piątek, 25 lutego 2011

Przedawkowanie herbaty

Znalazlam w koncu fotografa, ktory robil zdjecia kampanii zimowej H&M (-->Post Poszukujacy i Sukienka<--). Daniel Jackson ma on na imie. Uff, niektore informacje na pewno nie sa latwo dostepne dla spoleczenstwa. No, ale w koncu wiedza to wladza.

Zasypiam nad polityka srodowiska. Ja kocham polityke (czasami) i srodowisko (mimo ze do drzew sie nie przykuwam) ale jakos polaczenie tych dwoch usypia moja czujnosc i zainteresowanie. Juz probowalam kawy, probowalam ciastka, probowalam spaceru i probowalam wielokrotnych kubkow herbaty i ... nic. Mozg jakby opleciony w wate wola o spanie, a nie o wiecej wiedzy. Moze sie skupie w sobie przez nastepne kilka godzin i jak sie uda, to w nagrode pojde z Jamesem do pubu. 
Swoja droga, pomimo tego co podpowiada mi serce i dusza, to jest taka ilosc herbaty, ktora mozna okreslic jako "za duzo". 7 kubkow czarnej herbaty w ciagu dnia i nic innego do picia to oficjalnie za duzo. Efekty sa takie jak przy przedawkowaniu kofeiny - drgawki i glod prawie narkotyczny. I glowa boli, oj tak. Raz sie doprowadzilam do takiego stanu i nie wiem czy gorzej bylo mi dlatego ze sie trzeslam jak osika, czy dlatego ze jednak pomimo moich usilnych wierzen herbata nie moze plynac w moich zylach. Dzieci, nie robcie tego w domu.

Ktos mi powiedzial wczoraj, ze wszystkie niedzwiedzie polarne sa lewo-reczne. Nie wiem jak to sprawdzic, bo w koncu niedzwiedzie nie pisza piorem i rzadko graja w pilke... Jakies sugestie?

Na koniec Wenecka architektura (widziana przez astygmatyczne oko fotografa):

poniedziałek, 21 lutego 2011

piątek, 18 lutego 2011

Post refleksyjnie retoryczny

Wlasciwie to ja sie zastanawiam dlaczego pisze tego bloga. Nie z jakichs agresywnych i dramatycznych powodow sie zastanawiam, ale dlatego ze jakos odkad zaczelam blogowac (2003 - dawno i nie tak dawno) to chyba sie nad tym nie zastanawialam tak glebiej i powazniej. W gimnazjum czlowiekowi rozne pomysly wpadaja do glowy i chyba nie zawsze sa to pomysly przemyslane. Pamietnik, taki niewirtualny, ale calkiem namacalny i prywatny, pisze odkad zadano mi to na zadanie domowe po drugiej (chyba) klasie podstawowki. Mialam pisac pamietnik z wakacji i codziennie pisalam o plazy, koniach i szalenstwach na lakach w Kopalinie. Tak mi sie moje zadanie domowe spodobalo, ze po wakacjach zaczelam pamietnik pisac tylko dla siebie i tak jest do dzisiaj. Moze nie jestem bardzo regularna w swoim pisaniu i moje uzywanie papieru sluzylo przez ostatnie 12 lat (ojej!) bardzo roznym celom, ale wciaz sprawia mi to ogromna przyjemnosc. To taki rodzaj odkrywania siebie i radzenia sobie ze swiatem dookola we wszystkich jego gorkach i dolkach. Ale to jest rodzaj calkiem egoistycznej przyjemnosci, bo poza mna nikt nie ma do niej dostepu.
Moje wpisy na blogu nigdy nie maja z tym co pisze w pamietniku nic wspolnego. I pamietnik rzadko jest bazowany na tym, co pisze w swiecie wirtualnym.

Skad wiec potrzeba wynurzen na pol-publicznych (pol, bo czyta tego bloga niewiele osob - wiekszosc z nich zna mnie prywatnie)? Hmm... chyba dlatego ze czasem mam mysli, ktore uwazam ze warto zapisac, ale niekoniecznie warto zapisac w pamietniku. Blog jest wiec druga strona pamietnika i chyba juz teraz jego czescia nieodlaczna, mimo ze jest tak rozny. Lubie zapisywac swoje mysli, bo to w jakis sposob zaprowadza wsrod nich porzadek (a ja porzaek lubie, tylko porzadek mnie nie lubi). Moze zatem blog to uporzadkowane mysli, ktorych nie mam potrzeby strzec twarda oprawa?

A na koniec zacheta dla tegorocznej wiosny - zeszloroczne krokusy:

wtorek, 15 lutego 2011

Wszystko dobre, co sie dobrze konczy

Po weekendzie pelnym atrakcji mialam poczatek tygodnia pelen atrakcji. Maman byla i pojechala, a jakby tych smutkow bylo malo, to jeszcze na dodatek tego samego poranka odebrano mi ciepla wode i prawo do ogrzewania. Nie, nie - to nie dlatego, ze nie place rachunkow, ale dlatego ze moj boiler od jakiegos juz czasu ledwo zyl i przyszedl czas na nowy. Niestety wymiana okazala sie ekwilibrystycznym wyczynem wymagajacym dwoch doswiadczonych inzynierow i rusztowania. Mialam w nocy dziure w scianie i moglam przez nia patrzec na panorame Clifton. Ale tylko owinieta w moje nowe poncho (thanks to Maman) bo inaczej od przeciagu bym zamarzla. Teraz mam juz nowy boiler i nadzieje na termostaty. Juz o cieplej wodzie nie wspominajac. Wszystko dobre, co sie dobrze konczy, prawda?

Mam piekne poduszki na kanapie. Co wchodze do glownego pokoju, to mnie ciesza. Jak tylko znajde chwile to wybiore sie do centrum kupic im jeszcze kolegow w postaci nastepnych poduszek. Jak nie moge tu miec Cicika, to bede chociaz miec miekka kanape.

Chyba wytworze w najblizszym czasie tiramisu. Mam teraz piekny blender i on ubije mi bialka prawie jak KitcheAid (no... prawie)

Znalazlam piekny cytat szukajac czegos na walentynkowa kartke: Love is friendship set on fire. Z okazji spoznionych Walentynek wszystkim zycze, zeby mogli o swojej milosci tak powiedziec. 

Na koniec bedzie stare zdjecie z Bath w zeszlym roku. W tym roku tez bylam w lutym w Bath, ale padalo i nie mialam przy sobie aparatu, wiec nie zrobilam ani jednego zdjecia. Ale Bath jest ladne zawsze - i w tym i w zeszlym roku.

piątek, 11 lutego 2011

!!

Maman nadlatuje!

niedziela, 6 lutego 2011

Porzadki

Po zakonczeniu esejow, wyslaniu aplikacji i ukonczeniu szkolenia do nowej, jakze ekscytujacej pracy (o tym kiedy indziej) nadszedl weekend porzadkow. Odnalazlam biurko, krzeslo i prezenty dla Katy. Przy okazji umylam wszystko w kuchnii i uporzadkowalam karton do recyclingu. Wczoraj zrobilam tez gnocchi (dzieki Maman za przepis, wsparcie i przede wszystkim inspiracje!), a dzisiaj bede robic jablecznik/szarlotke/apple pie czy jak to tam zwal. Jestem uzbrojona w fartuszek, worek jablek i kruche ciasto. Piekarnik i szkola gotowania Jamie'ego Olivera stoja przede mna otworem.

Poza tym chcialam zakomunikowac, ze Maman z gatunku tych najlepszych i jedynych (i tych co wspieraja przy robieniu gnocchi) bedzie w przyszlym tygodniu goscic w Bristolu. Odliczamy juz dni i nie mozemy sie doczekac. 


Na koniec bedzie dowod na to, ze idzie wiosna, dla wszystkich tych ktorzy zaczynali juz powatpiewac:


czwartek, 3 lutego 2011

Troszke przemeblowania

Napisalam eseje i robie porzadek. Najpierw zrobilam porzadek wirtualny, a jutro bede robic porzadek fizyczny, bo wlasciwie nie pamietam juz w ktorym kacie pokoju stalo biurko. Gdzies tam sobie pewnie jest, ale konkretnie gdzie dowiemy sie dopiero po pracach wykopaliskowych. Guru mowi tez, ze wydawalo mi sie, ze mielismy jeszcze jedno krzeslo w mieszkaniu i podjerzewa mnie (i moj balagan) o zgubienie owego krzesla. Musze sie wybronic i mu pokazac, ze krzeslo samo postanowilo isc na dno mojego chaosu z biurkiem. I prezentem dla Katy. I moim kalendarzem. I suszarka do wlosow. O i jeszcze kilkoma parami kolczykow. Wszystko sie znajdzie i wroci na przeznaczone sobie miejsce, obiecuje. 

Wlasnie wsunelam pol sloika masla orzechowego. Nic tak dobrze nie nastraja, jak zdrowa dieta. Bede tego masla pewnie jeszcze do jutrzejszego sniadania zalowac, bo orzeszki ziemne i wszelkie inne nie zgadzaja sie z moim ukladem trawiennym. Ale co ja na to poradze, ze czasem one mnie tak bardzo wolaja o wziecie lyzeczki i zjedzenie masla? Jest w tym jakas perwersyjna przyjemnosc - jem to maslo, bo jest takie pyszne i tluste i niezdrowe, i ono zaspakaja moje maslane potrzeby, ale juz jedzac wiem, ze bede tego zalowac. Dobrze, ze te zadze orzechowe zdarzaja mi sie rzadko. (W ramach wyjasnien: nie, nie lubie orzechow i orzechow nie jadam)

Ide, bo slonko swieci.