niedziela, 30 listopada 2008

!

Mialo byc o Marksie, ale zycie ma ta niesamowita ceche, ze jest duzo ciekawsze niz prace Karla i Friedricha.

Prosze panstwa - oto Diego - nowy czlonek naszej bandy futrzastych. Na razie jest rozmiarow damskich rekawiczek ale urokiem osobistym podobno dorownuje Duende, a symatycznym usposobieniem nie ustepuje Lolo. Czyli pasuje jak ulal. Oby Cicik sie z ta opinia zgodzil ;)

czwartek, 20 listopada 2008

I widzicie jak House mnie wciagnal. Od ostatniego postu obejrzalam juz z 6 odcinkow. Ale zeby nie bylo - nauczylam sie tez czasu przeszlego po hiszpansku i moge bez wyrzutow sumienia isc jutro na zajecia. I podobno sam Columba nas odwiedzi na seminarium z bezpieczenstwa miedzynarodowego.

Wyniki pierwszej rundy konkursu fotograficznego naszego Photo Society dzis opublikowano i bylam zadowolona mimo, ze absolutnie nic nie zdobylam, poza 74 punktami (nie wiem nawet na ile ;)). Z niekorymi aspektami sie nie do konca zgadzam, ale ciesze sie ze za kompozycje i umiejetnosci techniczne (!!) dostalam prawie maksimum punktow. Nastepny temat to portret i juz wyslalam, co mialam. Mysle, ze spowoduje troche kontrowersji, ale czy wyjdzie mi to na dobre, to sie dopiero okaze.

"Bizarre is good! Common has hundreds of explanations. Bizarre has hardly any."
Czy to nie jest sama prawda?

(zjadlam za duzo lodow czekoladowych i teraz nie umiem zasnac...)

poniedziałek, 17 listopada 2008

Co eseje robia z ludzmi

Nie wiem, ktory to juz raz z kolei obiecuje sobie poogladac House'a wieczorem. I nie wiem gdzie te wszystkie wieczory uciekaja, ze nagle jestem spiaca i klade sie do lozka z ksiazka, bo na mysl o patrzeniu w komputer mi gorzej. A dzis z nicnierobienia oszalalam i przeczytalam caly internet. Dwa razy. To tylko ja i Chuck Norris potrafimy, a ja tylko jak jestem po paru tygodniach ciaglej akademickiej adrenaliny. Eseje sie skonczyly, a adrenalina zostala i nie wiem co poczac z nadmiarem czasu i energii.

Energie postanowilam spozytkowac idac na niepotrzebne zakupy ... spozywcze. Kupilam actimele, sos sweet chilli (pycha z cheddarem), kawe Illy i czerwone wino Casillero del Diablo. Jestem rozpuszczonym studentem. Zadnej z tych rzeczy nie potrzebuje do przezycia ale w koncu w zyciu nie chodzi o to, zeby przezyc, a zeby Zyc (przez jak najwieksze Z), prawda?

Pogadalam tez z Anita zupelnie inaczej niz normalnie, ale nad herbata i ciachem zupelnie jak normalnie. I zobaczylam ja w zupelnie nowym swietle. Jeszcze nie postanowilam czy dobrym czy zlym - po prostu innym. Niektore mysli po naszej rozmowie spowodowaly, ze sie czulam odrobine nieswojo. Niektore wizje przyszlosci sa trudne do wyobrazenia i lepiej sie nimi martwic jak stana sie blizsze.

Zeby sobie nikt nie pomyslal, ze jest mi zle. O nie - jest mi dobrze (duzo lepiej niz na przyklad kiedy wczoraj pisalam notke). Tylko ze im sie jest starszym tym wieksza ilosc kwestii trzeba ogarnac i dobrze czasem usiasc i sie nad nimi zastanowic. A potem z zadowoleniem i uczuciem spelnienia poogladac House'a w akcji.

niedziela, 16 listopada 2008

Jesien, 42 i wikipedia

Otacza mnie cala masa smutnych ludzi. Az sie czlowiek zastanawia czy moze nie byc smutnym, bo podobno zadowolenie i radosc nie sa w modzie. W nosie to mam i uciekam na drugi koniec miasta jesli bedziecie kolo mnie smucic i smecic. Bo niestety to sa wszystko uczucia zarazliwe.

Zarazliwe moze tez byc podobno zapalenie opon mozgowych i nawet wikipedia sie z tym zgadza. A jak wiadomo wikipedia wie wszystko i nigdy nie sie myli. Ale nie zagladajcie, bo sa zdjecia rozkladanych na czesci pierwsze takich opon... (Moony, i tak wiem ze wlasnie klikasz w nowej karcie www.wikipedia.pl) No i dzieki temu odkrylam tez ze straszyc dzieci mozna nie tylko pneumokokami ale i meningokokami. Cale zycie czlowiek cos odkrywa.

Faakerek dzisiaj mysli tak ciezko, jakby mial wymyslic odpowiedz na slynne pytanie o sens wszechswiata i wszystkiego innego. Nie pomaga nawet kiedy mu odpowiadam, ze juz przed nim jeden taki komputer cale stulecia myslal i wymyslil: 42. Moze tym razem odkrywamy dlaczego 42.

A na pozytywne zakonczenie bedzie jesien angielska. I spiesze poinformowac, ze plotki jakoby w Wielkiej Brytanii liscie nie opadaly sa wyssane z jakiegos polskiego palca. Nie wiem kto je ostatnio po samolocie rozprowadzal, ale mam nadzieje, ze rzeczywistosc uderzyla go mocno w narzad wzroku i teraz grzecznie swoje bajki jesienne odkreca. Miala byc jesien i az zapomnialam. Prosze - oto jesien:


piątek, 14 listopada 2008

Notka o pozarciach

Och, zycie mnie pozarlo w ciagu ostatnich dziesieciu dni i stad cisza na blogu nastala. Najpierw pozarla mnie Polska, bo pozwolilam sobie na ekstrawagancka wycieczke do domu w srodku termu. I nawet nie podejrzewalam jak bardzo tego potrzebowalam az nie wyladowalam w Pyrzowicach - usmiechalam sie przez samolotowe okno, jak przyslowiowy glupi do sera.

Potem pozarly mnie sprawy duzo mniej przyjemne, czyli eseje. Oba sie juz napisaly. Nie bede ukrywac, ze bardzo im pomoglam. Teraz sa juz zrobione i nawet nie sa takie zle jak mi sie w poniedzialek wydawalo. Ale to Columba i Nieves beda oceniac, a ja tylko grzecznie moge od nich odebrac ocene. Skonczylam tez przygode z Machiavellim (je!) i zaczelam rozbiorke Marxa na czesci pierwsze - niech ma na co zasluzyl.

O, zrobilam dzis swoje pierwsze samodzielne patatas bravas. I smakowaly bardzo podobnie do domowego idealu. A zniknely tak samo szybko, jak te w domu. Bardzo mnie to ucieszylo.

I to tyle. Juz sie wyspiewalam i moge isc spac. Tym bardziej, ze jutro spie do oporu, bo nie obudza mnie ani eseje ani inne budziki.

wtorek, 4 listopada 2008

Misz-masz wieczorny

Widzialam nowego Bonda i nic Wam nie powiem. Cicho-sza - idzie do kina, wspomozcie Daniela Craiga. Nie zeby narzekal - podobno wizyty do sklepu na rogu (tzw. lokalna Pupka) odpadaja szczegolnie w czasowych okolicach premiery filmow 007. Niewazne - po prostu idzcie.

Napisalam esej i ma o 3 slowa za duzo. Co by tu wyciac? Moze jakies "a" albo "the" - w koncu moge udawac ze jestem jakims biednym studentem miedzynarodowym (sama nazwa jest malo zachecajaca) zagubionym w meandrach angielskiej gramatyki. Jakis maly glosik podpowiada mi (i to po angielsku) ze to raczej nie przejdzie... Coz, wymysle cos innego.

A teraz ide spac, a pojutrze bede w domu. U, wg czasu na kontynencie juz jutro bede w domu! Hurra!

poniedziałek, 3 listopada 2008

CzPE

Oj juz baaardzo dawno nie pisalam, w pokoju mam balagan wielki i niemilosiernie wypalzajacy na korytarz, krzeslo nabyte dopiero wczoraj juz zaczelo sluzyc za garderobe, a wokol pietrza sie lyzeczki po herbacie z mlekiem. Wszystko to jest bardzo symptomatyczne i moze swiadczyc tylko o jednym ... Nadszedl Czas Pisania Esejow. Czas Pisania Esejow cechuje sie totalnym zastojem zycia w godzinach dziennych i aktywnym ogladaniem filmow (tudziez House'a) w godzinach wieczornych. To drugie czesto przeciaga sie do skandalicznych godzin nocnych. Elementem charakterystycznym Czasu Pisania Esejow jest rowniez spozywana przeze mnie ilosc niezdrowego jedzenia - zaczynajac od tabliczki czekolady dziennie przez pizze z duza iloscia ketchupu po zupki z kubka. Wszystko to zapijam herbata, bo jest ona cecha stala dla CzPE. Poranki zaczynam ogladajac spoty wyborcze Baracka Obamy i Johna McCaina, a wieczorem sprawdzam czy ilosc slow w eseju pozostawionym przed kolacja ciagle sie zgadza. I moge przysiac ze bywa iz w czasie CzPE jakies zle chochliki podrzucaja mi dodatkowe slowa do moich prac. W nocy snia mi sie ksiazki o jakze seksownych tytulach: "International Relations", "Globalisation of Civil Society", "Order in World Politics", a Machiavelli krzyczy - "Jestem WSZEDZIE! Gdzie sie nie obrocisz tam zobaczysz MNIE!". Dobrze, ze Czas Pisania Esejow zdarza sie tylko jakies 16 razy w roku, bo gdybym jak w Oxfordzie miala go powtarzac co tydzien, to juz dawno byscie nie mogli cieszyc sie moimi blogowymi zmaganiami o nie.

U, a jakby sie ktos zastanawial to pisze teraz esej pt. "There is no such thing as international society. Discuss". I wbrew pozorom nie wiecie jak brzmi odpowiedz, bo pytanie jest podchwytliwe. Gdybym to wiedziala przedwczoraj to wybralabym inny temat. Teraz za pozno.

Cos mi mowi (chyba moj stopnialy umysl), ze czas do lozeczka. Mniam, mniam.