niedziela, 1 marca 2009

Devon, (u)rodziny, guru i latawce

Wrocilam do Bristolu po dwoch dniach slodkiej nieobecnosci. Z tego co widze Bristol za bardzo za mna nie tesknil. Wcale mnie to nie dziwi, bo jedyny potencjalnie teskniacy element spedzil caly weekend zapewniajac mi atrakcje na wsi devonskiej. Byliscie kiedys w Devon? Jesli nie, to koniecznie wpiszcie na liste miejsc do zobaczenia. Slowo 'morze' nagle nabiera zupelnie innego, duzo ciekawszego znaczenia.

Poznalam zycie codzienne/rodzinne guru i zadziwilo mnie jak latwo i przyjemnie na ten weekend stalam sie jego czescia. Traktowano mnie jak dobra znajoma, a kiedy dolaczyl do nas brat guru i plakalismy przy lunchu wszyscy ze smiechu, to sie upewnilam w swoim przekonaniu, ze chyba mnie wszyscy polubili. Pies mnie tez polubil, chociaz mialam wrazenie ze co jakis czas patrzyl na mnie dlugo i wnikliwie a potem na Charlie'ego i pytal: "Co to mi tutaj przywiozles, hm? Co to za porzadki? Dziwne to-to strasznie, ciagle do mnie gada i to jeszcze w jakims obcym jezyku..."
Nawet na urodziny sie zalapalam, ale historia z nimi zwiazana jest za dluga na wszelkie opisy mniej lub bardziej literackie. Prezent dla kogos kogo sie nie zna to trudne zadanie, ale mnie sie udalo zrobic praktycznie sztuke i to sztuke komediowa. Musicie mi uwierzyc na slowo, bo wiecej tu nie napisze.

A teraz ide spac, bo odpadaja mi rece i nogi. Guru dopielo swego, uparlo sie jak tylko ono potrafi, zabralo mnie na plaze i dalo do reki latawiec, ale nie byle jaki bo bardziej przypominajacy paralotnie. Dostalam uprzaz, latawiec, instrukcje, wsparcie, wiatr i krotka (za krotka!) demonstracje od samego guru. Podobno latawce mam we krwi, bo szlo mi bardzo dobrze jak na kogos kto sie na tym w ogole nie zna. Coz... jesli jutro jeszcze bede umiala ruszac rekami, to moze sie zdecyduje w to zabawic raz jeszcze.

Ktoregos pieknego dnia beda z tych wszystkich szalenstw nadmorskich zdjecia. Ale to pewnie po esejach.

Brak komentarzy: