czwartek, 30 czerwca 2011

Moony sesyjny

Moony rzadko bywa bohaterem dialogow na blogu, ale tym razem bedzie az podwojnie. Bo Moony w czasie sesji to zupelnie inny Moony.

Dialog I - informacyjny

Tata odbiera mnie z lotniska (jak zwykle w Krakowie) i zaraz po wyladowaniu wydarzyla sie nam Przygoda z Telefonem (o niej nie bedzie). Po zamieszaniu dzwoni do Taty Moony. Tata prowadzi samochod, wiec odbieram ja. Z Moonym ostatnio widzialam sie ponad miesiac temu, ale wiedzial ze przyjezdzam w czerwcu w odwiedziny. N.B. caly dialog dzieje sie jakies 15 minut po moim przyjezdzie do Polski.

Ja: Halo.
Moony: Halo, Mamo? Czemu nie odbierasz telefonu?
Ja: No, halo, to nie Mama.
Moony: Acha... (niepewnie) Tata...?
Ja: No, nie bardzo. To personal asistant Slawka Dziewulskiego.
Moony: (zdziwiony) Olga? (juz normalnie) Gdzie sa rodzice? (z lekka panika) Czemu rodzice nie odbieraja telefonow? Daj Tate.
Tata (do Moony'ego): Ja jade samochodem z Krakowa. Ja nic nie wiem.

(kurtyna i moj komentarz)
Co ja jestem informacja turystyczna?


Dialog II - niezorientowany

Trzydziesci sekund po powyzszym dialogu Moony dzwoni do Maman.
Maman: Halo.
Moony: Halo, Mamo. Czesc. Co Olga robi w Krakowie?

(kurtyna)

Dzieku Bogu czwarty rok przylatuje tym samym EasyJetem o tej samej porze do Krakowa i z niego tez wylatuje. Parzcie co sesja zrobila z Moonym.

sobota, 18 czerwca 2011

Dosc o nauce!

Okazuje, sie ze pol tygodnia frustrowalam sie moja praca magisterska zupelnie niepotrzebnie. Zasluzylam na weekend bez ani jednej ksiazki politycznej i ani jednego myslenia o mediach i Europie. W ogole zasluzylam na weekend pelen przyjemnosci, bo eseje (te na ktore tak marudzilam) wyszly mi zadowalajaco. Wczoraj z tej okazji wypilam sobie wino do kolacji i zastanawialam sie co mi w zyciu przeszkadza w szaleniu z radosci. Chyba jestem stoikiem, bo swoje oceny przyjelam ze spokojem i bez zadnych wiekszych uniesien emocjonalnych. Co wcale nie znaczy ze spodziewalam sie takich ocen, jakie dostalam.

Ale! Dosc o nauce! 

(po chwili namyslu doszlam do wniosku, ze jedyne co mi przychodzi do glowy to nauka wlasnie. chyba czas na jakis urlop bo zapomnialam juz co to znaczy prawdziwe zycie, takie pelne przyjemnosci, ludzi i problemow mniejszych i wiekszych nie obijajacych sie o limit slow i statystyke).

Dawno nic nie pisalam o lepieniu garnkow. Troszke garnkow w tym roku ulepilam i wszystkie sluza mi pieknie. A poniewaz dzis na dworze deszcz, deszcz i deszcz a ja ciagle nie nacieszylam sie swoim nowym aparatem, to dzisiaj beda zdjecia wlasnorecznie ulepionych skorup glinianych. Przyznam ze wolalabym zdjecia kwiatkow, kotkow i calej reszty lata, ale w Anglii w tym roku lato strajkuje.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Poniedzialek stracony

Dzien dzisiejszy moge spokojnie okreslic jako strate czasu. Od piatku czekam na odezwe od promotora, a promotor milczy. Zapomnialam ze typy, ktorym Jezyny przyrosly do raczek (albo inna jablka rasy Macintosh) nie lubia dlugich maili. Moze i normalnie odpowiadaja na wiadomosc w ciagu 20 sekund, ale to musi byc wiadomosc skladajaca sie maksimum z dwoch zdan. Moglam swojego maila podzielic na odcinki - moze wtedy dostalabym odpowiedz. Zreszta, nie wyobrazam sobie pisac dlugich maili na tych nowych nano-technologicznych sprzetach. (az szkoda ze na koniec tej notki nie bedzie napisane: Sent from my iPod, hehe).

Mam pytanie podchwytliwe - czy slyszal moze o małżach-brzytwach? Ja az do dzisiaj nie. Podobno jada do mnie takowe na kolacje. Ja sie jednak szybko rozwijam - wczoraj pierwsza ryba, dzis ... okladniczki.

Na koniec slonce, trawa i wiatr nadmorski.

piątek, 10 czerwca 2011

Porzucona praca, hymny wspolne i urodzinki

Cztery dni omijalam moja prace magisterska z daleka i udawalam, ze jej problem mnie nie dotyczy. Czytalam sobie powoli ksiazki o tak fascynujacych tytulach, jak "A Community of Europeans?" albo "The EU and the Public Sphere" i wmawialam sama sobie, ze jeszcze nie czas powaznie wziac sie do roboty. Znalazlam przynajmniej czternascie powodow by nie spotkac sie w pierwszych dniach tygodnia z moim promotorem, ale za to okolo 12 powodow by spotkac sie z Sophie. Bylam tez w sklepie papierniczym mowiac, ze to istotne dla mojej pracy. Wczoraj wieczorem poszlam na koncert jazzmana Courtney Pine'a i myslalam ze to bedzie kolejna dobra wymowka zeby nie myslec o Europie (w koncu czasem trzeba sie tez dokulturalnic - a wiadomo ze jazz dokulturalnia w pelni!). Tytul trasy (i plyty) juz powinien mi byl dac do myslenia: Europa. Znak od opatrznosci czy co? Ale Europa moze znaczyc wiele i wyrzuty sumienia nad opuszczona praca magisterska daly sie uciszyc. Niestety, do czasu - na koniec koncertu zagrano Ode do Radosci i wtedy zaczelam wspolczuc mojej osamotnionej i porzuconej pracy. Ja tu udaje, ze jej nie lubie i nie chce a ona biedna nietknieta lezy gdzies w zakamarkach mojego umyslu. Odspiewalam hymn i zrobilam mocne postanowienie poprawy. W poniedzialek ruszam do pracy. Serio.
(ps. moj koncertowy towarzysz angielski potwierdzil w pelni moja hipoteze niskiego poziomu europejskiej tozsamosci wsrod narodu brytyjskiego - nie wiedzial ze na koniec spiewalismy nasz WSPOLNY hymn, ale powiedzial ze kawalek 'poznaje'. gdyby nie to ze stalam, to spadlabym ze stolka. Europo - co Ci po tej Anglii?)


A z zupelnie innej, niepolitycznej beczki: Orlando Koticello (znany tez jako Lolislaw Kotowicz) konczy dzisiaj zaszczytne 5 lat. To wiek powazny i zobowiazujacy - Lolo z tej okazji podobno lezy w krzakach na wsi. Dolce far niente to ulubione zajecie Lola - zaraz po miziankach na kolankach i spacerach po wsi polskiej. Cecha charakterystyczna naszego solenizanta jest to, ze prezentuje sie spektakularnie w ofutrzeniu zimowym i troszke mniej efektownie w odzieniu letnim. Ale najbardziej spektakularnie Lolo prezentuje sie na zdjeciach. Sa ludzie fotogeniczni i sa koty fotogeniczne. Orlando moze nie urodzil sie by zostac modelem jesli wziac pod uwage jego mobilnosc przed obiektywem, ale urode natura dala mu niebanalna. I niech z okazju lat pieciu dalej go ta urodza obdarza, a ja zebym miala chec i talent by umiec to dynamiczne fotograficznie futro uchwycic.

Prosze, oto Lolo w kokardce urodzinowej - czerwony pasuje mu bardzo.

Model: Lolo Photographer: ja Animal handling: Maman Asystent od wszystkiego: Charlie Clift

środa, 8 czerwca 2011

Dialog filmowy z watkiem zoologicznym

Ja: X-meny nowe sa w kinach.
Mama: Mhm...
Ja: Mamus, ale one sa z Jamesem McAvoy'em!
Mama (bez entuzjazmu): Ja wiem.
Ja: Nie lubisz Jamesa McAvoy'a Mamus? No, jak to? Przeciez on jest super!
Mama (bez entuzjazmu): No, ja wiem.
Ja: On jest przeciez takim malym Szkotem!
Mama: No, ja wiem. I on tez chyba kiedys ogon mial, nie?
Ja: ...
Mama (ciszej, jakby do siebie): ... i kopytka?

(kurtyna)

wtorek, 7 czerwca 2011

Angielska pogoda, meksykanie i uciekajacy znajomi

Jak to sie stalo, ze nagle sie obudzilam i nastal czerwiec?

Guru chyba byl w poprzednim wcieleniu Meksykaninem, bo jego meksykanskie jedzenie jest zachwycajace. Moze to kwestia poprzedniego wcielenia wlasnie, moze wedzonej papryki (to jest magiczny skladnik patatas bravas w Taller de Tapas w Barcelonie - lata trwalo zanim ten skladnik zidentyfikowalam!) a moze meksykanskiego temperamentu... Kto wie? Swoja droga to slyszalam o takich, ktorych najwyzszym zyciowym marzeniem jest zostanie Meksykaninem wlasnie. I to sa cele i marzenia calkiem powazne.

Calkiem powazne jest tez to, ze w Anglii w tym roku odwolano lato. Zima byla zimna, wiosna byla zimna i zapowiada sie ze lato bedzie czasem mialo czkawke i wtedy sie zapomni i bedzie cieple. Poza tym planuje byc zimne. Nie ma to jak uciec przed polska zima do Anglii. Teraz angielskie zimy rownie zasniezone jak polskie, a angielskie lato jest za to mokre i chlodne. Czas pomyslec o poludniowym wybrzezu tego kontynentu. Albo przynajmniej o wakacjach gdzies blizej rownika, bo inaczej dojde do wniosku ze przynajmniej mitenki warto zawsze miec przy sobie jesli nie rekawiczki. Bo szalik nosze juz przy sobie zawsze od jakiegos czasu.

Europa i jej media chca mi przetrawic resztki intelektu. Nie dam sie. Czytam druga ksiazke na temat sfery publicznej (hmm, nie wiem czy tak sie to nazywa po polskiemu) i niedlugo o niczym innym nie bede w stanie rozmawiac. Niech mi ktos podrzuci jakis inny temat do rozmow, prosze. Znajomi mnie strasza, ze mnie porzuca jesli jeszcze raz przemowie o Unii Europejskiej.

Dzis na koniec beda wisienki symbolizujace moja tesknote do slonecznej pogody. Odkad zaczelam pisac tego posta chyba moje marudzenie zostalo wysluchane, bo za oknem swieci piekna jasnosc. Wiatr przemilcze.

czwartek, 2 czerwca 2011

Siedzimy.

Porazka na tle blogowo-pisemnym. To znaczy porazka na tle pisemnym jest tylko blogowa, poniewaz eseje zostaly grzecznie wytworzone i oddane, a praca magisterska jest w trakcie bycia tworzona (to chyba srednio po polsku, prawda?). Siedze i czytam ksiazke, ktorej nikomu nie polecam, ale ktora sprawia mi wielka przyjemnosc. Nie wiem czy bede w stanie jakos ja wykorzystac do swojej pracy magisterskiej, ale tematyka jest podobna i jak najbardziej powiazana z moimi zainteresowaniami. Moj promotor przestraszyl mnie, ze bede musiala najprawdopodobniej uzyc jakich liczb i innych kalkulatorow (!!) bo bez statystyki nie ma rusz. Nagle zatesknilam za licencjatem i tym, jakie wtedy wszystko bylo latwe, przyjemne, kolorowe i puchate. Zadnych statystyk, zadnych nocy w bibliotece. No, ale jak sie chce byc Master, to trzeba sie troszeczke wysilic, a przynajmniej tak mowia wszelkie znane mi i doswiadczone zrodla. A ja kiedys (jesienia) mam zamiar byc Master, wiec siedze i czytam. Kolo mnie siedzi Sophie i gdyby wiedziala jak przeraza mnie wizja uzycia kalkulatora pewnie by sie usmiala przednio. Na jej notatkach matematyka nie ma juz cyfr, ale sa same litery, kwadraty i matrixy. Sophie jest inzynierem i to nie byle jakim, bo podobno z najtrudniejszego kierunku w Anglii. I, jako ze jest tez soba, to ten fakt zupelnie jej nie rusza. Siedzi i liczy.

Jest tez moj nowy aparat - on siedzi i czeka na weekend, zeby spedzic czas na dworze (i nad morzem) i sprawdzic sie na swiezym powietrzu. Okazuje sie, ze swiat fotografii poszedl na przod i ja zostalam bardzo w tyle. Juz kiedys tak bylo, kiedy wszyscy wymieniali sie megapixelami, a ja siedzialam w ciemni. Teraz przeskok moze nie byl cywilizacyjny, ale sama nie moge sie nadziwic jak fajnie jest miec nowy aparat. Robie zdjecia wszystkim i wszystkiemu, choc na razie najgrzeczniej pozowalo jedzenie. 

Mam ochote cos wytworzyc, co nie ma nic wspolnego z polityka. Moze ciastka? Albo stojak na ciastka? Wieczor mam wolny, wiec moze pojde ulepic jakas gliniana skorupe.
Z tej okazji na koniec bedzie widok z szostego pietra naszej Unii Studenckiej, z pokoju garncarskiego, pelnego skorup, gliny, glazury i pozytywnych wibracji.

(zdjecie zrobilam ja, moim nowym lsniacym aparatem)