Hohoho, dawno mnie nie bylo. Od tego czasu co prawda nic sie w moim zyciu za bardzo nie zmienilo, ale zdazylam sie przyzwyczaic do nowego komputera (mam swietna klawiature) oraz przezyc dwa naloty angielskie. Pierwszym nalotem byl zestaw Anita + Oscar czyli tak naprawde dwa w jednym. Odwiedzilismy piekne polskie Tatry, zdobylismy Kasprowy Wierch i teraz z czystym sumieniem moge ich wypuscic w Himalaje latem, bo przynajmniej jakies gory juz widzieli i osmio-tysieczniki moze ich za bardzo nie przestrasza. Chociaz w malym stopniu wiedza czego sie spodziewac.
Oni wylecieli w czwartek, a w piatek popoludniu ponad dwie godziny staralam sie dostac do Krakowa (autostrada! Ha!) zeby odebrac szanowne Guru (rowniez znane w czasie tej przerwy swiatecznej jako Chico Latino). Guru przylecialo do mnie ze slonecznej Hiszpanii gdzie to oczywiscie oddawalo sie przyjemnosciom morsko-powietrznym. Mnie nie pytajcie. Tutaj natomiast wiatr je przywial zeby poznalo moja rodzine. Rodzina Guru nie zjadla, a Guru jak prawdziwy wegetarianin nawet sie jedzeniem rodziny nie interesowal. Ciciki tez Guru nie zjadly, co najbardziej ucieszylo chyba Maman, bo jednak kocie wlosy mozna odkurzac dwa razy dziennie a i tak zostana. Wielkanoc wiec uplynela nam angielsko i mobilnie, bo zwiedzilam znowu troszke polski i to jako kierowca (raz nawet bez prawa jazdy).
A teraz teoretycznie ucze sie hiszpanskiego. W praktyce mysle o swoich nowych butach i nowej sukience. O nowej, pieknej bieliznie tez mysle. Zycie jest dobre, mimo ze portfel mam jakby lzejszy po dzisiejszym wypadzie do Katowic.
Mam Photoshop Elements i mnie to cieszy ogromnie. Mam tez piekne zdjecie Cicika na ktorym jestem ja i Guru. Oto ono:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz