środa, 18 listopada 2009

Oliwki!


Ulepilam miche i wsiadzilam do niej oliwki. Bede lepic wiecej!

poniedziałek, 16 listopada 2009

171 post

Wyprodukowalam od poczatku tego bloga 170 postow. 0,2 posty na dzien czyli jeden post na 5 dni. Nie tak najgorzej. 170 mysli przeroznych, jesli nie wiecej, poniewaz czesto udaje mi sie wcisnac w jeden post wiecej mysli.

Dzisiaj mysle o jedzeniu. Postanowilam sobie ze nie samym makaronem i risotto sie powinno zyc. Chociaz przyznam, ze ja jestem szczesliwa w swiecie makaronow i risotto. Postawilam sobie za zadanie przynajmniej raz w tygodniu gotowac cos nowego. Co z tego wyjdzie? Nie wiem, ale plan jest ambitny. Pewnie im wiecej bedzie esejow i innych prac tym mniej bedzie kulinarnej innowacji, ale postanowienia dobrze miec.

Koncze dzisiaj lepic miche na lasagne. Nastepne w kolejce sa p
ojemniki na cukier, kawe i herbate. Kocham gline i ktoregos dnia ulepie sobie z niej domek.

A to moje lapki by Niall Oswald (click!):

czwartek, 12 listopada 2009

Wszyscy jestesmy studentkami

Mam wielka potrzebe zrobienia czegos kreatywnego. Raz nie poszlam na garncarstwo i prosze co sie dzieje -drugi dzien mnie lapki swedza zeby cos osiagnac. Przejrzalam dzis wszystkie pudelka w pokoju, wszystkie zakamarki i teczki w poszukiwaniu ewentualnych mysli kreatywnych i niestety nic nie znalazlam. Potem przerzucilam sie na strony internetowe i tam juz bylo lepiej. Musze Guru zaprojektowac logo na jego strone, wiec moge sie (przynajmniej teoretycznie) na tym wyzyc. A ze to logo ma byc po prostu ikona strony (czyli 7 pikseli na 7 pikseli) to jest mniej wazne.

A przypomnialo mi sie! Uczymy sie dzielnie z Guru polskiego. Wczoraj wygladalo to tak:
"Marmite jest piesem". Ja padlam z radosci i pytam w zwiazku z tym czym jest Charlie. Odpowiedz mnie w pelni satysfakcjinuje: "Charlie jest studentkiem"
.

Bravissimo przyszlo. Mniam.

wtorek, 10 listopada 2009

Post Wieczorny

Oto nastapil (w glorii i chwale oczywiscie) powrot do nocnych postow. Jest tez nocna herbata i swieczki w tle. Nie ma jak wieczor w samotnosci - kiedys w koncu trzeba sobie zrobic pazurki reszte.

Anite wciagnelo i zniknela. A ja myslalam ze szkola sie konczy o 16.00. Osiem godzin pozniej wciaz jej nie ma, ale plotki na miescie mowia, ze podobno ja widziano z kims rudym. To nie bylam ja. Mnie widziano za to jak ogladalam kartki swiateczne. Jest ich w sklepach coraz wiecej i powoli wieczorami slychac jak zblizaja sie swieta. Z perspektywy herbaty i grzejniczka wszystko to prezentuje sie bardzo przytulnie i przyjemnie. Choc jeszcze ponad miesiac ja sobie lubie rozwlekac przyjemnosc.

Pierwszy raz od bardzo dawna nie czuje, ze powinnam robic cos produktywnego. To pewnie uczucie zludne i okaze sie, ze wysoce nieprawdziwe kiedy jutro odkryje jakies zapomniane 100 stron literatury o terroryzmie, ale na razie ciesze sie lekkoscia mojej egzystencji.

Mam nowy lakier do paznokci i mnostwo planow, ktore do niego pasuja. Poza tym ten miesiac zapowiada sie ekscytujaco pomimo wszelkich akademickich niedogodnosci. Jest dobrze.


A na koniec Lolo przytulny i przytulasny:

(Orlando jest Mamy, zdjecie jest mojego autorstwa)


czwartek, 5 listopada 2009

Bravissimo rujnuje moje plany finansowe

Mialam mocne postanowienie oszczedzania po ekstrawaganckim pazdzierniku (chociaz ekstrawagancki to moze nie jest najlepsze slowo - kupilam tone podrecznikow i polke na nie). Chcialam zeby listopad byl stonowany i nudny finansowo - bez zadnych wielkich potrzeb i wiekszych szalenstw poza butelka wina od czasu do czasu i zimowa kawa w Starbuck's. A potem swiat postanowil mi przyslac nowy katalog zimowy Bravissimo. Na kazdej stronie znalazl sie chociaz jeden komplet bielizny jaki bym chciala. Och, Opatrznosci czemu mi zeslalas uzaleznienie od bielizny i od butow? Nie moglabym miec tylko jednej slabosci? Ale przez ostatnie dwa dni o katalogu prawie zapomnialam obiecujac sobie, ze pod koniec miesiaca kupie cos sobie w nagrode za oszczedzanie. Niestety postanowilam sie radoscia katalogu podzielic z zawodowa kusicielka w kwestiach bielizny - Maman. Pokazalam jej jakie to cuda kryja sie w Bravissimo i jaki zakup planuje. A potem swiat postanowil podzielic sie ze mna dramatyczna wiadomoscia - z modelu, ktory planowalam kupic zostalo tylko kilka egzemplarzy w moim rozmiarze. Normalnie pewnie mialabym wielki dylemat i myslalabym o tym tak dlugo, az cala seria by sie nie sprzedala. Ale zawodowa kusicielka w kwestiach bielizny przekonala mnie calym arsenalem argumentow - skoro mi sie podoba, to czemu nie, zamiast oszczedzac moge to juz wliczyc w oszczedzanie, sama wiem jak trudno jest znalezc cos tak ladnego w moim rozmiarze, a ten jest bardzo ladny. I tak oto nawet nie wiem jak dostalam wlasnie maile z potwierdzeniem transakcji. Bravissimo idzie do mnie. Lepiej kupic zanim sie skoncza.

Ale, zeby nie bylo ze zlamalam postanowienie - bylam oszczedna i nie kupilam do biustonosza majtek. Na razie. W koncu mam na co oszczedzac.

niedziela, 1 listopada 2009

Miesiac rzeczy zagubionych

Kontempluję wprowadzenie polskich liter w moich blogowych postach, ale nie wiem czy moja czcionka je posiada. Ewentualnie mogę się przerzucić na wyzwanie pt. "Stosujemy tylko wyrazy bez polskich liter" (już samo napisanie tych sześciu słów było trudne).

Ale nie o tym chciałam pisać. Październik nagle uciekł i się skończył i już go nie ma, a ja wytworzyłam jakąś zastraszająco niską liczbę postów blogowych. O pamiętniku nie wspomnę. Ale w skrócie moge powiedziec, ze pazdziernik byl dla mnie miesiacem rzeczy zagu
bionych. Listopad po dzisiejszym wieczorze zapowiada sie jako miesiac rzeczy znalezionych.

W pazdzierniku glownie zgubilam swoja glowe - zaczelo sie wlasciwie pod koniec wrzesnia kiedy to z domu zapomnialam rakiety tenisowej, a potem okazalo sie, ze nie wzielam tez zewnetrznego dysku, wiec nie mam ze soba mojej muzyki (dzieki Opatrznosci w postaci Taty za iPka). Bardzo szybko po tym zaginal moj ulubiony zegarek, ktory po dwoch tygodniach, jak sie okazalo siedzial ... pod pluszowym kotem przy lozku. A potem zgubilam swoja karte kredytowa i ta niestety sie juz nie znalazla... Szkoda, ale na szczescie nikt mi nie zdazyl zrobic na niej zakupow, wiec wlasciwie mi sie
udalo uniknac calej masy problemow. Przez chwile myslalam tez, ze zgubilam dwie pary butow, ale na szczescie okazalo sie to falszywym alarmem - buty staly grzecznie w siatce w przedpokoju.

Na pewno natomiast i to juz dawno temu zgubilam moj kremowy top od Ralpha Laurena. To cienusienkie cudo bylo mieciusie i takie przyjemne do ubrania, ze zgubienie go mnie bardzo zasmucilo. Fakt ten nastapil kiedys pomiedzy styczniem a lutym 2009, czyli ostatniej zimy. W tym czasie tyle razy sie pakowalam i rozpakowywalam (wlaczajac dwie przeprowadzki), ze nie mialam w koncu pojecia, gdzie Ralph Lauren mogl zniknac. Dzis postanowilam ostatecznie pozegnac sie z nadzieja na odnalezienie go i po raz chyba siedemdziesiaty od pocztku roku zrobilam porzadek w szafie. Topu nie znalazlam. Potem wieczor, jak to wieczor - zadzwonila Maman i opowiedzialam jej o moich porzuconych nadziejach. Wygladalo to mniej wiecej tak:


Ja: Nadzieje porzucilam. Za kazdym razem jak otwieram szafe, to mam nadzieje, ze znajde ten sweterek, ale od dzis juz nie szukam...

Maman: Och, ale to juz bylo tak dawno temu. Mysle ze juz raczej tego sweterka nie znajdziesz... Szkoda...
Moony (w tle): Ktorego sweterka? Tego od Ralpha Laurena?
Ja: (rozpacz)
Mama: No...
Moony: Tego, który ja dzisiaj Oli do szafy wsadzałam?
Ja i Maman: ??

Tak moi kochani. Sweterek postanowil po 10 miesiącach powroc
ic jak ten syn marnotrawny. Podobno dzis lezal sobie na kupce rzeczy wypranych na naszym pietrze. Maman mowi, ze go nie prala. Moony mowi, ze nie ma z tym nic wspolnego - sweterek sobie po prostu niewinnie lezal.
I jak to nie wierzyc w cuda?

A na koniec Unia Studencka moimi oczami (i troche okiem mojego Canona):