wtorek, 30 grudnia 2008

!

Ilosc slow napisanych do esejow: 181
(przy ogolnym celu ~ 3, 500)

Nie jest zle.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Froterysci

Cicik jest froterysta, ale prawda jest taka ze tlumy w Silesii w dniu dzisiejszym by go nie usatysfakcjonowaly. A wszystko dlatego, ze Cicik jest froterysta mamusiowym. I to tez bardzo wybiorczo, bo froterzyc (froterowac?) najbardziej lubi na wlasnych warunkach. Wybiera miejsce, czas i sposob froteryzacji. I tak sobie wiedzie szczesliwe zycie ocierajac sie o tych, ktorych lubi najbardziej nie swiadom zblizajacych sie Swiat. Tylko zastanawia go pewnie, o co chodzi z tymi wiszacymi wszedzie aniolkami i jabluszkami. A dzis wyroslo nam drzewo w salonie i przynajmniej nic mi nie wiadomo zeby ktorykolwiek z ofutrzonego towarzystwa uciekl (przypomnijcie sobie Lolo i jego pierwsze swieta - norweski lesny na widok drzewa dal dyla pietro nizej i stamtad obserwowal wroga...)

Poza tym mam nowa ladowarke do apararu i podobno udalo mi sie jedna ladowarka zrobic balagan na calym pietrze. Podliczono mnie tez, ze balagan na stole na innym pietrze w jedenastu dwunastych zostal wytworzony przeze mnie. Przykro mi to stwierdzic, ale balagan tworze zupelnie nieswiadomie i spontanicznie. W jednej chwili go nie ma, a w nastepnej juz jest. Szkoda, ze z porzadkowaniem nie jest podobnie. A swoja droga przeczytalam ostatnio, ze jesli to, ze ludzie upodobniaja sie do swoich psow jest zasada, to prawda jest rowniez ze upodabniaja sie do swoich biurek. Ups...

Ide spac bo jest juz pozno, a poza tym im szybciej pojde spac tym szybciej beda Swieta, a Swieta sa super.

Tak mi sie przypomnialo, ze sie ciesze ze karp jest miekki. Pozegnalam sie dzis ze szwami niekoniecznie ku ich radosci, bo niektore bardzo chcialy zostac. Dziury ziejace jednak pozostaja i nadal wsuwam ketonal na deser. Ale teraz wystarczy mi wlasciwie raz na 8 godzin czyli dokladnie tak, jak farmaceuta i ulotka przykazali.

Musze zapamietac cytat z weekendu: 'Mezczyzna jest odmianem kobiety'

Ilosc napisanych slow na eseje: 0
edycja po publikacji: wlasnie mi stuknelo 3000 wejsc na bloga! Czyli nie tylko ja to czytam!

wtorek, 16 grudnia 2008

Zeby ktorych nie ma

Najlepiej wydane piec stow w moim zyciu? Zaliczka za Cicika. Podejrzewam, ze moja zlota spodnica Armani jest tez gdzies wysoko na liscie. Najgorzej wydane piec stow? Coz, od czterech dni jestem zdania, ze samo-okaleczenie jakiemu sie poddalam za te pieniadze wygrywa ze wszystkimi zle rozporzadzonymi wydatkami. Za 500 zlotych nie zyskalam nic poza dwoma ziejacymi dziurami w dziaslach, ktore musze zasypywac niedozwolona dobowa dawka Ketonalu forte zeby nie ryczec jak obdzierana ze skory. No, mam tez cala mase nici w paszczy bo dziury pewnie bolalyby jeszcze bardziej gdyby nie pol metra nici, ktora zszywa mi dziasla. Za to mozecie mi uwierzyc ze prawie wszystko da sie zjesc/wypic przez slomke. Czyli glownie pije - sniadanie pije, obiad pije i kolacje tez wypijam chociaz jesli sie kromke chleba podziubdzia w takie tycie kawalatka to spokojnie tez ja mozna wypic. Dzis zmierze sie z paczkiem i zobaczycie ze tego typu produkty tez mozna wsunac przez slomke.
Poza tym odbijaja mi sie te zeby (ktorych nie ma) na przydatnosci spolecznej i przed-swiatecznej. Zajmuje sie glownie lezeniem, spaniem i wolaniem o chusteczki, wode czy Ketonal. Zabawna jestem jak klauny na pogrzebach, a pomocna wszystkim jak bolacy (nomen-omen!) zab. Panie zeslij mi wiecej ketonalu!
Wiem ze to moje narzekanie nie odznacza sie zadnym mysleniem pragmatycznym i wiem, ze w ogolnym rozrachunku te piec stow wydane na zrobienie sobie kraterow w paszczy sie w przyszlosci oplaci, i dzieki temu zachowam hollywoodzki usmiech i zdrowe zeby (te ktore pozostaly), ale poki sami nie sprobujecie wessac banana czy ziemniakow puree nie wiecie jakie zycie moze byc ciekawe.

sobota, 13 grudnia 2008

Ogolny update zycia i bloga

Nawet Mama mi mowi, ze powinnam cos napisac czyli chyba rzeczywiscie dlugo nie pisalam. Prawda jest taka ze juz kilka postow mialam wytworzonych w grudniu, ale niestety zlosliwosc rzeczy martwych, polaczen bezprzewodowych i innych efektow rozwoju technologicznego nie pozwolila na dokonczenie lub publikacje.

Teraz mam duzo czasu i cierpliwosci, wiec bloga mozna ozywic. Jest niestety prawdopodobienstwo monotematycznosci, bo jedyne co mi na mozg i umysl naciska to moje dwa zeby, ktorych juz zreszta nie ma. Sensu moze i ta wypowiedz tez ma niewiele, ale mozecie mi wierzyc, ze kazdy kto pozegnal sie z osemkami (przeszedl EKSTRAKCJE) bedzie wiedzial co mam na mysli. W nocy mi sie chcialo kwiczec z bolu, ale jestem dzielna, pakuje Ketonal w najwyzszej dozwolonej dawce i wszystkie pokarmy przyjmuje jak prawdziwy chory przez rurke (czyt. slomke do napojow). Cala ta stomatologiczna ekstrawagancja uswiadomila mi, ze szwy mialam w zyciu zakladane w trzech miejscach i wszystkie te trzy miejsca (i slady po szwach) mam w buzi, zwanej profesjonalnie jama istna. Dobrze, ze tam trzeba latarka poswiecic zeby znalezc slady.

Mam nowe zdjecia Diego, ale jeszcze nie zrzucalam ich w kierunku komputera. Szkoda mi baterii, ale to juz jest historia na inna notke, bo teraz dr. House czeka, wola mnie z daleka - az z drugiego hard drive'a.

O, moja nowa sukienka - prosze bardzo:
(zdjecie by Charlie Clift, oczywiscie)

niedziela, 30 listopada 2008

!

Mialo byc o Marksie, ale zycie ma ta niesamowita ceche, ze jest duzo ciekawsze niz prace Karla i Friedricha.

Prosze panstwa - oto Diego - nowy czlonek naszej bandy futrzastych. Na razie jest rozmiarow damskich rekawiczek ale urokiem osobistym podobno dorownuje Duende, a symatycznym usposobieniem nie ustepuje Lolo. Czyli pasuje jak ulal. Oby Cicik sie z ta opinia zgodzil ;)

czwartek, 20 listopada 2008

I widzicie jak House mnie wciagnal. Od ostatniego postu obejrzalam juz z 6 odcinkow. Ale zeby nie bylo - nauczylam sie tez czasu przeszlego po hiszpansku i moge bez wyrzutow sumienia isc jutro na zajecia. I podobno sam Columba nas odwiedzi na seminarium z bezpieczenstwa miedzynarodowego.

Wyniki pierwszej rundy konkursu fotograficznego naszego Photo Society dzis opublikowano i bylam zadowolona mimo, ze absolutnie nic nie zdobylam, poza 74 punktami (nie wiem nawet na ile ;)). Z niekorymi aspektami sie nie do konca zgadzam, ale ciesze sie ze za kompozycje i umiejetnosci techniczne (!!) dostalam prawie maksimum punktow. Nastepny temat to portret i juz wyslalam, co mialam. Mysle, ze spowoduje troche kontrowersji, ale czy wyjdzie mi to na dobre, to sie dopiero okaze.

"Bizarre is good! Common has hundreds of explanations. Bizarre has hardly any."
Czy to nie jest sama prawda?

(zjadlam za duzo lodow czekoladowych i teraz nie umiem zasnac...)

poniedziałek, 17 listopada 2008

Co eseje robia z ludzmi

Nie wiem, ktory to juz raz z kolei obiecuje sobie poogladac House'a wieczorem. I nie wiem gdzie te wszystkie wieczory uciekaja, ze nagle jestem spiaca i klade sie do lozka z ksiazka, bo na mysl o patrzeniu w komputer mi gorzej. A dzis z nicnierobienia oszalalam i przeczytalam caly internet. Dwa razy. To tylko ja i Chuck Norris potrafimy, a ja tylko jak jestem po paru tygodniach ciaglej akademickiej adrenaliny. Eseje sie skonczyly, a adrenalina zostala i nie wiem co poczac z nadmiarem czasu i energii.

Energie postanowilam spozytkowac idac na niepotrzebne zakupy ... spozywcze. Kupilam actimele, sos sweet chilli (pycha z cheddarem), kawe Illy i czerwone wino Casillero del Diablo. Jestem rozpuszczonym studentem. Zadnej z tych rzeczy nie potrzebuje do przezycia ale w koncu w zyciu nie chodzi o to, zeby przezyc, a zeby Zyc (przez jak najwieksze Z), prawda?

Pogadalam tez z Anita zupelnie inaczej niz normalnie, ale nad herbata i ciachem zupelnie jak normalnie. I zobaczylam ja w zupelnie nowym swietle. Jeszcze nie postanowilam czy dobrym czy zlym - po prostu innym. Niektore mysli po naszej rozmowie spowodowaly, ze sie czulam odrobine nieswojo. Niektore wizje przyszlosci sa trudne do wyobrazenia i lepiej sie nimi martwic jak stana sie blizsze.

Zeby sobie nikt nie pomyslal, ze jest mi zle. O nie - jest mi dobrze (duzo lepiej niz na przyklad kiedy wczoraj pisalam notke). Tylko ze im sie jest starszym tym wieksza ilosc kwestii trzeba ogarnac i dobrze czasem usiasc i sie nad nimi zastanowic. A potem z zadowoleniem i uczuciem spelnienia poogladac House'a w akcji.

niedziela, 16 listopada 2008

Jesien, 42 i wikipedia

Otacza mnie cala masa smutnych ludzi. Az sie czlowiek zastanawia czy moze nie byc smutnym, bo podobno zadowolenie i radosc nie sa w modzie. W nosie to mam i uciekam na drugi koniec miasta jesli bedziecie kolo mnie smucic i smecic. Bo niestety to sa wszystko uczucia zarazliwe.

Zarazliwe moze tez byc podobno zapalenie opon mozgowych i nawet wikipedia sie z tym zgadza. A jak wiadomo wikipedia wie wszystko i nigdy nie sie myli. Ale nie zagladajcie, bo sa zdjecia rozkladanych na czesci pierwsze takich opon... (Moony, i tak wiem ze wlasnie klikasz w nowej karcie www.wikipedia.pl) No i dzieki temu odkrylam tez ze straszyc dzieci mozna nie tylko pneumokokami ale i meningokokami. Cale zycie czlowiek cos odkrywa.

Faakerek dzisiaj mysli tak ciezko, jakby mial wymyslic odpowiedz na slynne pytanie o sens wszechswiata i wszystkiego innego. Nie pomaga nawet kiedy mu odpowiadam, ze juz przed nim jeden taki komputer cale stulecia myslal i wymyslil: 42. Moze tym razem odkrywamy dlaczego 42.

A na pozytywne zakonczenie bedzie jesien angielska. I spiesze poinformowac, ze plotki jakoby w Wielkiej Brytanii liscie nie opadaly sa wyssane z jakiegos polskiego palca. Nie wiem kto je ostatnio po samolocie rozprowadzal, ale mam nadzieje, ze rzeczywistosc uderzyla go mocno w narzad wzroku i teraz grzecznie swoje bajki jesienne odkreca. Miala byc jesien i az zapomnialam. Prosze - oto jesien:


piątek, 14 listopada 2008

Notka o pozarciach

Och, zycie mnie pozarlo w ciagu ostatnich dziesieciu dni i stad cisza na blogu nastala. Najpierw pozarla mnie Polska, bo pozwolilam sobie na ekstrawagancka wycieczke do domu w srodku termu. I nawet nie podejrzewalam jak bardzo tego potrzebowalam az nie wyladowalam w Pyrzowicach - usmiechalam sie przez samolotowe okno, jak przyslowiowy glupi do sera.

Potem pozarly mnie sprawy duzo mniej przyjemne, czyli eseje. Oba sie juz napisaly. Nie bede ukrywac, ze bardzo im pomoglam. Teraz sa juz zrobione i nawet nie sa takie zle jak mi sie w poniedzialek wydawalo. Ale to Columba i Nieves beda oceniac, a ja tylko grzecznie moge od nich odebrac ocene. Skonczylam tez przygode z Machiavellim (je!) i zaczelam rozbiorke Marxa na czesci pierwsze - niech ma na co zasluzyl.

O, zrobilam dzis swoje pierwsze samodzielne patatas bravas. I smakowaly bardzo podobnie do domowego idealu. A zniknely tak samo szybko, jak te w domu. Bardzo mnie to ucieszylo.

I to tyle. Juz sie wyspiewalam i moge isc spac. Tym bardziej, ze jutro spie do oporu, bo nie obudza mnie ani eseje ani inne budziki.

wtorek, 4 listopada 2008

Misz-masz wieczorny

Widzialam nowego Bonda i nic Wam nie powiem. Cicho-sza - idzie do kina, wspomozcie Daniela Craiga. Nie zeby narzekal - podobno wizyty do sklepu na rogu (tzw. lokalna Pupka) odpadaja szczegolnie w czasowych okolicach premiery filmow 007. Niewazne - po prostu idzcie.

Napisalam esej i ma o 3 slowa za duzo. Co by tu wyciac? Moze jakies "a" albo "the" - w koncu moge udawac ze jestem jakims biednym studentem miedzynarodowym (sama nazwa jest malo zachecajaca) zagubionym w meandrach angielskiej gramatyki. Jakis maly glosik podpowiada mi (i to po angielsku) ze to raczej nie przejdzie... Coz, wymysle cos innego.

A teraz ide spac, a pojutrze bede w domu. U, wg czasu na kontynencie juz jutro bede w domu! Hurra!

poniedziałek, 3 listopada 2008

CzPE

Oj juz baaardzo dawno nie pisalam, w pokoju mam balagan wielki i niemilosiernie wypalzajacy na korytarz, krzeslo nabyte dopiero wczoraj juz zaczelo sluzyc za garderobe, a wokol pietrza sie lyzeczki po herbacie z mlekiem. Wszystko to jest bardzo symptomatyczne i moze swiadczyc tylko o jednym ... Nadszedl Czas Pisania Esejow. Czas Pisania Esejow cechuje sie totalnym zastojem zycia w godzinach dziennych i aktywnym ogladaniem filmow (tudziez House'a) w godzinach wieczornych. To drugie czesto przeciaga sie do skandalicznych godzin nocnych. Elementem charakterystycznym Czasu Pisania Esejow jest rowniez spozywana przeze mnie ilosc niezdrowego jedzenia - zaczynajac od tabliczki czekolady dziennie przez pizze z duza iloscia ketchupu po zupki z kubka. Wszystko to zapijam herbata, bo jest ona cecha stala dla CzPE. Poranki zaczynam ogladajac spoty wyborcze Baracka Obamy i Johna McCaina, a wieczorem sprawdzam czy ilosc slow w eseju pozostawionym przed kolacja ciagle sie zgadza. I moge przysiac ze bywa iz w czasie CzPE jakies zle chochliki podrzucaja mi dodatkowe slowa do moich prac. W nocy snia mi sie ksiazki o jakze seksownych tytulach: "International Relations", "Globalisation of Civil Society", "Order in World Politics", a Machiavelli krzyczy - "Jestem WSZEDZIE! Gdzie sie nie obrocisz tam zobaczysz MNIE!". Dobrze, ze Czas Pisania Esejow zdarza sie tylko jakies 16 razy w roku, bo gdybym jak w Oxfordzie miala go powtarzac co tydzien, to juz dawno byscie nie mogli cieszyc sie moimi blogowymi zmaganiami o nie.

U, a jakby sie ktos zastanawial to pisze teraz esej pt. "There is no such thing as international society. Discuss". I wbrew pozorom nie wiecie jak brzmi odpowiedz, bo pytanie jest podchwytliwe. Gdybym to wiedziala przedwczoraj to wybralabym inny temat. Teraz za pozno.

Cos mi mowi (chyba moj stopnialy umysl), ze czas do lozeczka. Mniam, mniam.

środa, 29 października 2008

Pralke mam

Przez ostatnie cztery wieczory glownie bylam kims innym. Od jutra znowu bede soba i nie moge sie doczekac. Zeby to uczcic napisze prace o Machiavelli'm. Ani Szalony kapelusznik, ani Vesper Lynd ani tym bardziej Egipska Pielegniarka by tego nie potrafily.

Chcialam sie tez podzielic wielce ekscytujaca informacja jaka jest fakt posiadania przez nas w koncu DZIALAJACEJ pralki. Pierwsze dwa tygodnie jej nie bylo, potem stala w kacie i straszyla ludzi (w zastepstwie lodowki, ktorej tylko oczu brakowalo do pelnej funkcji nadwornego terrorysty, ale o tym kiedy indziej), a czwartego tygodnia zostala zainstalowana i piorac nie powoduje powodzi. A najlepsze jest to, ze nie tylko pierze, ale tez gra wesola melodyjke gdy skonczy cykl prania!

poniedziałek, 27 października 2008

Podobienstwa

Jak wiadomo wszystkim, ktorzy znaja mnie troche blizej jestem kopia mojej Mamy. Na ile udana to sie dopiero okaze w przyszlych dekadach mojego zycia. Na razie wiadomo, ze ludzie pytaja czy jestesmy siostrami, a niektorzy do teraz nie moga uwierzyc jakie jestesmy podobne. Podobno to wrazenie tylko sie nasila, kiedy poznaje sie moja Mame. Anita mowi, ze wtedy "wszystko staje sie jasne". Ewan podobno nie mogl sie nadziwic jakie jestesmy podobne, gdy nas kiedys spotkal. A ktos kiedys powiedzial, ze to "straszne" jaka jestem podobna. Sama mialam tego przeblysk tego lata, kiedyy robilam rodzicom zdjecia i na jednym Mama wyglada zupelnie jak ja. A moze to ja wygladam jak ona?

Jedno jest pewne - podobienstwo fizyczne jest i trudno temu zaprzeczyc. Jednak w ciagu ostatnich paru tygodni (nie bedac ani przez chwile w domu) znalazlam kolejna ceche wspolna miedzy nami. Ile razy bylam na zakupach, tyle razy zapominalam swojej przygotowanej wczesnie pieczolowicie listy z cala masa rzeczy do kupienia. Podejrzewalam to juz od jakiegos czasu, ale dopiero w tym roku, kiedy zakupy spozywcze musze robic i to dosc konkretne (jesli mam jakies plany na kolacje) zauwazylam, ze listy robie i jak Mama... zostawiam je dokladnie tam, gdzie dopisalam na nich ostatni element. Moze podobienstwa rozszerza sie tez o zdolnosci kulinarne. Bardzo bym chciala. Chociaz usmialam sie dzis przednio kiedy po zakupach spotkalam moja kartke z lista na stole w kuchni.

czwartek, 23 października 2008

101 postow, jak dalmatynczykow

Poszlam dzisiaj na basen i po 100 metrach zaba odpadly mi rece i Anita jako wprawiony nurek je dla mnie lowila. Potem plywalam na pleckach i odpadly mi uszy. Nie, nie wiosluje uszami, bo sa za male. Balam sie sprobowac kraula, bo w koncu cala bym odpadla i opadlabym na dno. Ale w przyszlym tygodniu znowu ide - nie dam sie jakiejs chlorowanej wodzie. Jak mawial Napoleon - "Kapitulacja to próba ocalenia wszystkiego, prócz honoru".

A propos kapitulacji i mojego ulubionego Napoleona - "wojna" na jutro nie przeczytana. Dobrze, ze jeszcze jest cale jutro. Na tym froncie tez sie nie poddam.

wtorek, 21 października 2008

Postow 100

Wytworzylam z siebie juz 100 postow. Jesli wziac pod uwage, ze blog dziala 428 dni (a dokladnie tyle mu dzis stuknelo), to znaczy ze srednio raz na 4 dni 6 godzin i 43 minuty pisze na nim nowego posta. To nie tak czesto jakbym chciala, ale czesciej niz myslalam, bo w koncu mam bardzo dluuugie okresy wakacyjne na przyklad, kiedy nie pisze wcale. Nie pytajcie mnie ile czasu zajelo mi obliczenie tych wszystkich numerkow wypisanych powyzej, bo to wstyd i ganba, jak mawial profesor Swadzba.

A jesli juz przy numerkach jestesmy, to umiem numerki w czterech jezykach i we wszystkich czterech musialam dzis swoich numerkow uzywac. Nie jest zagadka ze numerki po polsku znam na wylot. Te angielskie tez juz dawno przestaly mnie martwic i fascynowac. Uzywalam dzis tez liczb i numerkow na hiszpanskim, do ktorego wrocilam po przerwie. Ale nauczylam sie tez calkiem nowych, milczacych numerkow w jezyku migowym. Teraz moge Wam juz wymigac kiedy sa moje urodziny, jak sie nazywam i jaki jest moj ulubiony kolor. Jeszcze troche potrwa zanim bede mogla podyskutowac rekami o Traktacie Lizbonskim, ale nie od razy Rzym (Lizbone?) zbudowano, czyz nie?

poniedziałek, 20 października 2008

Paczka

Bardzo bym chciala puszki na herbatke. Musze sie przejsc kiedys do jakiegos Oxfamu i zobaczyc co slychac w przedziale cenowym do dwoch funtow. Oxfam jest istnym rajem przedmiotow w stylu "vintage" i w puszkach na kawe czy herbate mozna przebierac bez konca. Podobnie maja sie sprawy wsrod filizanek, dawno zapomnianych winyli i artykulow papierniczych sprzed obu Wojen. Nie wspominajac juz o istnych cudach bizuteryjnych, ktore choc trafiaja sie niezmiernie rzadko zostaja w pamieci na zawsze. Ja mam piekne kilka par kolczykow z Oxfamu i chyba az z rozpedu dzisiaj ktores zaloze.

Znalazlam w piatek awizo w naszej skrzynce na listy i po raz pierwszy w zyciu poszlam odebrac paczke ze swojego calkiem nowego (dla mnie) oddzialu poczty na Qeens Road w Bristolu. A przynajmniej mialam nadzieje, ze to paczka pelna moich ciuchow i innych niespodzianek z domu. Dostalam cynk, ze paczka byla ciezka, wiec zaopatrzona w pusta kabinowke i nozyczki wybralam sie na poczte. Byli tacy, ktorzy chceli zeby sie okazalo ze to list polecony, tylko zebym przeszla sie przez swiat z pusta walizka w obie strony po swistek papieru z banku na przyklad. Ha. Ha. Ha. Na szczescie paczka byla wielka i ciezka i w srodku miala nie tylko ciuchy, ale i czekolade i gazety z kraju (nawet nie wiecie jak za nimi tesknie!). I nie musialam isc przez miasto z pusta kabinowka. Niestety jednak najmniej zadowolona z calego zdarzenia byla sama torba. Przyzwyczajona do gladkich i przede wszystkim suchych nawierzchni lotnisk calego swiata (przyleciala do nas chyba z Peru, zeby potem zostac moim wiernym towarzyszem podrozy we wszystkie strony Europy i troche swiata) zle zniosla nierowny chodnik i jeszcze gorzej bardzo namokniete od angielskiego deszczu liscie. I teraz lezy i sie suszy nieszczesliwa.

A ja sie juz suszyc nie musze, bo w paczce przyszedl tez parasol!

sobota, 18 października 2008

Nerka moja

Boli mnie dzis nerka i z tej okazji pozwolilam sobie lezec i marudzic. Jeden dzien marudzenia po cichu i tylko dla siebie powinien byc raz w miesiacu dozwolony. Oscar mnie zapakowal w koldre, zeby mi nie bylo zimno i powiedzial - "Beastly Parcel". Niesamowite jak wiele moze zmienic jedna koldra (i jeden polarowy koc). Wypilam dzis chyba 17 kubkow herbaty i ze cztery wielkie szklanki. Przepustowosc mam porownywalna chyba tylko do Tamy Hoovera.

A propos hooverow, to poodkurzalam tez nasze wspaniale mieszkanko i efekt byl piorunujacy. Co prawda zaden odkurzacz nawet nie moza sie rownac z Rainbowem i uzywanie czegokolwiek innego to walka z sila ssaca powietrze i brudy, ale warto bylo powalczyc. Czyste i lsniace powierzchnie powoduja, ze cale pomieszczenie wyglada schludniej. Az sobie usiadlam na fotelu i napawalam sie efektem mojej walki z silami elektrycznymi.

Chce przeczytac Duma Key Kinga. Mama mi takiego smaka zrobila, ze tylko chlod na dworze spowodowal ze nie polecialam na zlamanie karku (pewnie calkiem doslownie biorac pod uwage nasze schody...) do Borders zaopatrzyc sie w nie takiego znow nowego w Anglii Mistrza Kinga. Mniam, mniam.

piątek, 17 października 2008

Risotto jest pycha, PR tez. Piekne tytuly esejow rowniez

Ugotowalam dzis kolacje dla 6 osob. Znalazlam w sobie w koncu odwage, zeby zaprosic Anite i Oscara na jedzenie do mnie. Oni mnie wykarmili w zeszlym roku i mam u nich mentalny i dietetyczny dlug. Oczywiscie, ze zawsze przynioslam jakies wino, ciacho albo inny parmezan, ale jednak w pewien sposob ladnie jest sie odwdzieczyc nakarmieniem wlasnym wyrobem. Udalo mi sie przygotowac risotto z pesto i cukinia. Bylo zielone i wszystkich ucieszylo :) A do niego zrobilam salatke, co wydawalo mi sie jeszcze nie tak dawno temu szczytem mozliwosci kulinarnych. Risotto i salatka. To juz wymaga profesjonalisty a nie takiego amatora. Wprawiam sie dzielnie i jesli wszyscy przezyja, to znaczy ze moge kontunuowac swoja przygode z patelniami, chochla i karmieniem siebie i swiata. To mile uczucie.

Poza tym zapisalam sie na porady dla przyszlym PRowcow w przyszlym tygodniu. Moje szczescie w grach losowych wyklucza mozliwosc trafienia na wolne miejsca na tydzien przed czymkolwiek. I tak tez bylo o 12.44 - miejsc wolnych 0. Ale o 12.46 kiedy przegladalam inne wydarzenia w dziale karier pojawilo sie cale 1 wolne miejsce. To byl Znak od Opatrznosci (a to nie byle co) i postanowilam go nie zmarnowac. Oby tylko okazal sie przydatnym Znakiem.

" 'Si vis pacem, para bellum' Discuss" - jedno z pytan esejowych na zakonczenie tego roku.

wtorek, 14 października 2008

Portrety

Czy mowiono Wam kiedys ze jestescie podobni do Waszego kota?
Bo mnie dzisiaj powiedziano, ze jestem "cala Duende". Albo, ze Duende to "cala ja". A propos tych dwoch fotografii.


Zdjecie jest z sesji z zeszlego tygodnia i oczywiscie wszystkie zaslugi fotograficzne dla Charlie'ego Clifta.

Zdjecie Duende jest cale moje. Jak cala ona.

poniedziałek, 13 października 2008

Sny

Mam zwidy blogowe. Wydawalo mi sie ze cos tu pisalam po mojej notce o rankingach, ale rownie dobrze moglo mi sie to przysnic. Snia mi sie ostatnio przedziwne kombinacje zyciowe, w ktorych rozne plaszczyzny czasu z mojego zycia nagle spotykaja sie w jednym miejscu i wszystko dzieje sie na raz. Ale najdziwniejsze w tych snach jest to, ze wcale nie wydaja sie takie nieprawdopodobne. Ludzie, zdarzenia, miejsca - chocby nie wiem jak bardzo oddalone w czasie i przestrzeni (i zakamarkach mojej pamieci) nagle sa znow swieze i odczuwalne jak na poczatku, czyli wtedy kiedy sie staly, kiedy byly dla mnie najwazniejsze. I snilo mi sie tez ze bylam wspol-gangsterem w historii o rewolwerowcach. Byla pustynia i wielka ucieczka, byly dramatyczne zwroty akcji i skoki przez kanion. Niech mi zatem nikt nie mowi ze mam nudne sny. Ten sen byl ciekawy, w niczym nie zwiazany ze mna dnia poprzedniego czy czymkolwiek innym, co sie dzialo ostatnio dookola mnie. I wcale nie odczulam, ze jest w czymkolwiek lepszy lub gorszy od calej masy innych snow jakie mi sie zdarzaja. Ogolnie zasada jest chyba taka, ze dopoki nie tone albo nie wypadaja mi wszystkie zeby, to sen nie jest najgorszy. Te dwa scenariusze sa chyba najmniej przyjemne, a to mozna stwierdzic dopiero jak przysnia sie wiecej niz raz.

A w ogole to mialo byc o zwidach, ale zapomnialam.

piątek, 10 października 2008

O prawdziwosci rankingow

Nie wiem jak ludzie to robia ze co roku udaje im sie na pierwszych zajeciach zadawac te same idiotyczne pytania: "Czy mozna przyniesc szkic calego eseju do poprawki?" Oczywiscie, ze nie - okreslenie "caly" wyklucza slowo "szkic" i nie idzie z poprawka w ogole. "Czy mozna skonsultowac szczegolowy plan?", "Czy mozna prosic o dodatkowe zrodla?" "Czy mozna za mnie napisac esej, pse pani?" Ale gwiazda byla dzisiaj nieuczasana kobitka - "Jak bedzie wygladal egzamin z tego unitu?" Hmm... gdybys przeczytala papiery ktore nam dano w zeszlym roku i te ktore dostalismy w czterech roznych wersjach w tym roku, to zauwazylabys, ze na drugim roku NIE MA egzaminow. Ale podobno umiejetnosc czytania ze zrozumieniem umiera w narodzie. Nie tylko Polskim, jak sie niestety okazuje.
Cala godzine przesiedzialam sluchajac podobnych kwiatkow. I mowia, ze to jedna z najlepszych uczelni w Wielkiej Brytanii i na pewno jedna z 50 najlepszych na swiecie... Kiedy ktos czytajac liste ksiazek do "obowiazkowego nabycia" pyta glosno i bez zazenowania - "Jesli mam kupic jedna, to ktora najlepiej?", a tam jak byk i ciele w Indiach napisane - 'Oba teksty obowiazkowe!', to czlowiek zaczyna watpic w te wszystkie rankingi i zastanawia sie jak w takim razie jest na takim Uniwersytecie Slaskim. Juz o Cardiff nie wspominajac...

Trzeci dzien probuje obejrzec Ostatniego Mohikanina i ciagle mnie cos rozprasza.

Mam wielkie plany na jutro i caly rok - nagle sie posypalo pomyslow i trzeba trzymac kciuki czy wszystko wyjdzie. Nie ma jak zapal na poczatku roku - zeby tak chcial sie utrzymac. A moze po prostu dzialam ciagle pod silna dawka prochow Cicikowego Szczescia (jakis magiczny proszek badz grzybek sie powinien tak nazywac). Blue Magic. Kto zrozumial?

Spanie jak zwykle ostatnie na liscie zyciowych potrzeb i priorytetow. Uczelnio - tesknilam.

środa, 8 października 2008

Szczescie

Zgadnijcie ktora szafirowo-oka pieknosc po raz pierwszy od dwoch lat ma wyniki w normie i ani jednego "ale" od swojego lekarza?


(tak, tak, to moje slonce najjasniejsze. W koncu.)


Prawdziwe szczescie to naprawde moga byc rzeczy dla niektorych zupelnie normalne i codzienne.




wtorek, 7 października 2008

Half the world

Half the world hates
What half the world does every day
Half the world waits
While half gets on with it anyway

Half the world lives
Half the world makes
Half the world gives
While the other half takes
Half the world is
Half the world was
Half the world thinks
While the other half does

Half the world talks
With half a mind on what they say
Half the world walks
With half a mind to run away

Half the world lies
Half the world learns
Half the world flies
As half the world turns
Half the world cries
Half the world laughs
Half the world tries
To be the other half

Half of us divided
Like a torn-up photograph
Half of us are trying
To reach the other half

Half the world cares
While half the world is
wasting the day
Half the world shares
While half the world
is stealing away

Half the world lives
Half the world makes
Half the world gives
While the other half takes

Half the world tries
to be the other half

to be the other half...

(Rush/Test for Echo)

Nie badzcie nigdy ta druga polowa ostatniego wersu.

niedziela, 5 października 2008

Prawdziwy opis dnia po raz pierwszy na tym blogu

Alez mialam dzisiaj dzien pelen wrazen. Najpierw wycieczka do Ikei, ktora miala byc tylko krotkim wypadem po wszystko to, czego nam w mieszkaniu brakowalo. Ale z Ikea sie tak nie da - kazdy krotki wypad bardzo szybko sie przeistacza w wyprawe i konczy nierzadko debetem na koncie. Pokusy male i duze, drogie i na wyprzedazy, przydatne i nieprzydatne - oto Ikea. Przyjezdzasz myslac, ze wiesz co kupic a wychodzisz z wieszakiem na szafe, o ktorego instnieniu nawet wczoraj nie wiedzialas. Zaslon tez nie planujesz, a przywozisz ich stos. Swieczek masz juz tyle, ze mozesz otworzyc wlasny sklep - coz, z Ikei przywieziesz na pewno nowe.
Poza tymi atrakcjami przywiezlismy tez szafke do lazienki (nazwalismy ja Andy), ktora osobiscie poskladalam. Musialam uzyc srubokretu i to bylo wielkie osiagniecie, ale dopiero kilka godzin pozniej przyszedl prawdziwy postep - montowalysmy z Katy zaslone w lazience (nie dostala imienia). W ruch poszly nie tylko srubki i srubokrety, ale tez wiertarka (na korbke!) i ... pila. Wszystko zakonczylo sie szczesliwym zaiweszeniem zaslonki. Jej odcien pomidorowej czerwieni pieknie gryzie sie z naszymi gleboko-blekitnymi scianami. Jest naprawde uroczo. Szczegolnie, ze Andy tez jest czerwony.

Potem telefon od Anity: "Nie chcialabys troche popozowac jako modelka?" Coz, jesli prosi prezydent stowarzyszenia fotograficznego (przez Anite), to nie mowi sie nie. Ale praca to nielatwa. Co sie nasluchalam: "Your face is all wrong" czy "Don't want the orange filter she's already orange as it is..." itp. Ale dialog i komentarz sesji i tak naleza do Anity...

Anita: You're really scary.
Ja: I think it's the light
Anita (zdecydowanym tonem): No, it's your face.
(kurtyna, a wlasciwie pstryk przeslony)

A potem jeszcze mi nawrzucano na ragdollowym forum. I to zupelnie bez powodu! A to sie zdarza bardzo rzadko. Ale jesli moge cos napisac szczerze, to nareszcie znalazla se druga na swiecie osoba, ktora komplementy ode mnie potraktowala jak atak frontalny (nie ma jak klasa - komplement tez trzeba umiec przyjac, ale to bylo troszke na wyrost...). Zasugerowano cala mase paskudnych rzeczy na moj temat i gdybym byla bardziej emocjonalna i mniej w zyciu uslyszla pod moim adresem, to bym sie pewnie przejela. A tak... mysle sobie, ze ludzie po prostu nie potrafia walczyc ze swoimi kompleksami i sa w nich tak zakorzenieni, ze nawet szczerosc i ludzka pozytywna energie sa w stanie odczytac jako atak na swoja jakze szanowna osobe. Jakze smutni potrafimy byc my, ludzie...

Swiatowy Dzien Zwierzat

i na dodatek zwierzece zaduszki. Zapalcie swieczki dla wszystkich machajacych ogonem, strojacych fochy, szczekajacych, prychajacych, obdarzonych wibrysami badz nie. Pomyslcie chwile o wszystkich tych pieknych chwilach z nimi spedzonych. Chwilach, ktore sie juz nie powtorza ale ktorych nikt wam (wam, jako jednosci) nie odbierze.

To tylko pies, tak mówisz
Tylko pies...
A ja ci powiem
Że pies to często więcej niż
Człowiek
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz...
Psia dusza większa jest od psa
I kiedy uśmiechasz się do niej
Ona się huśta na ogonie
A kiedy się pożegnać trzeba
I psu czas iść do psiego nieba
To niedaleko przecież pies wyrusza
Z tobą zostanie jego dusza...

Bo psia dusza rzeczywiscie wieksza jest od psa.

czwartek, 2 października 2008

I po dlugiej przerwie wracamy do naszej audycji

Po rozleniwionym czasie wakacyjnym wracam w glorii i chwale. A przynajmniej w spokoju i po dlugiej przerwie spedzonej na relaksie i przemysleniach (jednych glebszych, innych plytszych), czyli dokladnie po tym, czym wakacje byc powinny. Nie bede ukrywac, ze troszke stresow tez bylo, ale stres jest chyba glownie po to, zebysmy mogli docenic chwile, kiedy sie NIE martwimy i stresujemy. Kiedy budzac sie rano po prostu sie cieszymy slonkiem na zewnatrz, a nie zastanawiamy dokladnie nad tym samym, nad czym myslelismy zaraz przed zasnieciem.

Mam internet - to news dnia! Moze tego nie rozumiecie, ale zdobywanie internetu jest misja zlozona i wielowatkowa, a doswiadczenie pokazuje, ze rzadko kiedy bywa tez misja zakonczona szybkim i bezbolesnym sukcesem. Jesli chodzi o nas, to Ethan Hunt czy inny James Bond wysiadaja i to jeszcze w zajezdni - my mamy internet dzien przed data, kiedy mial sie zjawic "najwczesniej" wedlug umowy. Nie ukrywajmy prawdy - jestesmy mistrzami w tym fachu. A poza tym mamy telefon i intercom do mieszkania wyzej, co podobno jest nielegalne, ale dziala i chcialabym widziec jak przychodza do nas ludzie z BT (angielski odpowiednik TPsy) i atakuja nas za ten jeden telefon dziennie jaki wykonujemy nielegalnie zeby pozyczyc sitko albo sol.

Newsem nr.2 jest ugotowana przeze mnie kolacja. Ofiar smiertelnych w czasie gotowania: 0, Ofiar smiertelnych ogolem: brak danych, za wczesnie na wnioski, ale na razie wszyscy zyja i chyba sa najedzeni i zadowoleni. Risotto nie bylo rozgotowane, grzybki byly pyszne a cukinia tez sie udala. Nawet parmezan byl! Moze nie jestem jeszcze Delia Smith, ale z glodu tez chyba nie umre. Nawet mam plan na kolacje na jutro (ale cssss).

No i jestem w swoim wlasnym mieszkanku. Dziele je z trzema innymi osobami, ale atmosfera jest domowa i wszyscy sie krecimy po domu bez zazenowania. Ale o tym pewnie bedzie jeszcze nie raz.

Maile obiecuje zalegle, ale dzis juz chyba nie dam rady optycznie. Ide posiedziec i popatrzec na swiat a nie w ekran (efekty porannej euforii internetowej)

sobota, 14 czerwca 2008

Pakuje sie

Pakowanie ma wiele stron. Wszystkie one jednak sa w pewnym sensie do siebie podobne - sa zle. Jedyna pozytywna strona pakowania ujawnia sie nam kiedy pakowanie oznacza powrot do domu. Jesli jednak pakowanie oznacza powrot czesci rzeczy do domu, przeprowadzke czesci gdzies indziej i oddanie jeszcze innej porcji komus innemu, to wtedy ten pozytywny aspekt gdzies sie gubi. Sa jednak trzy najgorsze na swiecie elementy pakowania.
Pierwszym jest zdanie sobie sprawy, ze nie da rady spakowac ostatniego roku zycia do dwoch kartonow i dwoch walizek. Ja mam wtedy tendencje do wycieczki w kierunku najblizszego Starbuck's i udawaniu ze problem nie istnieje - moze w czasie kiedy ja sie ciesze swoim latte, wszystkie moje ciuchy spadna o dwa rozmiary, zeszyty nagle bede 16-kartkowe a ksiazki beda malymi audiobookami i zapomnialam ze wszystkie sa na moim hard drive'ie. Niestety jeszcze sie to nie zdarzylo. Chociaz przysiegam, ze zimowe ciuchy bardzo sie staraly - plaszcz wydawal sie jakis taki mniejszy.
Drugi problem pakowanie dzieli z rozpakowywaniem. Ten problem klaruje nam sie gdy wszystkie duze elementy sa juz grzecznie poukladane w walizkach, wszystkie buty sa juz powypychane skarpetkami, wszystkie podreczniki leza na dnie, a szafa stoi pusta. Wtedy przychodzi czas pakowania tzw. dupereli, a one mimo ze zajmuja malo miejsca sa bardzo czasochlonne. Zanim ulozy sie wszystkie kolczyki, zanim wszystkie przybory papiernicze i cale zestawy do makijazu wyladuja w walizce przychodzi kryzys. Bo w koncu przeciez "te male rzeczy nie zajma az tyle czasu". A gdy przychodzi do przygotowywania ich do podrozy, to nagle sie okazuje, ze sie nigdzie juz nie mieszcza.
Trzeci problem pakowania nie ma natomiast nic wspolnego z powierzchnia, objetoscia i zadnymi innymi bezosobowymi parametrami. Trzeci problem to emocjonalny problem sciagania wszystkiego ze scian. Nagle ten pokoj, ktory byl przed chwila naszym wlasnym miejscem na ziemi traci wszystko to, co bylo w nim "nasze" i oswojone. Puste polki, biale sciany i kartony na podlodze dopelniajace obrazu, zawsze wprawiaja w lekki smutek. Nawet jesli nie byl to najlepszy pokoj na ziemi, jesli wspomnienia i uczucia mielismy mieszane, to sciaganie zdjec ze scian i pakowanie ich do walizek zmusza do zastanowienia sie nad soba i czasem spedzonym w tym miejscu.
A potem zamyka sie za soba drzwi i zostawia pomieszczenie w opiece kolejnego wlasciciela.

(a poza tym, to we wtorek wracam. i do tego czasu bede miala juz obejrzana czwarty sezon desperatow!)

poniedziałek, 9 czerwca 2008

"An economist is a man who states the obvious in the terms of the uncomprehensible"
(jutro egzamin - chyba to napisze jako moje ostatnie zdanie, bo jak wiemy ono zawsze nalezy do mnie ;))

sobota, 7 czerwca 2008

Ja chcem!

Comic Book Tatoo (Tori Amos), ze wstepem Neila Gaimana.
Zapowiada sie ekscytujaco.

Balagan i zielen

Moj talent do robienia balaganu jest nieporownywalny z zadnym innym moim talentem. Nic w zyciu mi tak nie wychodzi jak balagan. A na dodatek wydaje mi sie ze robie w tej dziedzinie postepy. Nagle mam puste polki i to nie dlatego, ze cos wyparowalo, o nie - w przyrodzie nic nie ginie - wszystko znajduje sie na podlodze czy biurku. A szafa juz chyba na stale wyemigrowala na fotel i parapet. Oczywiscie w takich warunkach nie ma szans sie uczyc ekonomii, wiec wyemigrowalam do Anity. Tu mnie karmia lodami czekoladowymi, dobra muzyka i pozytywnymi wibracjami.

Mam piekna zielono bluzke. I do tego mialam dzis na garden party piekny zielono-fioletowy makijaz. Wszystko to razem nazbieralo cala mase komplementow i calkiem wyjatkowy usmiech (ku ogromnej zazdrosci Chesci) od lidera zespolu, ktory nam przygrywal w czasie imprezy. Moze to znak, ze ekonomia mnie jednak zjadla od zewnatrz - na razie przezuwa mnie wewnetrznie.

Moony ucieka za kilka dni na inny kontynent. Ale nie martwcie sie - tylko na chwilke.

środa, 4 czerwca 2008

O ludziach raz jeszcze (nie-pozytywnie)

Jak juz myslalam, ze znalazlam kolejnych wartosciowych ludzi, to zycie mi pokazalo, ze takich jednak duzo trudniej znalezc - latwiej o kolejne bezsensowne kontakty, ktore nic w moje zycie nie wnosza - totalna strata czasu. Subtelnosci i kultura osobista zdecydowanie umiera w narodzie, jak sie okazuje, nie tylko angielskim. Ba! Anglia ma przynajmniej swoje gentlemenskie tradycje, wiec szanse na kulture osobista w polaczeniu z kultura wypowiedzi sa duzo wyzsze. Zreszta - szkoda moich pikseli na starym dobrym Faakerku, zeby o tym pisac. I tak sie biedak wycierpial ostatnio. Poddaje sie - kulura osobista niestety rzadko wygrywa z czystym prostactwem. Przezyjemy.

I widzicie, ze zamiast wkuwac ekonomie, ktora idzie mi srednio i bez roznych dodatkowych atrakcji, zajmuje sie czyms, co mnie zupelnie nie rozwija. Zalosc. A pan Todaro lypie - w tym jest najlepszy.

PlanetRock za to gra mi Led Zeppelin - zaraz swiat jest lepszy. I Doorsow! (edit: po Doorsach jest Rush - czy to nie jest najbardziej boskie radio wszechswiata?)

Za 10 dni przyjezdza mnie odwiedzic Maman. A za dwa tygodnie o tej porze bede lezec w domowym lozku z ksiazka, dobra muzyka (z mojego pieknego nowego radia) i Cicikiem przy uchu, marudzacym, ze juz czas zebysmy poszly spac.

---
Dla wszystkich, ktorzy rozumieja:
http://szl.wikipedia.org/
(naprawde warto!)

Ja chce nowego Gaimana. A tak z innych nowosci, to chce tez buty. Ale nie mam czasu. I Starbuck's bo sto lat nie bylam... I torebke Hermiony ktora mi spakuje caly pokoj do jednej walizki. O, i jeszcze mozg Hermiony, jesli byla tez dobra z ekonomii poprosze. Ile to bedzie w sumie? Moge sie policytowac.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Marchewka:


Bilbioteka mnie dopadla, ze podobno jestem im winna jedna ksiazke i ze jej juz nie moge odnowic. Mobilizacja mnie zatem ogarnela, ksiazke musze oddac jutro, a teoria polityki jeszcze nie naumiana, wiec dzis ucze sie grzecznie.

Gdyby to kogos interesowalo, to egzamin z "Powrownywania Rzadow i Polityki" poszedl mi w porzadku. Zupelnie nie przelozyl sie na moj stres wczorajszy. Ja juz pisalalm najczarniejsze scenariusze, a egzamin nie byl wcale taki zly ani podchwytliwy. Ze mnie to jest jednak ciolek i nawet Moony sie zdziwil. Pisalam o Lipsecie i Rokkanie, i o wyzszosci systemow parlamentarnych nad prezydenckimi.

A poza tym to chcialam zauwazyc, ze wczoraj byl Dzien Dziecka i ze z tej okazji mam milke z dmuchanym ryzem. Pycha.

niedziela, 1 czerwca 2008

Chrzanie ta cala sesje. Zla jestem na siebie, bo wiem ze sie lepiej moglam nauczyc. A za 12 godzin bedzie juz po egzaminie i nie ma szans zebym w tym krotkim czasie wiecej w swoj mozg wcisnela.

O filmach

Kocham filmy. Kocham kino. I kocham sobie o tym przypominac. Jednego dnia obejrzalam nowy, lsniacy, modny i jakze radosny Seks w Wielkim Miescie i stara, dobra klasyke mojej wlasnej historii kina, czyli Gladiatora. Moda z pierwszych stron Vogue'a, same wysokie obcasy, wielkie garderoby (ach, ja tez bym chciala), Nowy Jork i Mr. Big. Czego mozna chciec wiecej? W ramach uczczenia tego popoludnia wszystkie wybralysmy sie na najwyzszych obcasach jakie posiadamy - to jest prawdziwa sztuka - zaliczyc Park Street na 11 centymetrowych szpilkach! Ale warto - moje czerwone buty dorownuja tylko zdolnosciami butom (rowniez czerwonym!) Dorotki - malo kto sie za nimi nie oglada. Nagle wszystkie glowy sie obracaja za mna i ... Bristol czy Nowy Jork - niewazne - wszedzie mozna czuc sie pieknie.
A potem odrobina bardzo prywatnej dla mnie historii kina. Cofnelam sie do wakacji '99, kiedy to moja fascynacja filmem jeszcze tkwila gleboko ukryta i nawet nie wiedzialam za bardzo kim jest Ridley Scott. Na szczescie ten nieznany mi wtedy Ridley Scott wyrezyserowal "Gladiatora" i tak przy wszelkim wsparciu ze strony rodzicow (w koncu ma sie te polki pelne dobrych filmow)bylam w stanie skrzydla swojego nowego hobby rozwinac. I tak ten romans z filmem trwa do dzisiaj. Czasem przycicha, czasem wybucha na nowo z emocjami takimi, jak calkiem na poczatku, ale wciaz trwa - brak dobrych magazynow filmowych go nie zagluszyl, nie zadusily studia. Wciaz jestem w stanie w ciagu jednego tygodnia byc dwa razy w kinie i spedzic cale wieczory rozmawiajac o filmach. A jest to hobby tym bardziej inspirujace, ze zdarzaja sie dni, kiedy zapominamy, ze zle kino rowniez gdzies tam istnieje. Dni, takie jak dzis.

(moze nie z filmu, ale ile w tym determinacji)
Carrie: Honey, if it hurts so much, why are we going shopping?
Samantha: I have a broken toe, not a broken spirit

czwartek, 29 maja 2008

Balagan mam

Chce do Cicika.

Rodzice by mnie wydziedziczyli gdyby zobaczyli jaki mam balagan w pokoju. Nie ma jak zostawic mnie na kilka dni z ciastkami, masa nauki (niech zyje federalizm!) i ohydna pogoda. Jestem wtedy w stanie nie wychodzic ze swojej jaskini az mnie nie wyciagnie na zewnatrz pusta lodowka lub inna tragedia na podobna skale. Na podlodze nie ma juz miejsca na postawienie stopy (lewituje) i juz na pierwszy rzut oka widac, ze biurka uzywalam ostatnio w pazdzierniku - lezy na nim cokolwiek dusza zapragnie od balsamu do ciala przez torbe na zakupy po umowe o prace, ktora w marcu mialam oddac managerowi baru. Plus oczywiscie wszechobecne ciastka imbirowe i jakies dwa tygodnie notatek z polityki. Podobno mialam tez kiedys fotel, ale teraz bardziej przypomina druga garderobe. Tylko lozko pozostalo ostoja prostoty i porzadku - a to tylko dlatego ze segregator, ksiazka i dwa zaszyty, ktore na nim lezaly teraz leza po nim na "kupie" (bo jak wiemy kupki sa rozwiazaniem na wszystkie problemy - madrosc Anity nigdy nie sprawdza sie lepiej niz w czasie egzaminow). Jutro obiecuje posprzatac. I to jest wlasciwy cel tej notki - ma mi przypominac, ze balagan sie sam nie usunie - musze mu pomoc wlasnymi lapkami.

Poza narzekaniem na balagan ostatnio rowniez obejrzalam wszystkie najbardziej bezsensowne filmiki na YouTube, 4 godziny wyglupialam sie z Eddiem i Peterem, mimo ze czekala na mnie powtorka, obejrzalam ostatnie odcinki Top Geara w tym sezonie, przejrzalam oferte Manolo Blahnika, znalazlam ewentualnego przyszlego kota dla babci, zrobilam pranie i dalam sobie zrobic z twarzy dzielo sztuki. Efekty byly takie:

(zgadnijcie co to? Moony shhhhh)

I jak zapewne zauwazyliscie zabraklo w moich ostatnich osiagnieciach tego najwazniejszego - nauki. Jutro na nia rowniez, jak na sprzatanie, przyjdzie czas.

poniedziałek, 26 maja 2008

Change, changing places

Przy dzwiekach Yesow rozpoczelam ewakuacje plikow z Faakera na dysk zewnetrzny. Potrzeby na razie nie ma, ale lepiej miec kopie wszystkiego niz plakac nad tym, co potencjalnie moze zaginac. Wiem cos o tym, bo raz nam sie to w rodzinie zdarzylo i wszyscy wspominaja to ze zgroza w glosie. Faaker (zwany tez "moim humorzastym laptopem") jest w wieku jak na laptopa sedziwym - jesienia skonczy cztery lata i smutno mi na mysl, ze jest coraz wolniejszy, coraz starszy i coraz bardziej szalony (otwieranie 60 okien internetu, kiedy mnie potrzebne jest tylko jedno wydaje mi sie przejawem komputerowego szalenstawa). Ale w porownaniu do tych wszystkich technologicznych mlodzieniaszkow, to Faakerek prezentuje sie pieknie - zadna Toshiba albo inny paskudny Dell mu nie dorownuja - idealne laptopowe ksztalty. Zadnych lsniacych ekranow (a fu!), klawiatur pod katem (po co, ja sie pytam, po co?) i niezrabnych myszy - miss swiata i to z czasow, kiedy modelki nie nosily jeszcze slynnego size zero (dla niewtajemniczonych - nowy Apple MacAir). No a poza tym, najwazniejsze funkcje spelnia - pozwala mi napisac maile, obrabiac zdjecia, rozmawiac przez Skype i pisac eseje o demokratyzacji. Bo do tego sie tak naprawde moje uzywanie komputera sprowadza. No, i moze jeszcze do tracenia godzin mojego zycia na YouTube, Wikipedii i forach internetowych dotyczacych kotow i w mniejszym stopniu psow. Bedzie ok.

Ide teraz sprawdzic czy ciepla woda wrocila, bo na opuscila na poczatku dlugiego weekendu.
Wszystkie zalegle maile napisze, obiecuje, jak sily fizyczne i mentalne pozwola, bo bywa roznie. Egzaminy to do siebie maja, ze spozywaja cala mase energii wszelkiej.

A dla rozchmurzenia deszczowej i zimnej pogody (przynajmniej w Anglii) http://www.albinoblacksheep.com/flash/end
(Alaska can come too!)

piątek, 23 maja 2008

Cuda sie zdarzaja (nie tylko u premiera Tuska)

Wczoraj przezylam najszersza game emocjonalna od bardzo dawna. Moj esej z ekonomii zaginal a kopia zapasowa wraz z nim. Przeszukanie calego komputera dwa razy tylko mnie utwierdzilo w przekonaniu, ze juz po mnie - oblany jeden przedmiot i nie ma nawet sensu otwierac podrecznika do egzaminu. Bo drugi raz przez to pieklo, jakim bylo pisanie tego eseju, nie przejde - wole oblac. Zalana lzami siedzialam w fotelu, w kacie swojego pokoju i zalamywalam sie nerwowo. Cale zlo swiata spadlo na mnie i ciezar egzystencji mojej, ktora ostatnio skladala sie ze srednio udanego egzaminu z World in Crisis, przeziebienia i utraty glosu, i stresujacej powtorki na piatkowy egzamin, przywalil mnie jak rzadko kiedy. Jedyna opcja byl domowy komputer na ktorym esej zostal stworzony. Ale... rodzice na Mazurach, Moony na wsi, a komputer w domu sie kurzy. Kiedy przejrzalam wszystkie mozliwe pliki na zewnetrznym dysku i wszelkie inne przyrzady do przechwywania danych, przyszla kolejna fala rozpaczy - zwinelam sie w fotelu i obkopalam chusteczkami - pozwolilam nieszczescoi calego swiata przejac nade mna kontrole. I kiedy myslalam, ze to juz koniec Sila Wyzsza kazala mi spojrzec na milczacego sprawce - moj komputer, a tam na srodku ekranu mala ikonka mowiaca - "Skype: Mama dzwoni". Znak od Boga! Napelniona nowa fala nadzei nauczylam mame szukac plikow na komputerze i ... niestety nic sie nie znalazlo. Pogodzilam sie juz z porazka, kiedy nagle slysze z drugiej strony kabli i wirelessow: "A Economics Essay 2?" Tak! Mama jest moim wybawca i bohaterem - nowym sensem moich studiow i sprawca najwiekszego wybuchu radosci, ulgi i wdziecznosci od bardzo, bardzo dawna. Moje zycie odzyskalo sens i nawet mysle ze jestem w stanie stawic czola dzisiejszemu egzaminowi!

Czego nauczyla mnie wczorajszy wieczor? Przede wszystkim trzymania przynajmniej trzech kopii wszystkich dokumentow w przynajmniej pieciu roznych miejscach. Poza tym utwierdzil mnie w przekonaniu, ze nie ma jak mama - bez niej wszystko sie sypie, a wystarczy ze sie zjawi, a sprawy wcale nie wygladaja tak beznadziejnie, jak przed jej przybyciem. I jeszcze spowodowal, ze zaczelam zastanawiac sie nad istnieniem Sily Wyzszej (jakkolwiek ja chcecie nazwac), ktora od czasu do czasu przyznaje sie do swojego istnienia poprzez wysylanie nam prywatnego aniola stroza w momencie najwiekszej desperacji.

czwartek, 22 maja 2008

Ucze sie

Nafaszerowana aspiryna, witamina C i wszystkim innym, co nie posiada zadnych pochodnych efedryny napisalam swoj pierwszy egzamin na studiach. O malo sie przy tym nie udusilam - nie wiem czy bardziej z bolu gardla, zapchanego nosa czy ze smiechu. Jedyne, co mi zostaje teraz to liczyc ze dostane magiczne 40%. Gry losowe, a taka jest kazdy test wyboru niezaleznie od tego jak duzo sie czlowiek uczyl i ile sie nauczyl, to nie moja dzialka i przyznam, ze swiata jednak nie uratuje. Zadanie okazuje sie zbyt ambitne. Moze w przyszlym roku.

Dzisiaj od rana udaje ze sie ucze na jutro i przyznam ze od tego udawania mialam piec minut wielkiej mobilizacji polaczonej z lekkim stresem. Na szczescie sytuacja zostala szybko opanowana przeczytaniem notatek i upewnieniem sie, ze tak naprawde Miliband i jego glupie teorie dotyczace elit biznesowych wcale nie sa mi obce, a skrytykowac je nietrudno. Jest prawie piata po poludniu, czyli czas na herbate. Pluralizm i neopluralizm moga poczekac, bo nie sa az tak skomplikowane. Jak to dobrze, ze za 24 godziny bede miala ten egzamin z glowy. "Podejścia do badań nauk politycznych" - ktoz wymyslal te przedmioty?

A z nowych, lepszych niusow, to zapraszam serdecznie wszystkich na nasze birmanskie forum, o nowym i lepszym (a jakze!) wygladzie:

wtorek, 20 maja 2008

Jutro zaczyna sie sesja

Mam nowe radio i na sama mysl zacieram lapki. Wlasnie gralo Rusha, a teraz gra Aerosmith. Piekna niespodzianka wieczorna na dzien przed egzaminem, do ktorego za malo sie uczylam. Coz - nie pierwszy, nie ostatni. Byle 40% szczegolnie z przedmiotow dodatkowych.

Wyczuwam ostatnio mase negatywnych wibracji wokol mojej osoby i bardzo nie chcialabym wierzyc, ze ja je powoduje. Jakos tak sie widocznie nazbieralo przez ostatnie 7 miesiecy, ze ludzie maja do mnie nagle jakies pretensje. Podobno zycie mnie rozpuscilo. Coz - jesli wlasne zdanie i standardy, od ktorych nie odejde, to rozpuszczenie - to owszem - jestem rozpuszczona, jak malo kto. I jak mi z tym dobrze!

Rodzina mi sie rozjechala we wszystkie mozliwe strony: Moony na Jurze Krakowsko-Czestochowskiej wypoczywa po sukcesach maturalnych (dwa razy 100% z ustnych! - jestem dumna starsza siostra), rodzice wybyli na Mazury, a ja siedzie na wzgorzu bristolskim (zwanym tez Constitution Cliff). Zobaczcie jak w zyciu moze byc ciekawie. A za 4 tygodnie sie wszyscy spotkamy w domu i co ciekawe przyjedziemy z roznych miejsc, niekoniecznie podobnych do tych, w ktorych jestesmy teraz.

Thin Lizzy! Je - wiara w radio jest we mnie powoli siana na nowo!

sobota, 17 maja 2008

Budzikom Śmierć

Jak wszyscy wiemy najlepszym czasem na pisanie notek na blogu jest druga rano, czasu domowego. W koncu gdzies tam na swiecie jest dopiero tea-time albo moze obiad, wiec pora jest calkiem normalna.

Zmeczenie mnie dzisiaj doprowadzilo do takiej ilosci bledow, ze powinnam byla, jak grzeczny pierwszaczek, byc w lozku po Wieczorynce. Nic z tego. Pytanie brzmi czemu? Otoz spanie to ostatni pomysl na jaki sie wpada w akademiku. Zycie sie dzieje za szybko i szkoda czasu na marzenia senne - rzeczywistosc jest duzo bardziej porywajaca. I tak od polowy dawno juz zeszlego tygodnia powtarzam sobie, ze w koncu sie wyspie. Brak snu w polaczeniu z absolutnym przymusem powtorki (sesja niestety sie sama nie napisze...) jest najmniej rozsadnym polaczeniem na jakie ostatnio wpadlam. Koncze to szalenstwo i oficjalnie biore sie za siebie. Rzucam tez diete w akademiku, bo na pewno nie wspomaga szarych komorek - za duzo jest dobrych knajp i ekscytujacych sklepow dookola, zeby jesc ziemniaki z fasola.

Viva la revolucion! (ide spac i nie nastawiam budzika - wyspie sie i zadne trzesienie ziemi tego nie zakloci!)

sobota, 10 maja 2008

O jedzeniu

W koncu po tygodniu uda mi sie moze pojsc do lozka przed godzina druga nad ranem. Nie moge sie doczekac. Kiedy ja sie klade spac Cicik zaczyna budzic mame na sniadanie. Czy zycie nie jest przewrotne?

Jedzenie w hallu zaczyna mi wychodzic bokami, ale na szczescie srednio odklada sie w okolicach bioder. Podejrzewam ze wplyw na to "przejedzenie" jedzeniem maja tez wspomniane juz kartki na posilki. Nawet Ryder, ktory pracuje w soboty w kuchni zabierajac mi kartke i pytajac co bym chciala dodal - "wygladasz na zmartwiona". O, tak. Bo wybor co sobote ten sam - hot dog, hamburger, pizza albo kielbasa. W roli dodatkow frytki i angielska fasolka w sosie pomidorowym. Kazdy w koncu wygladalby na zmartwionego.

Z pozytywnych newsow kulinarnych jest moj debiut kulinarny w zakresie deserologii. Tiramisu dla Oscara zniknelo szybciej, niz zdazylam wsadzic w swoja porcje lyzke i wszyscy wolali o jeszcze. A wiadomosc ze zostal jeszcze rum od razu spotkala sie z zachywtem - "O, to kiedy robimy nastepne?". Po pierwsze to mile, a po drugie wiem, ze nie umre z glodu w przyszlym roku - bede wymieniac tiramisu na jedzenie u znajomych.

czwartek, 8 maja 2008

Zgadnijcie...

....kto konczy dzis dwa lata?





(tak, tak, to Cicik jest juz dorosly!)

wtorek, 6 maja 2008

More news from nowhere

Mam w pokoju czerwone alieny, znane rowniez jako Creatures - duzy i dwa male. We trojke pieknie ze soba wspolpracuja i produkuja dla mnie tlo muzyczne na najwyzszym poziomie. Oto one:


Poza tym chcialam zauwazyc, ze Moony jest juz prawie na polmetku matur, czyli jest prawie-absolwentem Slowaka. Ja nie dostapilam tego watpliwego zaszczytu, ale jestem dumna z Moony'ego ze po trudnej drodze do tego tytulu podkreslil znaczenie srodowiska i ekologii dla ludzkosci. Widac, ze wyrosnie na ludzi, bo sama matura jeszcze o czlowieczentwie nie swiadczy.

Podobno nowy KOT juz jest i zapraszam wszystkich (tych ktorzy byli i tych ktorych zabraklo) do przeczytania relacji z chorzowskiej wystawy, mojego autorstwa. Dobrze poinformowane zrodla mowia tez o moich zdjeciach, ale jeszcze osobiscie nie widzialam nawet okladki tego numeru.

A teraz ide sprzedawac piwo. Jakze to ambitne, pomyslicie, ale zwrocicie uwage jakze roznorodne sa moje zajecia. Tu napisze reportaz a tu Wam zamieszam drinka. Dodatkowo zmierzylam sie dzis tez z chemia. A jutro robie tiramisu.

sobota, 3 maja 2008

Lenin jest ze mnie dumny

Nie wiem czy juz wspominalam, ze socjalizm trwa i ma sie calkiem dobrze. Jako dowod moge przedstawic jakze zaciete w swej czerwonosci kartki na posilki w moim, jakze kochanym akademiku. Zamiast rozwoju mamy regres i niedlugo wrocimy do czasow handlu wymiennego - ja ci jednego kolczyka - ty mi banana i miske na platki (nie zartuje - miski tez sa na kartki). Kartek mam w chwili obecnej 99 (policzylam), a to oznacza ze jedzac wszystkie posilki wystarczy mi do trzeciego tygodnia czerwca, kiedy to nawet jedzenie w Silesia City Centre bedzie bardziej kuszaca i realna wizja obiadowa. Nie zmienia to faktu, ze do tego czasu stary, dobry (i wiecznie zywy) Lenin bedzie ze mnie dumny - jego idea przetrwala tyranie Stalina, upadek Muru Berlinskiego, przetrwala Fidela Castro (a to juz o czyms swiadczy) i trwac bedzie pewnie wciaz, kiedy w Rosji nastanie demokracja (a to nie nastapi w zadnej, wyobrazalnej przeze mnie lub przez Ciebie, przyszlosci). Lenin moze sobie lezec w mauzoleum spokojnie - w Clifton Hill House, w Bristolu, nikt o nim nie zapomnial.

A na marginesie dodam jeszcze link nie majacy z tym nic wspolnego: http://www.youtube.com/watch?v=QFCSXr6qnv4
Dla nie wtajemniczonych tutaj jest cz.1: http://www.youtube.com/watch?v=Q5im0Ssyyus

czwartek, 1 maja 2008

Moda, szafa i Kazachstan

Mam bluze z kapturem i kangurza kieszonka. Teraz naprawde brakuje mi tylko adidasow zeby stracic reszty stylowej godnosci. Nie zobaczycie mnie w tej bluzie chyba ze to bedzie dzien prania. W adidasach mnie nigdy nie zobaczycie.

Wczoraj Anita padla, gdy rozmawiajac o warunkach w jakich lubie mieszkac, powiedzialam, ze musze miec przynajmniej szafe, jesli nie mam mozliwosci miec garderoby, aby byc szczesliwa. I dodalam "Dolce&Gabbana and hanging rails DON't mix. Full stop." Za nic nie dam sie wcisnac w przyszlym roku do tego pokoiku bez szafy, ale za to z wieszakiem na ciuchy. Na szczescie Anita mnie zna i kocha taka jaka jestem. W garderobie i Calvinie Kleinie. I wie, ze nie jestem az taka zla, jak czasem sie wydaje. Po prostu mam duzo roznych rzeczy i musze je miec gdzie trzymac.

Brzmie jak totalny obywatel Kazachstanu czy innej bylej czesci bylej republiki radzieciej. I trudno - wieszakow nie chce i juz. Jesli komus nie pasuje, to moze ewentualnie mi powiedziec i ja sie tym wielce przejme.

A tak w ogole jest piekny maj za oknem i nawet grad mnie nie przekona ze jest inaczej. Za 44 dni koniec roku akademickiego. A za tydzien koniec zajec. Niech zyje maj!

sobota, 26 kwietnia 2008

Wearing the Inside Out

Slucham Floydow. Udalo mi sie przez trzy piosenki nie myslec o niczym na zewnetrznych poziomach myslenia - byla tylko muzyka. Jest to, moim skromnym zdaniem, ogromne osiagniecie, bo mnie zdarza sie to bardzo rzadko. Mysle od rana do wieczora i czasem niestety nie potrafie od tego zasnac. Myslenie tez mnie budzi zarowno rano jak i w srodku nocy, kiedy wszystkie grzeczne Ciciki jeszcze spia. Jak sie okazuje czasem potrzeba tylko troszke Floydow i proces myslenia mozna troszke zwolnic i wyciszyc. I nawet taka krotka chwila jest bardzo oczyszczajaca.

(na dworze jest pieknie nawet noca. otwieram okno i wdycham swiat wraz z cala jego wiosennoscia, bo wiem jak szybko mi wszystkie wiosny uciekaja)

i ani slowa o niemieckich systemach partyjnych. szzzzzz.

piątek, 25 kwietnia 2008

Nowa, lepsza notka

Podobno jeszcze 10 razy tyle i bede miala na tym blogu napisane 666 notek. Czyz to nie mroczne?

Sa takie chwile kiedy sie czuje jakbym zyla w zupelnie rownoleglym swiecie. Jakby to jakas calkiem rownolegla Olga brala udzial w tym zamieszaniu. Czuje sie soba, ale jakby mniej soba. Nie wiem tylko na czym polega roznica. To najczesciej momenty (dluzsze momenty), kiedy mialam maly kontakt z krajem i rodzina, kiedy wszyscy ludzie z St.Clare's wybieraja sie do Brighton lub do Swindon i kiedy w skrzynce od popoludnia cisza. Wtedy mnie jakos chyba dla zbalansowania tego braku porywa zycie w akademiku i na przemian sie ucze i udzielam towarzysko. Z pol-godzinnej przerwy robi mi sie trzy godzinna i nagle jest za pozno i na nauke i na porzadne wyjscie do jakiegos pubu czy baru. Wtedy tez sobie mysle - ale tu fajnie. I zawsze zapominam dodac "teraz, dzis wieczorem". Bo wiem, ze na dluzsza mete zdecydowanie wole swoja normalnosc, a nie rownoleglosc. Dobrze, ze miewam obie.

środa, 23 kwietnia 2008

Rozstania i powroty

Miesiac po ostatnim poscie powracam. Pierwszy wniosek jaki sie tu nasuwa, to to, ze bylam bardzo dlugo w domu i nie ma sie co smutac - trzeba usiasc i napisac prace o partiach politycznych w Niemczech (1945-2005) i liczyc dni do wakacji. W dniu dzisiejszym jest ich 56. Potem juz tylko slonce, Toskania i blogie, niczym nie zmacone lenistwo. Jest na co czekac.
Niestety w miedzyczasie trzeba sie na nowo zaaklimatyzowac tutaj. Aklimatyzacja, jak juz wspominalam, odbywa sie od razu skokiem na glowke, na gleboka wode, czyli praca do oddania w przyszlym tygdodniu. Ale dobrze, bo jesli sobie tym skokiem karku nie polamie, to mam szanse potem na w miare spokojny term i sesje (hehehe). A poza tym mysl, ze w przyszly piatek bede miala wszystkie prace w tym roku za soba jest motywujaca do pracy. Dodatkowo motywuje mnie piekne slonce za oknem i "Lemon Tree" - nie jest zle, a to podstawa po dlugiej przerwie.

Ide sobie.

sobota, 22 marca 2008

O niesnaskach miedzy-ludzkich, z ktorymi koty nie powinny miec nic wspolnego

Smutne mi sie wydaja wszystkie rozgrywki miedzy ludzmi na tematy, ktore dotycza dobra braci naszych mniejszych, a nie ludzi samych w sobie. Zarzuty o "elity", o wyzszosc i lepszosc jakos tak sa w moim zyciu na porzadku dziennym i tylko przykro sie robi, kiedy pomyslec ze wszyscy kochamy te same koty, a sporow nie potrafimy rozwiazac w ludzki sposob. Najlepsze okazuja sie pomowienia, zarzuty i absolutny brak zdrowego rozsadku.
Swiat milosnikow zwierzat rasowych ma do zaoferowania mase fantastycznych aspektow - dzielenie sie wiedza jest tylko jednym z przykladow. Jednak im dluzej sie ten swiat poznaje tym mniej jest on oderwany od szarej codziennosci. Ludzie, to tylko jednak tylko ludzie.
I tylko koty zupelnie nie obchodzi do jakiego klubu ich wlasciciele naleza. Moze powinnismy z nich wlasnie brac przyklad?

Duende za to jest zadowolona, bo spi ze mna w lozku. I w nosie ma nawet to ze jest Birma. Ba! Ja nawet nie obchodzi za bardzo to, ze jest kotem. Chce po prostu zebym pamietala w calym tym zgielku o kluby, rasy i wystawy, zeby ja nakarmic i wymiziac do spania. A moim zadaniem jest sprawic zeby byla szczesliwa - pod wzgledem zabaw, jedzenia, zdrowia i urody. To nas wszystkich - milosnikow kotow - laczy. Warto o tym pamietac.



sobota, 15 marca 2008

Wielkie odliczanie ------> mniej niz 1!


Skonczylo mi sie wszelkie jedzenie, no chyba ze zjem cream eggi, ktore wioze dla rodziny i popije je sosem cezar (tez dla rodziny). Sama wizja odstrecza.

Jak zwykle na niecale 24 godziny przed powrotem do domu siedze posrodku pokoju, ktory wyglada jakby przeszlo przez niego jedno z jakze czestych w Wielkiej Brytanii tornad. Pan Todaro lypie na mnie z lozka i nawet sie w jego kierunku nie odwracam. Wsadze go zaraz na dno walizki. I pewnie i tak bede musiala go wyciagac, mimo ze podrozowanie z nim w kabinie bardzo mnie niepokoi...

Faaker wytrzymuje okolo 20 minut bez baterii i potem bezczelnie i bez zapowiedzi idzie spac. Jakies rady, jak poprawic mu kondycje? Rzut mlotem? Skok na bungee z trzeciego pietra?
(zartuje, Faakera w zyciu bym nie wymienila, a poza tym kto uzywa laptopa bez baterii?)

Jutro o tej porze to juz zamiziam Cicika do plaskosci.

piątek, 14 marca 2008

Wszyscy skonczymy jako emo.

Podobno blog zaplanowal sobie przerwa na 5pm PDT. Ciekawe gdzie na mapie znajde strefe PDT. I coz to w ogole za bezczelnosci zaplanowac sobie przerwe bez zgody managmentu (chodzi o mnie).

Mam buty. Kupilam je sobie w przyplywie euforii koncowo-termowej. Sa piekne. Ale niestety nie zastapia odeszlych calkiem niedawno ecco i jestem w fazie poszukiwania butow do latania po swiecie. Nawet nie wiecie, jak takich butow jest malo. Mierzylam tez dzisiaj dzinsy. Pelno dzinsow. Znalezc dobre buty do latania po okolicy jest mniej wiecej tak trudno, jak znalezc fajne dzinsy. No chyba, ze sie chce rurki lub adidasy. Moze sobie kupie rurki i adidasy? Albo nie! Kupie sobie rurki, tenisowki w czachy, sweterek w poziome paski, uczesie sie z przedzialkiem kolo ucha i zostane emo. Bo eyeliner juz mam.

Poza tym mam sie calkiem dobrze. Dziekuje.

środa, 12 marca 2008

Wietrznie. w.o. ------> 4

Slucham U2 i jest mi calkiem dobrze i spokojnie. Na dodatek bylam w kinie, a to zawsze fantastyczny sposob na spedzenie popoludnia. Zupa dyniowa tylko ustabilizowala poziom zadowolenia z zycia. A za 4 dni do domu.

Gdyby jeszcze wiatr przestal sie wyglupiac i dal mi spac w nocy, to chyba bym spiewala ciagle radosne piosenki pod nosem. Po trzesieniach ziemi, wiatr pewnie nie powinien mi przeszkadzac, ale wierzcie mi, ze to nie byle wiatr. 80 mil na godzine to juz nie zarty, bo uszy czuja to az w podstawach mozgu, gdzie nagle sie robi chlodno. Juz nie mowie o tym, ze odpadaja wszelkie konwersacje na dworze a jesli jeszcze, nie daj Boze, pada to szanse na calkowita katastrofe z udzialem parasola wbijajacego sie w dach samochodu zaparkowanego na nastepnej przecznicy sa wlasciwie 2 do 1. A przyznam ze niefortunne byloby zderzenie sie parasola z dachem tego wypucowanego db9, ktore czasem mijam idac do Anity. Dobrze, ze na noc przykrywaja je taka specjalna derka dla autek. Chociaz db9 z parasolem w dachu, to nawet James Bond nie mial...

Poza tym chcialam zauwazyc, ze iPek jest duzo szczuplejsza (co czyni go automatycznie ladniejsza) wersja iPhone'a. Serio - ten drugi to po prostu grubas i gigant nawet w swojej kategorii wagowej.

niedziela, 9 marca 2008

Wielkie odliczanie od 6 do 0 ----> 6

Napisalam esej! I teraz jestem mroczna, niesamowita i moje ego jest wielce podbudowane, bo to nie jest zly esej. Moze nie jest tak dobry jak moj slynny esej o Leninie, ale w porownaniu z oczekiwaniami jakie wobec niego mialam, to jestem zachwycona tym, jak wyszedl. Eseje sa troszke jak psy rasowe na wystawie - trzeba realistycznie podejsc do wartosci jaka soba przedstawiaja i do niej dostosowac poziom swojego zadowolenia. (to chyba najgorsza metafora jaka kiedykolwiek wydalam na swiat blogowy).

Wlasnie sie rozejrzalam po swiecie ktory mnie otacza (tym najblizszym swiecie) i stwierdzilam ze pisanie esejow nie sprzyja utrzymywaniu porzadku. Szafa mi sie wysypuje (zwalam to jednak na jej miniaturowe rozmiary, a nie na nadmiar ciuchow, jak sugeruja niektorzy). Poza tym wypelzla tez na lozko i fotel, ktory jest najdalej od niej oddalonym elementem pokoju. Niedobrze. Iloscia luzno lezacych po pokoju kartek pewnie mozna by zalesic male pole, a ksiazki sa nawet w umywalce (wstalam zeby sie uczesac przed sniadaniem i w chwili utraty rozumu wszystko zostawilam kolo umywalki wychodzac z pokoju). Jedna z ksiazek smierdzi benzyna, wiec lezy na parapecie za oknem i tam chyba juz zostanie. Reszte grzecznie posprzatam i to bedzie pierwszy, jeszcze odlegly o 6 dni od tego prawdziwego, etap pakowania.

Zjem sobie teraz ciacho bananowe, a kto wie moze i z radosci kupie sobie buty.

sobota, 8 marca 2008


Ten jeden jedyny raz kiedy dzwoni do mnie Tata, ja nie mam przy sobie telefonu.
Nie mam tez prawa wiecej narzkac.

Pink Floyd po raz pierwszy na tym blogu (toz to skandal!)


Wszystko mnie boli. Zeby zabrzmiec niesamowicie angielsko powiem, ze zaczelam pobierac lekcje tenisa i to jest powodem odkrycia zupelnie nowych miesni i stawow szczegolnie w nadgarstku i lokciu, ale i plecy czas spedzony wczoraj na korcie odczuwaja. Przyznam jednak, ze jak kazdemu ostatniemu snobowi bardzo mi sie podobalo i wcale nie bylo takie trudne. To tyle o mojej aktywnosci fizycznej.

Intelektualnie podejrzewam ze Marxa sprowadzilam juz do poziomu atomow jesli chodzi o analize i teraz pozostalo juz tylko rozszczepianie czasteczek socjalizmu na jeszcze mniejsze, ktore juz nikogo, poza moimi wykladowcami, nie obchodza. Ten weekend spedzam nad pluralizmem i nie uslyszycie o mojej skromnej egzystencji az nie skoncze, a wedlug rozkladu (tak, istnieje rozklad!) to nastapi w niedziele przed koncertem muzyki filmowej, na ktory sie wybieram.
Dodatkowo dokulturalnilam sie dzis najbardziej emocjonujaca wystawa sztuki od dobrych ... chcialam powiedziec lat i potem pomyslalam sobie o Dalim w Barcelonie, Miro w Barcelonie, Picasso w Barcelonie (lista jest dluga...). Niewazne - swietna wystawe obrazow zainspirowanych LP Pink Floyd i muzyka rockowa generalnie. Nic tak nie poprawia samopoczucia po ekonomii jak Back Catalogue w wersji calkiem troche bardziej artystycznej. Niech zyja Floydzi! (wiem, ze to brzmi jak banalne zakonczenie notki, ale "Niech zyja Floydzi" to uniwersalna konkluzja jesli chodzi o wiekszosc aspektow zycia,wiec tu zostanie).

środa, 5 marca 2008

Mysle (to dobry znak)

Powinnam pisac esej o racjonalizmie i pluralizmie, a zamiast wstukiwac "Mancur (swoja droga co to za imie?) Olson" w google, wstukuje "kolej trans-syberyjska".
Czyli mysle o wakacjach i jak zwykle o tej porze roku jestem zdezorganizowana. Bardzo lubie te miliony planow na sekunde, ale wiem z realistycznego punktu widzenia, ze tylko czesc zostanie sfinalizowana. I ze niektorych procesow sie nie da absolutnie przyspieszyc, wiec moge tylko podskakiwac z niecierpliwosci. Ale i oczekianie i wyszukiwanie sprawia mi przyjemnosc. Na dodatek do tego stopnia ze esej stanal w punkcie nie tylko martwym, ale juz zimnym. Biblioteka nie pomogla stwierdzajac, na moje pytanie o pewna ksiazke, ze "gdzies jest". "Gdzies jest" tez na amazonie, ale od tego mam biblioteke zeby mi pomagala w nauce. Przynajmniej z teoretycznego punktu widzenia. Bo w praktyce po prostu stracilam czas i ochote na pisanie eseju.
Wole czytac o Iranie.

Czytam tez "Bastion" i w zwiazku z tym od tygodnia mam same przerazajace sny. Co noc ktos umiera i co noc sie budze, cieszac sie ze to tylko sen, bo uczucia w koszmarach absolutnie niczym nie roznia sie od tych w rzeczywistosci. I dlatego jestem zdania, ze jednym z najpiekniejszych ziemskich doswiadczen jest ulga po przebudzeniu sie z wyjatkowo okropnego snu. Rzeczywistosc moze byc lepsza od calej masy wizji.

Chcialam jeszcze dodac, ze lubie zycie mimo ze ono sie czasem bardzo stara zeby bylo inaczej, zrzucajac na mnie eseje. A poza tym mam Toblerone. I plany na przyszlosc. I dwa oczka (a nie cztery jak do niedawna). Teraz juz sobie ide.


piątek, 29 lutego 2008

Lece, bo chce

I to tym razem naprawde, bo lece sobie jutro rano do Mediolanu. Dlaczego lece? Bo chce. Na ogolne pytanie "why?" odpowiadam "why not?". Moze i nie sa to wyzyny elokwencji, ale z drugiej storny nie widze powodu zeby nie leciec. W poniedzialek wracam. Miejmy nadzieje, ze naladowana energia sloneczna prosto z Wloch, z masa zdjec i pozytywnych wrazen i gotowa stawic czola kolejnym dwom esejom (w tym jednemu z ekonomii)

A na dokladke taka magia:


a teraz spac, bo Mediolan czeka!

środa, 27 lutego 2008

1000

1000 ludzi juz tu weszlo. A przynajmniej 1000 razy w internecie ktos mial potrzebe wyswietlenia tego bloga. I troche sie temu nie dziwie, bo trafic tu nie trudno. Wystarczy wpisac w google ponizsze slowa-klucze:

- czekolada toskania
- czekolada
- filozofia
- co jedza wiewiorki
- mantry muzyka
- edukacja w dobie globalizacji
- Wladczyni Mroku
- ser kozi jak zrobic
- zdradzona bristol
- wykresy-matematyka
- bmw z4
- moj Chorzow
- stara nazwa twix
- Lece bo chce
- nie da rady bez czekolady
- costa coffee
- ladne miejsca w bristolu
- hobbes i rousseauay
- carramba + "I hear timabales"
- duende
- demon wlasny
- wolnosc mill
- bernach
- mam wiewiorke

I moje osobiste "top 3":

miejsce III - lemur z wielkimi oczami
miejsce II - glowny problem w kontaktach miedzyludzkich
miejsce I - 2 stopien miziania

Wyobrazcie sobie ze wpisujecie w wyszukiwarke "lemur w wielkimi oczami".

niedziela, 24 lutego 2008

Przypomnijcie mi

Jesli jeszcze kiedys bede narzekac, ze nie mam zycia towarzyskiego przypomnijcie mi o ktorej wrocilam z imprezy u Anity. I zapytajcie ile razy mi sie na tej imprezie oswiadczono.



(odpowiedzi: 3.26 i 3)

czwartek, 21 lutego 2008

O 3 rano sie powinno spac


Nie dosc ze jestem leniem, to jeszcze na dodatek jestem zmeczonym leniem. To najgorsza kombinacja. No, ale jak sie codziennie wstaje na pol godziny o trzeciej nad ranem, to sie potem placi cene, jaka jest eneregia i radosc egzystencji (szczegolnie w okolicach sniadania). Ale obiecuje, ze nic nie zdola mnie dzis wyciagnac z lozka przed osma - zaden alarm pozarowy, pozar, zacmienia slonca, ziemi czy ksiezyca, koniec swiata - nic. Wszystko to sobie swietnie poradzi bez mojej ingerencji, a mnie duzo przyjemniej bedzie wstac rano wyspana. Bo nie pamietam kiedy ostatni raz sie wyspalam tak prawdziwie. Chyba w pierwszym tygodniu lutego, kiedy bylam na noc u Anity. Wydaje sie jakby to bylo wieku temu.

Oscary w niedziele. Macie jakies swoje przewidywania?

Zaloze sie ze nikt z Was nie ma takiego szpanerskiego odtwarzacza mp3 jak ja. Ja mam w nim gielde, mapy swiata, wszystkie swoje konta email, internet i podoge. I moge miec akwarium. Na pewno nikt z Was nie ma rybek w mp3. A ja mam. I jestem boska.

poniedziałek, 18 lutego 2008

Kilka odkryc


W zeszlym tygodniu dowiedzialam sie, ze:

- pralki maja na spodzie beton, bo inaczej w czasie wirowania by sie rozpadly na czesci (jak helikoptery na filmach)
- wegetarianie nie moga jesc parmezanu, bo nie jest wegetarianski w produkcji
- marchewki wcale nie sa pomaranczowe, tylko ... fioletowe. Dopiero Holendrzy wyhodowali marchewkowe marchewki w XVI wieku. Chcieli aby ich ulubione warzywo bylo w ich narodowym kolorze. Dzisiaj mozna kupic marchewki pomaranczowe, czerwone, biale, fioletowe i czarne. <<click!>>

Mozecie mi nie wierzyc, ale to wszystko prawda.


niedziela, 17 lutego 2008

Chcialam isc do kina, ale ...

Jesli wyprzedano bilety na seans filmu z gatunku "trudne kino" w niszowym, artystycznym kinie, to znaczy ze albo spoleczenstwo sie dokulturalnia, albo film jest swietny, albo zatrudniono PRowcow pierwszej ligii. Wasz wybor.

Chcialam zauwazyc, ze pisze to wszystko w okularach i ze nie jest to zadne ostepstwo od normy - przez ostatnie (prawie) dwa miesiace skazana bylam na okulary. I wierzcie mnie ze taki wyrok bardzo trudno oslodzic dobra marka - "Od dzis bedziesz nosic tylko jeansy Armani" wcale nie brzmi tak pieknie jesli odniesiemy to do okularow. Ale od przedwczoraj mialam na dwie chwile znowu ubrane szkla kontaktowe i zycie nagle stalo sie wyrazniejsze i jakies takie ostrzejsze. Pieknie jest umyc rano zeby, zalozyc oczy i zauwazyc, ze ma sie cien kosci policzkowych nawet jesli swiatlo okropnie przeklamuje. Bo noszac okulary duzo rzadziej zagladam w lustro bo i tak tam nic nie widze. Nawet sie poddalam z makijazem, bo kazda proba nalozenia eyelinera konczyla sie zderzeniem z lustrem i jakze atrakcynja czarna kreska na brwiach lub czole. Udalo mi sie tez nie trafic w rzesy i pomalowac sobie nos na brazowo. Cien nakladam w wiekszej ilosci na lewe oko, bo gorzej widze na prawe i musze nosem sie oprzec o lutstro zeby cokolwiek widziec - a z tej perspektywy skala jest troszke oszukana. Alternatywa jest malowanie sie dookola okularow, ale tego nawet nie probowalam patentowac... Ze nie wspomne juz o ilosci zderzen z szafami, framugami, krzeslami i innymi zdecydowanie gestszymi ode mnie przedmiotami, do ktorych odleglosci nie udalo mi sie dokladnie wymierzyc. O totalnej kompromitacji w czytaniu slajdow na wykladach chyba nawet juz nie bede pisac... (glowa lekko na prawo - nie pomaga, glowa na lewo - troszke wyrazniej widze w jednym kacie, zez - nic, mruzenie - bez zmian, ludzie dookola pewnie mysleli ze mialam jakis wypadek ktory wplynal na moje rozumienie swiata). Dobrze, ze wymyslono szkla kontaktowe i leki na dziurawe rogowki.

A teraz ide spac, bo gupio gadam i nagle jest po pierwszej

piątek, 15 lutego 2008

50 post - czyli cos cienko mi to idzie

Juz wypocilam z siebie 50 postow na tym wciaz dla mnie nowym blogu.

Cisza ostatnich dni spowodowalna byla stanem wrecz holenderskim, a przynajmniej w sensie geograficznym (czytaj: depresja). A nawet jesli nie bylo az tak podbramkowo, to znalazlam sie conajmniej na granicy belgijsko-holenderskiej (w ktoryms miejscu to na pewno pod poziomem morza). I tylko dzieki poszczegolnym osobistosciom udalo mi sie wczolgac spowrotem na rowniny emocjonalne. Tym oto bohaterom dziekuje - chociaz oni i tak wiedza, ze bez nich juz dawno Suspension Bridge bylby czasownikiem dokonanym, a nie trybem przypuszczajacym (czy tak, jak normalnie jest - poza sfera rozwazan wszelkich - nie tylko gramatycznych). Mam swoich wlasnych, dobrych Samarytan.

Jakies osiem minut spacerem przez akademik odbywa sie impreza walentynkowa. Jest nudna do tego stopnia, ze obrzydla mi juz czekoladowa fontanna. Jeszcze tam wroce, bo okolo 75% osob z ktorymi zamienilam kilka slow powiedzialo (bez mojej zachety) ze mam boskie/piekne/seksowne/fantastyczne/swietne/rewelacyje/itp buty. To warte wracania na impreze. I nie mowcie, ze czegos w tych butach nie ma. Nawet robiac zakupy w Auchan ludzie sie za moimi stopami odzianymi w te czerwone cuda odwracali. To kawal udanego zakupu przy ktorym beldna wszystkie inne odcienie czerwieni, kazda impreza staje sie ciekawsza, a kazdy dzien niskiej samooceny zmienia sie w choc troszke weselszy. Te buty to chodzacy samozachwyt i ucielesnienie stwierdzenia ze "Mody przemijaja. Styl jest wieczny."