środa, 15 stycznia 2014

Elementy niezbędne do pracy (rozprawka)

Świat poszedł już dawno naprzód, ale wszystko wskazuje na to, że do mety mu jeszcze daleko. Będzie parł do przodu aż wszyscy zgłupiejemy od ilości danych do przetworzenia, przestaniemy komunikować się z ludźmi w realu, wyleczymy raka i dolecimy na krańce naszej galaktyki. Właściwie nie, nawet jeśli to wszystko się stanie on i tak będzie szedł naprzód. Chociaż... podobno gdyby go rozpędzić to zacząłby się cofać, ale to jest fizyczna jazda bez trzymanki, którą wyjaśnić państwu mogą spece od teorii względności, nie ja.

W moim życiu pójściem do przodu pod wieloma względami jest to, że swoją pracę mogę wykonywać gdzie chcę. Odpadają właściwie tylko miejsca takie jak - obce planety, puszcza amazońska, samoloty odrzutowe większości (ale nie wszystkich) linii lotniczych, tunele pod Kanałem La Manche* i biuro E.1036 pod numerem 32 Smith Square w Londynie. Cała reszta świata wydaje się mieć chociaż jeden sposób w jakim można podłączyć się do globalnej sieci, zatem mogę tam wykonywać swoje obowiązki zawodowe. Do obowiązków tych należy wszystko co związane z mediami społecznymi dla agencji Dużej Ponad-Narodowej Instytucji znajdujących się w Londynie, ale o tym kiedy indziej.

Poprzednie moje role w życiu wymagały biurka, segregatorów, pieczątek i wiecznie nieobecnych Skandynawów. Zasypana stertą papierów goniłam ludzi, odbierałam telefony i oglądałam jak ustawione są krzesła w sali konferencyjnej. Teraz potrzebuję internetu i narzędzia, które mnie z nim podłączy. Laptop jest najłatwiejszy, ale coraz częściej pracuję w autobusie używając tylko telefonu. Ba! Twitter jest bardziej przyjazny w ruchu - tego na komputerze wciąż nie rozpracowałam. Co za tym idzie kiedy mam dość biurowej atmosfery ze względów mniej czy bardziej trywialnych, pakują manatki i siadam w kawiarni. Albo na totalnego luzaka - nie wychodzę w ogóle z domu. Zaopatrzona w herbate na hektolitry, muzykę tak głośno jak mi się podoba i totalną wolność wyrażania opinii na temat wszystkich naszych komentatorów na facebooku, robię dokładnie to samo co robiłabym w biurze. 

To nie jest kwestia tego, że nie lubię chodzić do biura. Na pewno nie przepadam za powrotami z niego, bo tłok w metrze nie pozwala nawet na wyciągnięcie z torebki chusteczki do nosa (smarkamy po cichu w płaszcz współpasażera). Czasem jednak atmosfera w nim nie sprzyja pracy. Ale też czasem samotność przez cały dzień działa dołująco a nie motywująco. Gdybym miała wybierać to zawsze wybrałabym dowolność w wyborze mojej lokalizacji w pracy. Życie bez biurowych plotek nie jest takie samo. Czasem jednak trzeba przysiąść w swojej motywującej samotni i coś osiągnąć.

Na koniec tej rozprawki niech będzie moje biurko z dzisiaj, na którym znajdują się wszystkie elementy niezbędne do osiągnięć zawodowych:

Home office

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Trudne pytania

Jak ja kiedyś żyłam bez papieru do pieczenia?

niedziela, 12 stycznia 2014

Czytelnictwo a rodzaj bloga

Kiedyś różne głupty na blogu pisywałam. Właściwie zaczęłam bloga sto lat temu (na polskim portalu blogowym, którego nazwa uciekła mi z pamięci już dawno temu) i pisałam tam wszystko to, co pretensjonalne nastolatki pisują na blogach. Fox zrobił mi taki piękny szablon z Wieżą i blogowałam sobie zupełnie bez czytelników. Poza szablonem z Wieżą niewiele się zmieniło, chociaż statystyki pokazują, że jest niewielka grupa stale odwiedzających mnie tu osób. Ciekawe co je sprowadza? Ujawnijcie się i przyznajcie się. Wszelka krytyka mile widziana.

Teraz bloguje się inaczej. Lepiej mieć wątek przewodni i na nim zbudować bloga. Jak już się taki wątek odnajdzie i wyrobi się czytelników można sobie od czasu do czasu odejść od tematu. Cała masa odwiedzanych przeze mnie blogów nie ma szablonów wcale a autorom na walorach estetycznych ich internetowej przystanii albo nie zależy albo lubią taką kontrowersyjną estetykę na "wisi mi to". Piszą z pasją swoje rozprawki polityczne i czasem im zazdroszczę tak jasno wyrobionego zdania na taką różnorodność tematów europejskich.

Zastanawiam się, jak w rankingach popularności blogów wyglądają dziś te osobiste - o wszystkim i o niczym. Podejrzewam, ze jeśli chodzi o poziom czytelnictwa to trudno nam będzie znaleźć blogi osobiste Janków Kowalskich. Co innego z takimi Lady Gagami i innymi Beckhamami - gdyby blogowali osobiście to założę się, że każda zapiekanka a'la Beckham i poradnik jak poskładać prześcieradło jak Gaga znalazłby się we wszystkich listach "Top". Jak natomiast ma się sprawa z zakładaniem nowych blogów. Czy tematyka kulinarna prześciga rozmyślania o chmurach, serialach TV czy żmudnym życiu codziennym  Marianny S. z Krakowa? Nie wydaje mi się. Pomimo, że czytamy więcej politycznych rozważań samozwańczych ekspertów więcej jednak będzie blogów i złamanych paznokciach popitych Pinot Grigio.

Swoja drogą jak juz przy łamanych paznokciach i Pinot jesteśmy - czytał ktoś już nową Bridget Jones? Ja nie, ale nie wiem czy chciałabym się na nią wykosztować. Pamiętam, że druga książka mnie zirytowała. Ale może Bridget też dojrzała?

Watek, jak widzicie gdzieś mi znowu umknął. Chyba na koniec będzie w takim razie jak zwykle w takich sytuacjach Cecil. Tym razem pomaga mi rozebrać choinkę. Patrzcie jak urósł - waży 4kg!

czwartek, 9 stycznia 2014

wtorek, 7 stycznia 2014

2014 hello

Pogoda próbuje nas wywiać (albo wypłukać) z Anglii ale my się nie dajemy. Najwyżej będziemy budować arkę ze wszystkich otrzymanych na Świeta butelek whisky i rumu. Wypijemy je, wypełnimy powietrzem i opatulimy nimi Brunhildę - arka XXIw ze mną, Guru i Cecilem.

Poprzedni rok witałam w Polsce, z prawie-kompletnym zestawem zębów, z jednym kotem, chorym pęcherzem, pierwszym iPhonem i pracując dla Dużej Ponadnarodowej Instytucji. Żegnałam go w Anglii, z mniejszą ilością zębów, z innym kotem, wciąż chorującym pęcherzem, trzecim iPhone'em i pracując dla siebie. W ostatecznym rozrachunku nie mogę narzekać, ale cieszę się, że czas idzie do przodu i powitaliśmy 2014.

Przed nami wybory do Parlamentu Europejskiego (w Polsce 25 maja), wycieczki po Wielkiej Brytanii, późna Wielkanoc i może lato podobne do tego jakie mieliśmy w Anglii w zeszłym roku. Reszta roku jest nierozpisana i pozostanie niespodzianką do samego końca, czyli aż się nie wydarzy.

Mam nadzieję, że gdzieś po drodze zwanej jako 2014 odnajdę sens i nowy kierunek dla tego bloga. Ostatnie kilka dni myślałam sobie o nim i przyszło mi do głowy kilka myśli - od rozszczepienia go na różne blogi, po totalną przemianę zawartości. Problem z pierwszą opcją to fakt, że rozszczepianie jest generalnie bez sensu - w ilu miejsach w wielkiej sieci można się produkować? Totalna zmiana zawartości byłaby ruchem odważnym, więc najpewniej skończy się tak, jak zwykle - ciszą w eterze i myślami niedokończonymi.

Na koniec zdjęcie jeszcze z 2013. Komputer już nie nowy, ale zdjęcia od wakacji mi zalegają bo poziom samo-dyscypliny technologicznej oscyluje mi w okoliach 23%. Może powinnam jako postanowienie Nowo-Roczne zapisać większą chęć do patrzenia na ekran komputera w czasie wolnym. 

Towards Thurlestone