Te angielskie tez juz dawno przestaly mnie martwic i fascynowac. Uzywalam dzis tez liczb i numerkow na hiszpanskim, do ktorego wrocilam po przerwie. Ale nauczylam sie tez calkiem nowych, milczacych numerkow w jezyku migowym. Teraz moge Wam juz wymigac kiedy sa moje urodziny, jak sie nazywam i jaki jest moj ulubiony kolor. Jeszcze troche potrwa zanim bede mogla podyskutowac rekami o Traktacie Lizbonskim, ale nie od razy Rzym (Lizbone?) zbudowano, czyz nie?

poniedziałek, 20 października 2008

Paczka

Bardzo bym chciala puszki na herbatke. Musze sie przejsc kiedys do jakiegos Oxfamu i zobaczyc co slychac w przedziale cenowym do dwoch funtow. Oxfam jest istnym rajem przedmiotow w stylu "vintage" i w puszkach na kawe czy herbate mozna przebierac bez konca. Podobnie maja sie sprawy wsrod filizanek, dawno zapomnianych winyli i artykulow papierniczych sprzed obu Wojen. Nie wspominajac juz o istnych cudach bizuteryjnych, ktore choc trafiaja sie niezmiernie rzadko zostaja w pamieci na zawsze. Ja mam piekne kilka par kolczykow z Oxfamu i chyba az z rozpedu dzisiaj ktores zaloze.

Znalazlam w piatek awizo w naszej skrzynce na listy i po raz pierwszy w zyciu poszlam odebrac paczke ze swojego calkiem nowego (dla mnie) oddzialu poczty na Qeens Road w Bristolu. A przynajmniej mialam nadzieje, ze to paczka pelna moich ciuchow i innych niespodzianek z domu. Dostalam cynk, ze paczka byla ciezka, wiec zaopatrzona w pusta kabinowke i nozyczki wybralam sie na poczte. Byli tacy, ktorzy chceli zeby sie okazalo ze to list polecony, tylko zebym przeszla sie przez swiat z pusta walizka w obie strony po swistek papieru z banku na przyklad. Ha. Ha. Ha. Na szczescie paczka byla wielka i ciezka i w srodku miala nie tylko ciuchy, ale i czekolade i gazety z kraju (nawet nie wiecie jak za nimi tesknie!). I nie musialam isc przez miasto z pusta kabinowka. Niestety jednak najmniej zadowolona z calego zdarzenia byla sama torba. Przyzwyczajona do gladkich i przede wszystkim suchych nawierzchni lotnisk calego swiata (przyleciala do nas chyba z Peru, zeby potem zostac moim wiernym towarzyszem podrozy we wszystkie strony Europy i troche swiata) zle zniosla nierowny chodnik i jeszcze gorzej bardzo namokniete od angielskiego deszczu liscie. I teraz lezy i sie suszy nieszczesliwa.

A ja sie juz suszyc nie musze, bo w paczce przyszedl tez parasol!

sobota, 18 października 2008

Nerka moja

Boli mnie dzis nerka i z tej okazji pozwolilam sobie lezec i marudzic. Jeden dzien marudzenia po cichu i tylko dla siebie powinien byc raz w miesiacu dozwolony. Oscar mnie zapakowal w koldre, zeby mi nie bylo zimno i powiedzial - "Beastly Parcel". Niesamowite jak wiele moze zmienic jedna koldra (i jeden polarowy koc). Wypilam dzis chyba 17 kubkow herbaty i ze cztery wielkie szklanki. Przepustowosc mam porownywalna chyba tylko do Tamy Hoovera.

A propos hooverow, to poodkurzalam tez nasze wspaniale mieszkanko i efekt byl piorunujacy. Co prawda zaden odkurzacz nawet nie moza sie rownac z Rainbowem i uzywanie czegokolwiek innego to walka z sila ssaca powietrze i brudy, ale warto bylo powalczyc. Czyste i lsniace powierzchnie powoduja, ze cale pomieszczenie wyglada schludniej. Az sobie usiadlam na fotelu i napawalam sie efektem mojej walki z silami elektrycznymi.

Chce przeczytac Duma Key Kinga. Mama mi takiego smaka zrobila, ze tylko chlod na dworze spowodowal ze nie polecialam na zlamanie karku (pewnie calkiem doslownie biorac pod uwage nasze schody...) do Borders zaopatrzyc sie w nie takiego znow nowego w Anglii Mistrza Kinga. Mniam, mniam.

piątek, 17 października 2008

Risotto jest pycha, PR tez. Piekne tytuly esejow rowniez

Ugotowalam dzis kolacje dla 6 osob. Znalazlam w sobie w koncu odwage, zeby zaprosic Anite i Oscara na jedzenie do mnie. Oni mnie wykarmili w zeszlym roku i mam u nich mentalny i dietetyczny dlug. Oczywiscie, ze zawsze przynioslam jakies wino, ciacho albo inny parmezan, ale jednak w pewien sposob ladnie jest sie odwdzieczyc nakarmieniem wlasnym wyrobem. Udalo mi sie przygotowac risotto z pesto i cukinia. Bylo zielone i wszystkich ucieszylo :) A do niego zrobilam salatke, co wydawalo mi sie jeszcze nie tak dawno temu szczytem mozliwosci kulinarnych. Risotto i salatka. To juz wymaga profesjonalisty a nie takiego amatora. Wprawiam sie dzielnie i jesli wszyscy przezyja, to znaczy ze moge kontunuowac swoja przygode z patelniami, chochla i karmieniem siebie i swiata. To mile uczucie.

Poza tym zapisalam sie na porady dla przyszlym PRowcow w przyszlym tygodniu. Moje szczescie w grach losowych wyklucza mozliwosc trafienia na wolne miejsca na tydzien przed czymkolwiek. I tak tez bylo o 12.44 - miejsc wolnych 0. Ale o 12.46 kiedy przegladalam inne wydarzenia w dziale karier pojawilo sie cale 1 wolne miejsce. To byl Znak od Opatrznosci (a to nie byle co) i postanowilam go nie zmarnowac. Oby tylko okazal sie przydatnym Znakiem.

" 'Si vis pacem, para bellum' Discuss" - jedno z pytan esejowych na zakonczenie tego roku.

wtorek, 14 października 2008

Portrety

Czy mowiono Wam kiedys ze jestescie podobni do Waszego kota?
Bo mnie dzisiaj powiedziano, ze jestem "cala Duende". Albo, ze Duende to "cala ja". A propos tych dwoch fotografii.


Zdjecie jest z sesji z zeszlego tygodnia i oczywiscie wszystkie zaslugi fotograficzne dla Charlie'ego Clifta.

Zdjecie Duende jest cale moje. Jak cala ona.

poniedziałek, 13 października 2008

Sny

Mam zwidy blogowe. Wydawalo mi sie ze cos tu pisalam po mojej notce o rankingach, ale rownie dobrze moglo mi sie to przysnic. Snia mi sie ostatnio przedziwne kombinacje zyciowe, w ktorych rozne plaszczyzny czasu z mojego zycia nagle spotykaja sie w jednym miejscu i wszystko dzieje sie na raz. Ale najdziwniejsze w tych snach jest to, ze wcale nie wydaja sie takie nieprawdopodobne. Ludzie, zdarzenia, miejsca - chocby nie wiem jak bardzo oddalone w czasie i przestrzeni (i zakamarkach mojej pamieci) nagle sa znow swieze i odczuwalne jak na poczatku, czyli wtedy kiedy sie staly, kiedy byly dla mnie najwazniejsze. I snilo mi sie tez ze bylam wspol-gangsterem w historii o rewolwerowcach. Byla pustynia i wielka ucieczka, byly dramatyczne zwroty akcji i skoki przez kanion. Niech mi zatem nikt nie mowi ze mam nudne sny. Ten sen byl ciekawy, w niczym nie zwiazany ze mna dnia poprzedniego czy czymkolwiek innym, co sie dzialo ostatnio dookola mnie. I wcale nie odczulam, ze jest w czymkolwiek lepszy lub gorszy od calej masy innych snow jakie mi sie zdarzaja. Ogolnie zasada jest chyba taka, ze dopoki nie tone albo nie wypadaja mi wszystkie zeby, to sen nie jest najgorszy. Te dwa scenariusze sa chyba najmniej przyjemne, a to mozna stwierdzic dopiero jak przysnia sie wiecej niz raz.

A w ogole to mialo byc o zwidach, ale zapomnialam.

piątek, 10 października 2008

O prawdziwosci rankingow

Nie wiem jak ludzie to robia ze co roku udaje im sie na pierwszych zajeciach zadawac te same idiotyczne pytania: "Czy mozna przyniesc szkic calego eseju do poprawki?" Oczywiscie, ze nie - okreslenie "caly" wyklucza slowo "szkic" i nie idzie z poprawka w ogole. "Czy mozna skonsultowac szczegolowy plan?", "Czy mozna prosic o dodatkowe zrodla?" "Czy mozna za mnie napisac esej, pse pani?" Ale gwiazda byla dzisiaj nieuczasana kobitka - "Jak bedzie wygladal egzamin z tego unitu?" Hmm... gdybys przeczytala papiery ktore nam dano w zeszlym roku i te ktore dostalismy w czterech roznych wersjach w tym roku, to zauwazylabys, ze na drugim roku NIE MA egzaminow. Ale podobno umiejetnosc czytania ze zrozumieniem umiera w narodzie. Nie tylko Polskim, jak sie niestety okazuje.
Cala godzine przesiedzialam sluchajac podobnych kwiatkow. I mowia, ze to jedna z najlepszych uczelni w Wielkiej Brytanii i na pewno jedna z 50 najlepszych na swiecie... Kiedy ktos czytajac liste ksiazek do "obowiazkowego nabycia" pyta glosno i bez zazenowania - "Jesli mam kupic jedna, to ktora najlepiej?", a tam jak byk i ciele w Indiach napisane - 'Oba teksty obowiazkowe!', to czlowiek zaczyna watpic w te wszystkie rankingi i zastanawia sie jak w takim razie jest na takim Uniwersytecie Slaskim. Juz o Cardiff nie wspominajac...

Trzeci dzien probuje obejrzec Ostatniego Mohikanina i ciagle mnie cos rozprasza.

Mam wielkie plany na jutro i caly rok - nagle sie posypalo pomyslow i trzeba trzymac kciuki czy wszystko wyjdzie. Nie ma jak zapal na poczatku roku - zeby tak chcial sie utrzymac. A moze po prostu dzialam ciagle pod silna dawka prochow Cicikowego Szczescia (jakis magiczny proszek badz grzybek sie powinien tak nazywac). Blue Magic. Kto zrozumial?

Spanie jak zwykle ostatnie na liscie zyciowych potrzeb i priorytetow. Uczelnio - tesknilam.

środa, 8 października 2008

Szczescie

Zgadnijcie ktora szafirowo-oka pieknosc po raz pierwszy od dwoch lat ma wyniki w normie i ani jednego "ale" od swojego lekarza?


(tak, tak, to moje slonce najjasniejsze. W koncu.)


Prawdziwe szczescie to naprawde moga byc rzeczy dla niektorych zupelnie normalne i codzienne.




wtorek, 7 października 2008

Half the world

Half the world hates
What half the world does every day
Half the world waits
While half gets on with it anyway

Half the world lives
Half the world makes
Half the world gives
While the other half takes
Half the world is
Half the world was
Half the world thinks
While the other half does

Half the world talks
With half a mind on what they say
Half the world walks
With half a mind to run away

Half the world lies
Half the world learns
Half the world flies
As half the world turns
Half the world cries
Half the world laughs
Half the world tries
To be the other half

Half of us divided
Like a torn-up photograph
Half of us are trying
To reach the other half

Half the world cares
While half the world is
wasting the day
Half the world shares
While half the world
is stealing away

Half the world lives
Half the world makes
Half the world gives
While the other half takes

Half the world tries
to be the other half

to be the other half...

(Rush/Test for Echo)

Nie badzcie nigdy ta druga polowa ostatniego wersu.

niedziela, 5 października 2008

Prawdziwy opis dnia po raz pierwszy na tym blogu

Alez mialam dzisiaj dzien pelen wrazen. Najpierw wycieczka do Ikei, ktora miala byc tylko krotkim wypadem po wszystko to, czego nam w mieszkaniu brakowalo. Ale z Ikea sie tak nie da - kazdy krotki wypad bardzo szybko sie przeistacza w wyprawe i konczy nierzadko debetem na koncie. Pokusy male i duze, drogie i na wyprzedazy, przydatne i nieprzydatne - oto Ikea. Przyjezdzasz myslac, ze wiesz co kupic a wychodzisz z wieszakiem na szafe, o ktorego instnieniu nawet wczoraj nie wiedzialas. Zaslon tez nie planujesz, a przywozisz ich stos. Swieczek masz juz tyle, ze mozesz otworzyc wlasny sklep - coz, z Ikei przywieziesz na pewno nowe.
Poza tymi atrakcjami przywiezlismy tez szafke do lazienki (nazwalismy ja Andy), ktora osobiscie poskladalam. Musialam uzyc srubokretu i to bylo wielkie osiagniecie, ale dopiero kilka godzin pozniej przyszedl prawdziwy postep - montowalysmy z Katy zaslone w lazience (nie dostala imienia). W ruch poszly nie tylko srubki i srubokrety, ale tez wiertarka (na korbke!) i ... pila. Wszystko zakonczylo sie szczesliwym zaiweszeniem zaslonki. Jej odcien pomidorowej czerwieni pieknie gryzie sie z naszymi gleboko-blekitnymi scianami. Jest naprawde uroczo. Szczegolnie, ze Andy tez jest czerwony.

Potem telefon od Anity: "Nie chcialabys troche popozowac jako modelka?" Coz, jesli prosi prezydent stowarzyszenia fotograficznego (przez Anite), to nie mowi sie nie. Ale praca to nielatwa. Co sie nasluchalam: "Your face is all wrong" czy "Don't want the orange filter she's already orange as it is..." itp. Ale dialog i komentarz sesji i tak naleza do Anity...

Anita: You're really scary.
Ja: I think it's the light
Anita (zdecydowanym tonem): No, it's your face.
(kurtyna, a wlasciwie pstryk przeslony)

A potem jeszcze mi nawrzucano na ragdollowym forum. I to zupelnie bez powodu! A to sie zdarza bardzo rzadko. Ale jesli moge cos napisac szczerze, to nareszcie znalazla se druga na swiecie osoba, ktora komplementy ode mnie potraktowala jak atak frontalny (nie ma jak klasa - komplement tez trzeba umiec przyjac, ale to bylo troszke na wyrost...). Zasugerowano cala mase paskudnych rzeczy na moj temat i gdybym byla bardziej emocjonalna i mniej w zyciu uslyszla pod moim adresem, to bym sie pewnie przejela. A tak... mysle sobie, ze ludzie po prostu nie potrafia walczyc ze swoimi kompleksami i sa w nich tak zakorzenieni, ze nawet szczerosc i ludzka pozytywna energie sa w stanie odczytac jako atak na swoja jakze szanowna osobe. Jakze smutni potrafimy byc my, ludzie...

Swiatowy Dzien Zwierzat

i na dodatek zwierzece zaduszki. Zapalcie swieczki dla wszystkich machajacych ogonem, strojacych fochy, szczekajacych, prychajacych, obdarzonych wibrysami badz nie. Pomyslcie chwile o wszystkich tych pieknych chwilach z nimi spedzonych. Chwilach, ktore sie juz nie powtorza ale ktorych nikt wam (wam, jako jednosci) nie odbierze.

To tylko pies, tak mówisz
Tylko pies...
A ja ci powiem
Że pies to często więcej niż
Człowiek
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz...
Psia dusza większa jest od psa
I kiedy uśmiechasz się do niej
Ona się huśta na ogonie
A kiedy się pożegnać trzeba
I psu czas iść do psiego nieba
To niedaleko przecież pies wyrusza
Z tobą zostanie jego dusza...

Bo psia dusza rzeczywiscie wieksza jest od psa.

czwartek, 2 października 2008

I po dlugiej przerwie wracamy do naszej audycji

Po rozleniwionym czasie wakacyjnym wracam w glorii i chwale. A przynajmniej w spokoju i po dlugiej przerwie spedzonej na relaksie i przemysleniach (jednych glebszych, innych plytszych), czyli dokladnie po tym, czym wakacje byc powinny. Nie bede ukrywac, ze troszke stresow tez bylo, ale stres jest chyba glownie po to, zebysmy mogli docenic chwile, kiedy sie NIE martwimy i stresujemy. Kiedy budzac sie rano po prostu sie cieszymy slonkiem na zewnatrz, a nie zastanawiamy dokladnie nad tym samym, nad czym myslelismy zaraz przed zasnieciem.

Mam internet - to news dnia! Moze tego nie rozumiecie, ale zdobywanie internetu jest misja zlozona i wielowatkowa, a doswiadczenie pokazuje, ze rzadko kiedy bywa tez misja zakonczona szybkim i bezbolesnym sukcesem. Jesli chodzi o nas, to Ethan Hunt czy inny James Bond wysiadaja i to jeszcze w zajezdni - my mamy internet dzien przed data, kiedy mial sie zjawic "najwczesniej" wedlug umowy. Nie ukrywajmy prawdy - jestesmy mistrzami w tym fachu. A poza tym mamy telefon i intercom do mieszkania wyzej, co podobno jest nielegalne, ale dziala i chcialabym widziec jak przychodza do nas ludzie z BT (angielski odpowiednik TPsy) i atakuja nas za ten jeden telefon dziennie jaki wykonujemy nielegalnie zeby pozyczyc sitko albo sol.

Newsem nr.2 jest ugotowana przeze mnie kolacja. Ofiar smiertelnych w czasie gotowania: 0, Ofiar smiertelnych ogolem: brak danych, za wczesnie na wnioski, ale na razie wszyscy zyja i chyba sa najedzeni i zadowoleni. Risotto nie bylo rozgotowane, grzybki byly pyszne a cukinia tez sie udala. Nawet parmezan byl! Moze nie jestem jeszcze Delia Smith, ale z glodu tez chyba nie umre. Nawet mam plan na kolacje na jutro (ale cssss).

No i jestem w swoim wlasnym mieszkanku. Dziele je z trzema innymi osobami, ale atmosfera jest domowa i wszyscy sie krecimy po domu bez zazenowania. Ale o tym pewnie bedzie jeszcze nie raz.

Maile obiecuje zalegle, ale dzis juz chyba nie dam rady optycznie. Ide posiedziec i popatrzec na swiat a nie w ekran (efekty porannej euforii internetowej)