piątek, 29 października 2010

Zdrada lingwistyczna, sens zycia i kotek z wiatraczkiem

Troszke sie czuje jak zdrajca, bo zaczynam pisac bloga po angielsku. Myslalam nad ta zdrada lingwistyczna i doszlam do wniosku, ze bede z nia musiala zyc. Lata przyzwyczjen powoduja, ze duzo luzniej czuje sie tutaj. Pisanie pierwszego posta nigdy nie jest latwe i z tego co pamietam, to moj pierwszy post tutaj wcale nie zwiastowal przyszlej tresci.

Tu sie czuje jak w domu, tam, jak w nowym domu. Ale prosze nie panikowac - tutaj zostaje i bede pisac ciagle. Cala idea blogowania gdzies indziej wziela sie stad, ze chcialam moje posty o jedzeniu, piciu, fotografii i kotach trzymac w jednym miejscu. Moje narzekania/wywody/zachwyty na temat sensu istnienia, swiata i wszystkiego innego (parafrazujac Hitchhiker's Guide to the Galaxy) pozostana tutaj.
Ukierunkowanie sie nie jest latwe i z braku jednej mysli przewodniej w moim zyciu, tylko blogowanie o wszystkim mnie satysfakcjonuje. I w nosie mam to, co mysli babcia z Ace, ze jak cos jest do wszystkiego, to jest do niczego.


Na koniec bedzie wloski kotek z wiatraczkiem: 

niedziela, 24 października 2010

Klodeczki i fotoblogi

Cos mi pozmieniali na bloggerze i jak zwykle sie zgubilam.

Jest wstepny plan wprowadzenia w zycie fotobloga w jezyku angielskim, poniewaz generalna opinia publiczna narzeka, ze nie rozumie moich wywodow w jezykach slowianskich. Co prawda uwazam, ze generalna publika jesli jest zdesperowana, to zawsze moze sie nauczyc jezykow slowianskich, ale z zamiarem pisania fotobloga o rzeczach ktore lubie i ktorym robie zdjecia juz mi sie krecil po glowie od dawna. Wiem, ze malo to oryginalne, ale w ostatecznym rozrachunku robie to dla siebie. I dla tej garstki marudzacych, ze "tez chca poczytac ale splidz, splodze i nie rozumieja".

Problem ze nie wiem jak go nazwac. Gdyby tylko generalna publika umiala z glowy wytworzyc moje nazwisko, to moje imie i nazwisko bylyby nazwa mojego bloga. Ale kurcze, po tylu latach wciaz wszyscy wpadaja w pulapke i chca po "D" wrzucic "j". Nie pytajcie jak oni to slysza. Chyba maja jakies krzywe uszy.

A swoja droga czy wiecie, ze "J" jest jedyna litera jaka nie wystepuje na tablicy Mendelejewa?


Na koniec beda klodeczki z Florencji.
Pomysl mi sie podoba, bo ma w sobie romantyzm i nic poza nim. Uwielbiam rzeczy ktore nie sluza zadnym logicznym czy racjonalnym celom i sa w tym wysoce pozytywne. Przepis na klodeczke: Na klodeczce piszemy imie swoje i osoby ktora kochamy. Klodeczke zamykamy na moscie, a klucz wrzucamy do rzeki. I w efekcie mamy zaczarowana w tej klodeczce milosc, ktora nie ma szans bez klucza uciec. Ladna tradycja prawda?
Powyzsze klodeczki sa z barierek nad rzeka Arno przy galerii Uffizi.

niedziela, 17 października 2010

Uwaga, Cicik patrzy

Spotkalam dzisiaj kota podobnego do Cicika i zatesknilam za moim czajnikiem (bez gwizdka, ale za to z funkcja marudzenia o mizianki).

Dzis byl dziwny dzien, ale cos mi mowi ze jutro bedzie jeszcze dziwniejszy. Chyba zaczne pisac bloga o ciasteczkach i zdjeciach. Te dwa zdania nie maja, swoja droga, ze soba nic wspolnego.

Obiecuje powrot do normalnosci pod koniec wlasnie zaczynajacego sie tygodnia. Jak zalicze obie prezentacje i bede w koncu mogla odetchnac to napisze wiecej i wiecej pisac bede. Ja jestem mistrzynia narzucania na siebie presji. Pedze i pedze az sie calkiem nie zapedze. Jutro to olewam i robie wieczorem ciastka i pisze listy. A co!

poniedziałek, 11 października 2010

Wiecej Wenecji


Wenecja, 6.17 am i pelno deszczu.

sobota, 9 października 2010

Dziennik Paniczny

(post z przymruzeniem oka)

Zycie oszalalo i przyspieszylo jakby zaraz mialo stracic wszelkie poczucie rzeczywistosci.

Wlasciwie to powinnam teraz przerzucic sie na pisanie bloga pt. "Z pamietnika wprowadzania sie z Guru". Ostatni tydzien minal mi pod znakiem zmian w zyciu, chociaz moj zdrowy rozsadek (to co z niego zostalo) mowi mi, ze przeciez wcale sie tak duzo nie zmienilo. W zeszlym roku z Guru oswietlenia i portretu spedzilam praktycznie kazdy wieczor i nie jestem w stanie dojsc do tego dlaczego placenie z nim wspolnie rachunkow (przychodzacych na jego nazwisko) jest az tak wielka zmiana. Jeden rachunek w ta czy w tamta w koncu nie powinien robic roznicy, co nie? Razem z nim zjadlam tez wiekszosc sniadan i praktycznie kazda kolacje poza tymi ktore jadlam na kontynencie z rodzina. Bac sie braku wlasnego miejsca tez jest malo logiczne - mam w koncu dla siebie cale mieszkanie a nie tylko pokoj. Zreszta juz sie tak rozpanoszylam po lazience, jak tylko ja potrafie. Zaczynam podejrzewac spoleczenstwo i normy narzucane nam przez lata - "jak sie razem mieszka, to znaczy ze jest powaznie". Jakis wewnetrzny katolik sie we mnie obudzil. No czysta zywa paranoja. Guru jest ostoja spokoju w porownaniu do moich ciaglych zmian nastroju. Juz sie chcialam ze trzy razy wprowadzic do Sophie, ale na szczescie zdrowy rozsadek wygrywal z panika. Z tego co wiem druga strona jeszcze ani razu nie pakowala torby.

A propos pakowania toreb, to brak szafy tez nie pomaga w takiej sytuacji. Moje biedne ciuchy leza w kartonach i w koncu okazalo sie co lubie bardziej - obuwie czy odziez... Obuwie wygralo - ma juz swoja polke i miejsce w nowym mieszkaniu. Bluzki, spodnice, spodnie i inne elementy stroju mojego wciaz leza na kupie w torbach i kartonach. Podobno jednak w poniedzialek przyjdzie do mnie szafa. Najpiekniejszy bedzie moment wsadzenia do niej ostatniego plaszcza.

Ooo, czuje z kuhcni zapach lasagne. Chyba dzis wspominamy Wlochy. Co ja narzekam tak wlasciwie? Wenecja moze i tonie, ale zycie tak ogolem naprawde nie jest zle.