środa, 31 października 2007

Chmury Bristolskie (zwane tez kartonowymi)



(skoczylam swoj pierwszy esej na studiach)
(a teraz wracam czytac o interwencji humanitarnej i Czerwonych Khmerach)


wtorek, 30 października 2007

Przemyslenia z beczki wtorkowej

Pieknie jest sie obudzic i stwierdzic, ze sie wczoraj bylo glupim a dzisiaj jest sie madrzejszym (chociazby o taka poranna rewelacje).

Polityka mi jeszcze nie spedza snu z powiek, ale jesli dalej bede musiala co tydzien tyle czytac, to plan przeczytania Bastionu do swiat bedzie musial zostac przesuniety na swieta wielkanocne. Dobrze, ze wiekszosc z tego, co czytam jest interesujaca i wciagajaca. Ludzie z ktorymi to omawiam sa duzo mniej wciagnieci ode mnie, ale mnie to nie przeszkadza. Tematy polityczne moge omawiac przeciez w dowolnych ilosciach z czytelnikami tego bloga. Wszystkich ich znam i wiem, ze nasze dyskusje bylyby na wyzszym poziomie niz milczenie moich grup na seminariach.

Za to ekonomia mnie dzisiaj zgubila w sposob niepozadany. Caly wyklad przesiedzialam zastanawiajac sie czy aby na pewno ciagle mowimy po angielsku. Solow i Lewis powinni zostac ukarani za swoje wykresy bedace modelami wzrostu ekonomicznego. Wykresy = matematyka. A matematyka zdecydowanie nie rowna sie szczesliwa ja. Ale z tego, co pokazuje podrecznik - jest nadzieja. Nadzieja na wiecej pisania esejow niz uzywania kalkulatora.


Moj blog twierdzil ze mieszkam w Californi i ze posluguje sie czasem jakims-tam Pacyficznym. Niech sie buja. Zmienilam sie na Londyn.

niedziela, 28 października 2007

Weekend w biegu

Sposob na rozregulowanie Olgi? Przestawic czas o godzine do tylu i wyprowadzic ja w tym czasie na spacer. Jak sie rano obudzi, to nie bedzie miala pojecia o co chodzi.

Caly weekend pracuje i wyjatkowo jest to w wiekszosci praca fizyczna a nie intelektualna. Malowalam scene, pilowalam drewno, pracowalam w barze(!), wspinalam sie po dachach i biegalam jak prawdziwy lekkoatleta. Ale po kolei:
Malowalam scene, bo ktos to musi zrobic dla hallowego musicalu, czyli do Copacabany. To samo sie tyczy pilowania drewna. Przerazajace.
Pracowalam w barze w piatek i wczoraj i dzisiaj tez pracuje. Placa mi minimalna angielska stawke, ale za godzine pracy stac mnie na bilet do kina ze znizka studencka (czyli dokladnie na to, czego potrzebuje).
Wspinalam sie po dachach z Anthonym wczoraj o pierwszej nad ranem i mimo ze narobilismy halasu jak male zoo, i wszystko to bylo srednio dozwolone i legalne, to ubawilam sie swietnie. Taki spacer po polnocy swietnie czlowiekowi wplywa na psychike. Szczegolnie jesli lamie sie przy tym kilka zakazow.
Biegalam jak lekkoatleta, bo moj ulubiony Francuz Julien (w taxi, hehe) postanowil minute po jedensatej spotkac sie ze mna o ... jedenastej. I przebieglam caly akademik, a wierzcie mi, ze jest gdzie biegac.

Ale najfajniejsze w calym weekendzie bylo to, ze zaprzyjaznilam sie z wiewiorkami i one mnie niuchaly i opieraly mi sie lapkami o moje lapki! Wiewiorki sa super i wcale nie chca przejac wladzy nad swiatem. Nastepnym razem przyniose im cos do jedzenia. Tylko co jedza wiewiorki? (ja mam humus i ser kozi...)

piątek, 26 października 2007

Poddaje sie

26 pazdziernika 2007

00:38




Oficjalnie porzucam nadzieje na znalezienie sie w lozku przed godzina 24

czwartek, 25 października 2007

In the sun - Joseph Arthur

Slucham tej piosenki i slucham i ciagle nie moge zdecydowac czy to pozytywny nabytek w moim zyciu. Wniosek jest taki, ze nie powinnam zbyt kategorycznych sadow wyglaszac po zaledwie dwoch przesluchaniach.

Dwie godziny dzisiaj spedzilam w ciemni. Jak tylko weszlam, to uderzyl mnie zapach wszystkich fixerow, katalizatorow i innych chemicznych substancji niezbednych do wywolywania filmu. I wraz z tym zapachem powrocila cala masa wspomnien zostawionych ponad rok temu, lezacych pewnie gdzies miedzy zjednoczeniem Wloch i ogrodami za biblioteka na Lathbury Road. Zapachy maja duzo wspolnego z fotografiami. Poczuc jakis znany zapach to troche tak, jak znalezc na strychu stara bardzo zakurzona fotografie, ktora wlacza ciag skojarzen zwiazanych z sytuacja na zdjeciu, ludzmi i tamtym okresem naszego zycia - machina wspomnien rusza i nie mozna na to nic poradzic. Roznica polega chyba na tym, ze zapachy robia to automatycznie i za nas. Ja czuje zapach i nagle wracaja do mnie nie tylko obrazy z danej kategorii zycia (podporzadkowanej temu zapachowi), ale przede wszystkim atmosfera i moj stan wewnetrzny w danym momencie. Zupelnie bez mojego wplywu i mojej woli. Tak, jakby umysl sam sobie robil jakis wiekszy, lepszy porzadek od tego, ktory sama mu proponuje.

I taka mala chwila uczuc z przeszlosci ogromnie wplywa na nastroj w terazniejszosci. Czy to nie niesamowite?

poniedziałek, 22 października 2007

PO wyborach

"I co z tego ze jest pochmurno, zimno i nieprzyjemnie? PO wygralo wybory" - pomyslalam wstajac z rano na zajecia

"I co z tego ze list z banku ze wszystkimi informacjami ciagle nie przyszedl? PO wygralo wybory!" - stwierdzilam po wizycie w banku.

"Roman mnie wkurza na seminariach. To nic. PO wygralo wybory i to sie liczy" - pocieszylam sie, myslac o Glupim Romanie z Intro to World Politics.

A teraz ide na pizze i mam ochote na serowa. Jak bedzie - to rewelacja. A jak nie bedzie, to co z tego - w koncu PO wygralo wybory. I dzisiaj tylko to sie liczy.

sobota, 20 października 2007

Rugby mnie nie kreci

Cala Anglia wyemigrowala do pubow i przed inne telewizory. Ja sie nigdzie nie wybieram. Chyba ze na druga polowe drugiej polowy. Ostatnie trzy minuty moge obejrzec. Zadna sila nieczysta, zaden chocby nie wiem jak niesamowity Anglik (lub obywatel RPA) mnie nie wyciagnie na ogladanie rugby. I chyba dalam to wszystkim jasno do zrozumienia, bo nikt sie za bardzo nie staral, tylko wszyscy robili miny i pytali czy Polska gra w rugby.

Ale przyznam szczerze, ze gdzies tam w srodku wolalabym sie emocjonowac rugby niz wyborami do parlamentu. Bo moja radosc bylaby niepodszyta zlosliwa satysfakcja porazki przeciwnika, a ewentulany smutek bylby chwilowy i nie mial by zadnych konsekwencji na niczyje samopoczucie przez nastepne 4 (?) lata.

Moze po prostu zazdrosze Anglikom, ze to najbardziej emocjonujacy dla nich moment w tym miesiacu - Final Pucharu Swiata w rugby.

A teraz csssss. Ida wybory.

czwartek, 18 października 2007

Dzien jak codzien

Jak majac godzine wolnego, wyciagam z torby "Polityke" i mysle sobie - "Nareszcie chwila przyjemnosci i relaksu", to nie jest dobrze.
Wytworzylam dzis dwa listy. Wczoraj jeden wyslalam. Poza tym przeczytalam xxx (nawet nie chce tego liczyc) stron o roli Wielkiej Brytanii w handlu bronia na swiecie i zrobilam rynkowy rekonesans dotyczacy gumiakow. Wspielam sie na dwa wzgorza. Jeszcze czeka mnie seminarium z polityki swiatowej (klania sie handel bronia) i spotkanie z mentorem - Francuzem, znanym bardziej jako Julien ("zulien w taksi"). A potem dwie godziny jive'a i cocktail party. W miedzyczasie ze trzy espresso, zebym nie padla gdzies po drodze pod gorke. I kolacja. Dobrze, ze ja bardzo lubie miec czym zajac swoja egzystencje. Jak sily odgorne nie znajduja mi zajec, to sama sobie znajde. Tym bardziej lubie miec cos do roboty, jak okazuje sie ze wszystko da sie zrobic i nie jest to takie trudne, jak wydawalo sie przed przystapieniem do pracy. I mysl o tym, ze weekend zaczyna sie dla mnie w piatek jest tym bardziej pokrzepiajaca!

I w koncu mam wiewiorke:

Wiewiorka idzie do mnie!

wtorek, 16 października 2007

Polityka zakradnie sie wszedzie. Szczegolnie ta polska

Prosto z YouTube.com:

Wolon23 (10 minutes ago)
kaczynski skurwysynu! miej honor i odejdz


Generalnie nie jestem fanem przeklenstw gdziekolwiek (nie mylic z "nie uzywam przeklenstw", bo uzywam jesli trzeba), ale to mnie po prostu rozbroilo. Nawet YouTube jest upolitycznione.


niedziela, 14 października 2007

Po weekendzie

Wrocilam i oczywiscie zamiast zajac sie czyms pozytecznym i produktywnym zajelam sie internetem. I to bynajmniej nie w edukacyjnych, a blogowo-facebookowych celach. Zla Olga.

Na urodzinach u Jamesa bylo tak, jak byc powinno. Ludzie, ktorych znam, miejsce ktore znam, ciasto ktore lubie. Troszke to przypomina taki inny powrot do domu do domu, ktory nigdy nie byl domem, ale jest miejscem dobrym do powracania. Tak, jak bycie z Anita, Oscarem, Jamesem i spolka przypomina w pewnym sensie bycie z rodzina. Zupelnie nie-rodzinna rodzina, ale zawsze. Taka wybrana przez siebie i przypadek. A poza tym mlodsza siostra Jamesa, Charlotte, ma konia i dzisiaj rano pozwolono mi pojezdzic. No i byl przeprzyszny mus czekoladowy z marshmallowami. I dmuchany zamek. To byl swietny weekend.


"Economic Development" pana Todaro i pana Smitha lypie na mnie groznie z drugiego konca lozka. Chyba juz pojde. A swoja droga czy Todaro&Smith nie brzmi troszke jak spolka majaca w posiadaniu male krematorium na amerykanskiej prowincji? (a moze po prostu czytam za duzo Gaimana...)

czwartek, 11 października 2007

Wyjadam ser z opakowania

Ser kozi doprowadzi mnie kiedys albo do bankructwa albo do otylosci. Najbardziej prawdopodobne ze do obu na raz. (W momencie zadumy nad tymi dwoma zdaniami znowu siegnelam po moje opakowanie z serem. Nie ma juz dla mnie nadzei)

Bylam dzisiaj dzielna i zalozylam sobie konto w banku. W przyszlym tygodniu dostane pismo ze wszystkimi danymi i bede mogla w koncu wplacic tam pieniazki i cieszyc sie korzystaniem z bankomatow. Nie zostane bankowcem, bo zeby nim zostac trzeba znac cala mase trudnych slowek z angielskiego, ktorych uzywam kilkanascie razy dziennie, ale w zargonie bankowym znacza dla mnie mniej wiecej tyle, co przemowienia Kaisera Wilhelma w oryginale. Mam tylko nadzieje ze zalozylam dzis konto, a nie probowalam pana przekonac, ze to jest napad na bank, zorganizowany przez jakas polska jednostke wojskowa stacjonujaca w Bristolu. Ale skoro policja mnie jeszcze nie dopadla, to chyba wszystko poszlo tak, jak kodeksy bankowe przykazaly.

A wczoraj przez 2 godziny z Anita wytwarzalysmy domek z piernika! (i jest piekny)

wtorek, 9 października 2007

Misja niemozliwa

Misja dla mnie na dzien dzisiejszy bylo (miedzy wieloma innymi) zgaszenie swiatla i oddalenie sie do krainy Sandmana najpozniej o godzinie 23. Jak mozecie wydedukowac z godziny publikacji tego posta misja nie zostala wykonana. Totalna klapa na pelnej linii poscieli i lozka. Dobrze, ze jutro tez jest i dzien i wieczor. Jest szansa na wczesniejsze spanie.

Poza tym do moich dzisiejszych misji nalezalo odnalezienie sie w trzech zupelnie roznych salach wykladowych, w trzech zupelnie roznych budynkach w zupelnie roznych miejscach.Dwa razy ogarnelo mnie orientacyjno-terenowe zagubienie, a jest to uczucie dla mnie tak obce (bo wyjatkowo rzadkie) ze az nieprzyjemne. I bardzo mobilizujace. Ale niestety nawet mobilizacja i determinacja nie maja szans w zestawieniu z szalonym planem budynkow uniwersyteckich i przede wszystkim wzgorzami i dolinami jakie te budynki dziela. Zeby tutaj sie uczyc trzeba byc zdeterminowanym, wysportowanym czlowiekiem z przczepionym do czola GPSem.

niedziela, 7 października 2007

Wiewiorki a aparaty.

Wielka Brytania to krolestwo wiewiorek. Kiedy my niczego nieswiadomi siedzimy sobie na lawkach w pieknych angielskich parkach, cieszac sie stuletnim krolewskim trawnikiem w otoczeniu wesolo biegajacych psow i rudych dzieci (niekoniecznie wlasnych), na szczytach drzew wiewiorki planuja trzecia inwazje na Anglie. Zeby byc oryginalne nie planuja do niej przyplynac, jak Wilhelm zdobywca, czy wyslac Messerschmitty, jak Hitler. One ja zdobeda od wewnatrz. Zpelzna z drzew udajac, ze chodzi o orzeszki i nawet sie nie obejrzymy a beda rzadzic panstwem brytyjskim. Serio.
Glowna cecha takiej wiewiorki angielskiej (lub zasiedzialej w Albionie) jest to zupelny brak strachu przed ludzmi. Do typowej wiewiorki mozna podejsc na odleglosc mniejsza niz dwa metry i ona nie ucieknie. Ale wiewiorka jako gryzon, jest zwierzatkiem ruchliwym. I tu pojawia sie problem - ja z ogromna ochota chcialabym uchwycic spiskowcow, orzeszko-zercow, ale zanim zdaze zlapac za aparat wiewiorka juz dawno mi sie przyjrzala, stwierdzila ze jej nie groze, zabrala swojego zoledzia i wkicala na szczyt drzewa do swoich wiewiorczych przyjaciol by dalej knuc inwazje. A poza tym moj aparat nie pojmuje pojecia "szybsza przeslona" w zestawieniu ze slowem "cien" lub "ciemnosc".
Wszystko, co udaje mi sie w zwiazku z tym udaje uchwycic przypomina wiec zielono-zloto-brazowe dzielo Jacksona Pollocka i trudno na nim odroznic drzewo od ziemi. A wszystko dlatego, ze uciekajaca wiewiorka mnie stresuje i staram sie byc szybsza od niej i od aparatu.

Podsumowujac - jest pelno wiewiorek, ale nie potrafie im zrobic zdjec, mimo ze mi sie podobaja.

Ilosc nieudanych prob sfotografowania wiewiorki: 4 (ale sie nie poddaje)

sobota, 6 października 2007

Bristol ciagle nie-obejrzany

Zjadam dzisiejsze smutki czekolada.

Prawda jest taka, ze nie poznalam ani kawalka mojego nowego miasta w tym tygodniu. Niby bylam w centrum, wiem co gdzie jest, jak co znalezc i generalny obraz otoczenia mam juz dosyc poukladany w glowie. Ale nie mialam jeszcze czasu na samotny spacer oswajajacy nowe miejsca. Wiem, ze mam w okolicy dwa ladne, zielone miejsca, ale jeszcze sie blizej nie poznalismy. Jest tez kilka miejsc wartych uwiecznienia na zdjeciach, ale czas przeciekal i uciekal mi tak szybko, ze nie mialam za bardzo czasu. Nadrobie to jutro. Bo dzis pogoda nie ladna i oswajam raczej najblizsze otoczenie czyli pokoj.

Ciagle nie wiem czego, w ktorej szufladzie szukac. A mala ilosc szuflad ogranicza moja inwencje, mimo niewielkiej ilosci rzeczy w posiadaniu.

Mam na oknie orchidee.

Ten post w zamysle mial byc weselszy, ale jakis taki gorszy dzien mam dzisiaj, a poza tym pogoda jest wielce przecietnie-szara i nie nastraja zbyt wesolo. Moze po zajeciach z salsy bedzie lepiej.

środa, 3 października 2007

Bristol, dzien 3 i pol

Zyje, a jak zawsze to powtarzam, to jest na poczatku najwazniejsza informacja. Tyle rzeczy po drodze moze czlowieka rozlozyc albo fizycznie albo psychicznie, ze fakt iz mam ochote tu cos napisac powinien byc traktowany z najwyzszym podziwem. W koncu moglabym przeciez wpelznac do szafy i tam pozostac do bozego narodzenia (i czasem ta opcja wydaje sie dziwnie kuszaca).
Ogladam nawet Fakty, czyli wszystko jest w takiej normie w jakiej tylko na tak poczatkowym etapie byc moze. Nie jest zle.

Poczatki maja tendencje ku byciu trudnymi i chyba pozostaje mi tylko do tego przywyknac. Jestem osoba z natury malo towarzyska, wbrew wszelkim pozorom. Ludzi potrzebuje od czasu do czasu i swietnie potrafie zajac sie soba. Ale walcze z ochota zamkniecia sie w pokoju, zaciagniecia zaluzji i udawania ze mnie nie ma, bo to mi sie potem odplaci. Teraz bede towarzyska, to nie bede sie czula wyalienowana pozniej. O! To jest wlasnie to - nie czuje sie wyalienowana i nie-chciana. Czyli w ciagu ostatnich trzech lat zrobilam ogromne postepy. Badzcie dumni.

Poza tym chcialam zauwazyc z ostatni raz widzialam slonce przed rozpoczeciem ladowania w Bristolu... Witajcie w kraju ugruntowanej demokracji i szmacianej pogody, gdzie na ulicach widac pelno porzadnych samochodow, ludzie kupuja i czytaja ksiazki, a rzad nie rozpisuje nowych wyborow tylko dlatego ze tak mu sie wymyslilo.

Nie jest zle. O nie.