wtorek, 29 listopada 2011

Sztuka samo-oszustwa

Prawdziwe zycie (po leniwym weekendzie) mnie dogonilo i zeby go uniknac siadam do pisania na blogu. W planach jest tez herbata (juz sie parzy) i "Thelma i Louise". Dzis udalo mi sie uniknac prawdziwego zycia organizujac strone facebookowa dla Parlamentu Europejskiego w Londynie i wrzucanie na nia zdjec.

Jutro moze zamiast szukac pracy bede szukac prezentow swiatecznych. Szukanie pracy jest w dzisiejszych czasach widziane jako niemodne - coraz wiecej osob w moim otoczeniu pracy nie ma i nie wstydzi sie ani troszeczke tego, ze co tydzien stoi w kolejce po zasilek. Praca, jak sie okazuje, jednak hanbi, mimo ze ludowe madrosci mowia inaczej. Zamiast szukac pracy lepiej jest wyruszyc na zakupy - ktos musi sie postarac, zeby recesji nie bylo albo przynajmniej aby byla jak najmniejsza. W zwiazku z tym ja zglaszam sie na ochotnika - bede nakrecac ekonomie kupujac bombki, kawe w sieciowych kawiarniach, zakiety z H&M i Esprit (jak zwykle przed swietami choruje na H&M, tym razem na ten zakiet), ksiazki w twardych oprawach i ciastka z Humming Birda (wiem, ze sie powtarzam). Cala sztuka polega na tym, zeby robic zakupy a nie popadac w dlugi, bo dlugi nie pomagaja ekonomii a dlugi u tych, ktorych praca jednak hanbi sa w ogole zle widziane. Zycie to jednak ciagle balansowanie i to na takiej cienkiej linie - nigdy nie wiadomo w ktora strone Cie pociagnie grawitacja.

Poza tym zawsze moge w poszukiwaniu ucieczki od prawdziwego zycia dolaczyc do Raskolnikowa. Jego umiejetnosc unikania problemow i rzeczywistosci jest az godna podziwu.

Troszke z tym unikaniem prawdziwego zycia i obowiazkow przesadzam - wszystko jest pieknie rozplanowane i nawet mam jedno prawie-skonczona aplikacje. Moze w tych trudnych czasach jednak znajdzie sie jakas praca dla mnie?

Na koniec bedzie Citek w slonku, bo Citek w slonku jest jedyny i niepowtarzalny:

czwartek, 24 listopada 2011

9 3/4

Jesli kiedys bede narzekac, ze sie nudze przypomnijcie mi o tym jak pomagalam w Symulacji Parlamentu Europejskiego w Londynie, dobrze? Nuda w pracy raczej mi nie grozi. W zyciu tez nie - nagle sie zrobil piatek. Moja lista rzeczy do osiagniecia troszke zmalala, ale nie za bardzo. Na razie ja porzucam i wsiadam w pociag zeby odwiedziec Nicky. Na polnocy nie bylam od czasow Crufts trzy lata temu, a niektorzy twierdza ze Birmingham to nie prawdziwa polnoc. Coz, York to prawdziwa polnoc. Beda puszcze, dzikusy, brak internetu i ani jednego Starbucksa w okolicy. No, ale piwo bedzie prawie za darmo (to nie moje slowa - tak mnie ostrzegano!).

Acha, i bede na King's Cross. Jesli znajde peron 9 3/4 to na pewno dam Wam znac. Kto wie - jesli istnieje Londyn Pod, to moze i jest tez ulica Pokatna? I peron 9 3/4? (

Tak naprawde to Was oszukuje i jade do Hogwartu. W koncu Hogwart tez jest na polnocy!)


Ide zobaczyc czy zapakowalam moja miotle.

wtorek, 22 listopada 2011

Kryzys i co ma do tego moje konto

Kurcze, chyba czas sie pogodzic z prawda. Pisanie mi ostatnio nie idzie. Nawet plany zyciowe w podpunktach (dotad moja specjalnosc) jakos niespecjalnie mi sie ostatnio udawaly. Najlepszym tego dowodem jest to, ze kiedy usiadlam dzisiaj do stworzenia zyciowego planu majacego na celu nadrobic weekendowe zaleglosci stworzylam liste tak dluga, ze z przerazenia musialam przestac. Jedyne co mi zostalo to schowac liste gleboko na koniec pamietnika i zapomniec o niej. Niestety to byla lista z rodzaju tych glosnych i caly dzien lypala na mnie groznie z torebki. Nie pozostalo nic innego jak po pracy sie z nia rozprawic. Z jakichs 30 punktow udalo mi sie osiagnac moze ze cztery. Ale wsrod tych czterech byla tez odkladana od miesiaca wycieczka do banku. 

Jesli nie musicie, nie chodzcie do bankow. Banki to zrodlo wszelkiego zla i nie mam tutaj na mysli wylacznie obecnego kryzysu finansowego. O nie. Banki swoich klientow maja sobie za nic i wydaje sie, ze juz dawno zapomnialy ze bez klientow by nie istnialy. Moj bank kilka tygodni temu wyslal mi pismo informujace mnie, ze pod koniec listopada bede mogla wyciagac ze sciany pieniadze tylko i wylacznie jesli sciana jest sygnowana jego logo. Przepraszam bardzo, ale co to jest? Pozne lata dziewiecdziesiate? Moge brac pieniadze ze swojego konta tylko jesli w okolicy jest jakis NatWest? Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to jest paranoja. Poszlam dzis ta paranoje zglosic w najblizszym oddziale tego przekletego banku i powiedziano mi, ze jesli pracuje i dostaje wyplate to moga mi polecic inne konto. Za to konto nalezalo zaplacic.

Pewnie sobie myslicie - ok, bedzie miala lepsze konto, fajniejsza karte i lepszy zysk na tym koncie. Tak, owszem - wszystko to wliczone w cene prowadzenia konta. Ale zanim damy sie uniesc euforii tych nagrod dla klientow zastanowmy sie nad czyms innym. Oni chca zebym placila za to, ze trzymam SWOJE pieniadze na ich koncie. Przeciez im sa moje pieniadze potrzebne tylko do tego, zeby mogli na nich zarobic. Wpakowac je w kolejne Lehman Brothers i potem prosic rzad o wykupienie, bo popelnili blad. Co to, to nie. Nie bede placic za prowadzenie konta. Malo to bonusow dostaje prezes mojego banku? Co, na benzyne do Bentleya mu nie starcza?

Od dzisiaj bede trzymac pieniadze w skarpetkach i ponczochach. 

Wiecie, nie spodziewalam sie, ze kiedys napisze notke anty-kapitalistyczna i alter-globalna. Prosze - swiat sie zmienia a ja podobno mam wyrobiona jakas opinie na temat systemu bankowego. Moze nie jest to jeszcze mysl oryginalna, ale na pewno satysfakcjonujaca.

Dzieci, unikajcie bankow. Szczegolnie tych z NatWest w tytule.

Na koniec bedzie dzika natura, nie zepsuta bankami i problemami z wyciaganiem pieniedzy z bankomatu. Prosze, oto ona w postaci jeleni w Richmond Park:

sobota, 12 listopada 2011

Pismo reczne podobno umiera

Charlie kradnie mi internet i w zwiazku z tym zadnej sensownej mysli nie potrafie przelac na wirtualny papier. Czytalam ostatnio artykul "Pismo reczne - elegia" i od tego czasu zastanawiam sie nad tym czy pokolenie po moim pokoleniu (np. nasze dzieci) beda w ogole pisaly recznie. Nie bede oszukiwac, ze wiekszosc mojego pisania dzieje sie w dzisiejszych czasach na papierze wirtualnym, ale i tak czesto i w miare duzo pisze recznie. A poza tym pisanie piorem sprawia mi przeogromna przyjemnosc i nie zamierzam z niej w najblizszym czasie rezgnowac. Szkoda mi bedzie tych w przyszlosci, ktorym z pisania atramentem na papierze zostanie tylko podpis i okazjonalna kartka swiateczna. Mnie malo rzeczy relaksuje tak, jak papeteria czy po prostu papier gotowy do zapisania przede mna i pioro w dloni. Nawet jesli list wyjdzie mi "o niczym" i nie bedzie w nim nic specjalnego - pieknie pisze sie "o niczym" piorem. Duzo piekniej niz klawitura. W koncu takiej czcionki jak moje pismo wciaz nikt nie posiada i to zaraz w liscie widac.

Maile, kiedy laduja w mojej skrzynce ciesza mnie bardzo (szczegolnie te wyczekiwane), ale to jest radosc zupelnie inna od tej, jaka daje list w skrzynce z recznie wykaligrafowanym (lub nabazgranym) moim imieniem na kopercie. Szkoda, ze sklepow takich jak wloska (a wlasciwie florentynska) siec Il Papiro nie ma wlasciwie nigdzie indziej. Widocznie notatniki, papeterie i piora sie nie sprzedaja. A podobno jesli sie sprzedaja, to glownie jako prezenty - odkladane na polke i raczej nie uzywane. Ja z kazdej papeterii zakupionej staram sie zostawic sobie jedna koperte i jedna kartke. Znaczki nosze w portfelu i w kalendarzu, ktory wciaz nie jest telefonem/komputerem/iPadem tylko oprawiona w twarda okladke sterta kartek. A brak atramentu wprawia mnie w lekka panike i atrament laduje jako pierwszy punkt na liscie zakupow.

Ciekawe czy za 50 lat, kiedy beda juz dobrze na emeryturze to moje wnuki beda myslaly o pisaniu recznym w podobny sposob do mojego myslenia o  wysylaniu telegramow. Te sa podobno wciaz w uzytku, ale nie znam nikogo w moim wieku, kto kiedykolwiek wyslal jakis telegram. Kurcze, chyba nawet nie wiedzialabym jak sie za to zabrac. A, przepraszam - weszlabym do przegladarki internetowej i tam na klawiaturze wystukala "telegram". Reszte powiedzialby mi Google. Ale z osobistym przekazem i wlasnym stylem ma takie wsukiwanie w klawiature niewiele wspolnego. Chyba jednak ciesze sie, ze sie urodzilam w takich a nie innych czasach, bo przyszlosc na pewno bedzie inna. Przyszlosc bez papeterii to na pewno nie przyszlosc w jakiej czulabym sie wygodnie.

Na koniec papierowe kubki swiateczne w Starbuck's. Papier lubie, ale wole kiedy eggnogga serwuja jednak w porcelanie. Moze ja po prostu jestem jakas nie-dzisiejsza.


sobota, 5 listopada 2011

Co robi sie z goscmi w Londku (i sklepy orientalne)

Do Londka zdroju przyjechala Sophie i zaliczamy po kolei atrakcje turystyczne. Co prawda nie bylysmy jeszcze pod Big Benem i nie zamierzamy odwiedzac Oka Londynu, to pozdrowilysmy Nelsona na Trafalgar, zajrzalysmy do National Portriat Gallery a lunch zjadlysmy w Covent Garden (w knajpie o nazwie Conteen - nic specjalnego, jesli kiedys bedziecie to zjedzcie sobie lepiej ziemniaka w mundurku ze stoiska obok albo pie'a z dolu). A potem wpadlysmy na chwile do China Town i tam ja oszalalam. Dobrze, ze czasu bylo niewiele (fajerwerki czekaly!), to i tak zdazylam obladowac sie pastami curry, miso w proszku, wasabi i ... kostka rosolowa tom yum. Nie mam pojecia do czego taka kostka moze sluzyc - pewnie tworzy jakas magiczna tajska zupe, ale na pewno sie przekonam. Sklep jest pietrowy i wiekszosc rzeczy w nim nie ma napisow w lacinskim alfabecie. Zeby wiedziec co sie kupuje nalezy sie nauczyc jezykow azjatyckich badz kupic i sprobowac. Zycie jest krotkie, wiec ja kupuje i probuje.

Potem oficjalnie powitalismy (dolaczyl do nas Guru) nadchodzaca zime - eggnog latte w czerwonym kubeczku to tradycja jeszcze Oksfordzka i bardziej moja i Maman, ale dobre tradycje trzeba rozprzestrzeniac. Maman zreszta juz za niecaly miesiac tez bedzie pila ze mna eggnogowa latte w ramach tradycji i przerwy w Londkowych szalenstwach.

Mialam pisac o zupelnie czym innym i generalnie ten post mial miec watek przewodni, ale potem objadlam sie jak wiewiorka na zime, krewetkami i curry z wczesniejszych zakupowych szalenstw i watki mi sie rozlazly. Kiedy je pozbieram to napisze o papugach. Tak, o papugach.

Na koniec beda wielkie bombki w Covent Garden- chyba najwieksze bombki jakie widzialam, Wyobrazcie sobie drzewko na jakim takie bombki musialyby wisiec: