poniedziałek, 26 września 2011

Marzenia sie spelniaja. Nawet te smieszne.

Ktoś wpisał do Googlowej wyszukiwarki haslo 'obywatel zjednoczonej europy' i Google skierowal go do mnie. Gdyby teraz uderzyl w nas meteoryt i swiat sie skonczyl, umarlabym spelniona.


Walia po raz kolejny (tym razem polwysep Gower)


środa, 21 września 2011

O tym jak sprzedalam biurko w pol godziny

Bylam na weekend w Walii i Walia rzucila sie na moje zdrowie i zycie. No, moze nie na zycie i nie na zdrowie i moze Walia nie do konca winna, ale prawda jest taka, ze weekend zostal skrocony do jednej (nieprzespanej) nocy i zasypany taka iloscia prochow przeciwbolowych, ze na sam widok powinno Wam skrecic zoladek, watrobe i nerki. Po krotkim, acz intensywnym pobycie zostala mi dziura w porteflu, ktorego zawartoscia zalatano mi zeba. Jesli nie bolal Was nigdy zab, to nie macie czego zalowac. Zeby bolesne wysysaja z czlowieka radosc zycia w sposob podobny do Dementorow z powiesci J.K. Rowling. Nagle moja potencjalna bezdomnosc w Londynie, zimna pogoda, zepsute kaloszki i cala masa innych zmartwien zostaly odstawione na bok i jedyne czego pragnelam, to zeby przestalo mnie bolec. Teraz juz przestalo, a ziemie po ktorej stapaja moi wybawcy wciaz mam ochote calowac. Problem w tym, ze mam dziurawe kalosze a ziemia jest mokra, wiec nie mam jak w bezpieczny sposob sie do niej zblizyc.

Bol zeba i w konsekwencji utrata nerwow w nim jest zreszta kolejna cegielka w nowym trendzie w moim zyciu - trendzie strat i opuszczen. Najpierw opuscily mnie kalosze (przed nimi opuscily mnie sily witalne, optymizm i zdrowy rozsadek w czasie poszukiwania mieszkania w Londynie, ale te mi juz przywrocono). W najbardziej kluczowym momencie, kiedy wsadzilam noge do stawu kalosze pozegnaly sie ze swoja podeszwa na prawej nodze. Odkrylam urody asymetrii wewnetrznej - jedna stope mialam suchusienka, a druga wsadzona do stawu. Ciekawe czy gdyby staw zabarwic na czerwono polowa mnie zostalaby czerwona, jak te biedne kwiatki w szkolnych eksperymentach.
Potem utracilam radosc zycia, za co odpowiedzialny byl wspomniany juz wyzej zab. Radosc zycia zostala przywrocona za cene kanalow nerwowych (czy jako one sie tam zwa) w owym trzonowcu. Teraz mam martwego zeba, ale za to usmiech na twarzy. A poza tym martwy zab jest lepszy niz brak zeba.

Ostatnim elementem (i tu wracamy do watku tytulowego) tej wyliczanki strat jest moje biurko. W nowym mieszkaniu nie bedzie na nie miejca, a poza tym mam zamiar nie pisywac juz esejow jak jakis szalony intelektualista, wiec biurko postanowilam zutylizowac. Weszlam na glosno obecnie w Polsce reklamowana strone z darmowymi ogloszeniami i wystawilam na niej swoje biurko za pieniadze przyzwoite jak na wiek biurka. Mialam plan calej kampanii sprzedawania biurka, cyklu ogloszen, poczty pantoflowej itp, itd. I coz z tego? Czterdziesci piec minut po zaanonsowaniu swiatu, ze mam biurko na sprzedaz biurka juz nie bylo. Zadzwonil telefon, chetny powiedzial ze moze biurko odebrac poznym popoludniem i ze bedzie placil gotowka. Ot, cala historia mojego biurka. Rano mialam biurko, w czasie popoludniowej herbatki juz nie mialam biurka. Jestem teraz bez-biurkowcem. Za to balagan na podlodze, gdzie stalo biurko mam wrecz artystyczny.

Moral z tego jest prosty: kalosze kupujcie tylko na gwarancji, nie chorujcie na zeby w Walii i uwazajcie na internet, bo wiesc sie w nim niesie szybciej niz mysl. Ani sie obejrzycie a wszyscy beda wiedziec, ze macie biurko. I kazdy bedzie je chcial miec u siebie.

Strasznie sie rozpisalam (jednak cierpienie wspomaga kreatywnosc), wiec zeby nie bylo ze przynudzam slowami przynudze tez wizualnie. Ponizej Walia zanim zaatakowala moja szczeke i zniszczyla kalosze, a moje nic-nie-podejrzewajace biurko wciaz stalo w kacie pokoju.



czwartek, 15 września 2011

Blogowa reaktywacja i jak wypchnieto mnie z mojej strefy komfortu

Jak zwykle w czasie przerwy wakacyjnej (ktora sobie sama ukulalam w tym roku, a co!) z pisaniem jest ciezko. Kwitnie mi fotografia, pamietnik ma sie dobrze, listy sa pisane, ciasta pieczone, rozmowy lekkie i ciezkie sa przeprowadzane, spacery wychodzone wiele razy, konie objezdzone w te i spowrotem po wszystkich okolicznych lakach, koty wymiziane w slonku, a w moim interntowym swiecie cisza. Czasem sie zastanawiam czy przypadkiem czas spedzany w intenecie nie jest odwrotnie proporcjonalny do ciekawosci zycia w swiecie realnym. Chociaz nie - to czas spedzany na facebooku jest odwrotnie proporcjonalny do jakosci zycia w realu. Im wiecej cie na facebooku tym wieksza szansa, ze nie ma cie gdzie indziej i jestes smutny. Ale na facebooku jestes swoja wersja na sterydach - kolorowa, ciekawa, wesola, towarzyska, zabawna i tak przypominajaca siebie, ze moglibyscie sie minac na ulicy i zupelnie nie zauwazyc. Uwazajcie na facebooka - to klamca wszechczasow. 

Ale nie o tym mialo byc. Jak zwykle nie bede probowac nadrobic zaleglosci letnich - lato bylo i sie skonczylo. W miedzyczasie skonczyly sie tez studia i prawie skonczylo mi sie mieszkanie. Jak sie okazuje o nowe mieszkanie nielatwo, a Londyn zupelnie slusznie uwazany jest za jedno z najdrozszych miast swiata. Za pieniadze, ktore obecnie wydaje na mieszkanie w Bristolu (w jednej z lepszych dzielnic, w duzym i ladnym mieszkaniu ze zmywarka i w ogole) moge sobie w Londynie ewentualnie kupic kartonowe pudelko i postawic pod stacja metra. Chociaz chyba nawet nie pod stacja metra, bo to z reguly dobre lokalizacje, a co za tym idzie - drogie. Na wyscielanie mojego kartonu trocinami juz mi nie starczy. Nie ma co nawet pytac o ciegniecie do pudelka kanalizacji - bedzie mnie obmywal deszcz angielski - on wydaje sie byc za darmo i dla wszystkich. A gdybym go miala dosc, rozloze nad swoim kartonem parasol. Kartonik bedzie ciasny, ale wlasny. Zeby dorownac poziomem na jakim zyje obecnie (pod wzgledem miejsca i mieszkania), w Londynie musialabym trafic szostke w totka. Albo jakiegos angielskiego ksiecia, a ci sie szybko koncza wiec szanse sa jeszcze mniejsze niz wygrana na loterii. Jak Hugh Grant mogl sobie pozwolic na wynajmowanie (posiadanie?!) domu w Notting Hill prowadzac ta mala, pusta ksiegarnie z ksiazkami podrozniczymi?? Ja sie pytam jak, skoro wynajecie pokoju (bez lazienki, ale za to z umywalka i jedno-osobowym lozkiem) kosztuje w tej dzielnicy ponad 1000 zlotych na tydzien. TYDZIEN. 200 funtow brzmi mniej imponujaco, ale po miesiacu robi sie z tego prawie dziewiec stow. Sami sobie przeliczajcie waluty. Filmy klamia. Zycie to nie bajka i Hugh tez zasuwal by po przedmiesciach w kartonowym pudelku ze swoja kariera. Zegnajcie cup-cakes z Hummingbird Bakery, witajcie masarnie "we sell halal meat" w Tooting. Co to kurcze jest ten caly 'halal'? (ok, przesadzam - wiem co to halal, ale do szczesliwej diety mi to potrzebne mniej wiecej jak zapalki do odpalania silnika w samochodzie). Kiedy mowia Wam, zebyscie nie zapuszczali sie za daleko na od poludniowego brzegu Tamizy, to wiedza co mowia. Chyba, ze jestescie amatorami mocnych wrazen. Po co komu wyjazdy do dalekiej i odleglej Azji w poszukiwaniu prawdy? Poludniowy Londyn rownie skutecznie, ale duzo taniej uswiadomi Wam Wasza etnicznosc i status spoleczny, i nagle poczujecie, ze czas moze zakwestionowac swoje wlasne strefy komfortu, bo sa duzo ciasniejsze niz przed wycieczka do Tooting Wam sie wydawalo. Londyn to prawdziwy tygiel kultur - to wnioski po pieciu dniach szukania tam kata dla siebie i swoich gratow. Ciekawe co bedzie dalej. Jak to mowia w radiu - stay tuned.

Na koniec bedzie sloneczna, walisjka Walia (wyrazenie jest autorstwa Oscara B. a mnie sie tak podoba, ze je sobie pozyczylam) jako ostoja spokoju i normalnosci. Tam nie musicie sie martwic mieszkaniami - jesli niczego nie znajdziecie do swojego stada przyjma Was wszechobecne owce.