czwartek, 29 maja 2008

Balagan mam

Chce do Cicika.

Rodzice by mnie wydziedziczyli gdyby zobaczyli jaki mam balagan w pokoju. Nie ma jak zostawic mnie na kilka dni z ciastkami, masa nauki (niech zyje federalizm!) i ohydna pogoda. Jestem wtedy w stanie nie wychodzic ze swojej jaskini az mnie nie wyciagnie na zewnatrz pusta lodowka lub inna tragedia na podobna skale. Na podlodze nie ma juz miejsca na postawienie stopy (lewituje) i juz na pierwszy rzut oka widac, ze biurka uzywalam ostatnio w pazdzierniku - lezy na nim cokolwiek dusza zapragnie od balsamu do ciala przez torbe na zakupy po umowe o prace, ktora w marcu mialam oddac managerowi baru. Plus oczywiscie wszechobecne ciastka imbirowe i jakies dwa tygodnie notatek z polityki. Podobno mialam tez kiedys fotel, ale teraz bardziej przypomina druga garderobe. Tylko lozko pozostalo ostoja prostoty i porzadku - a to tylko dlatego ze segregator, ksiazka i dwa zaszyty, ktore na nim lezaly teraz leza po nim na "kupie" (bo jak wiemy kupki sa rozwiazaniem na wszystkie problemy - madrosc Anity nigdy nie sprawdza sie lepiej niz w czasie egzaminow). Jutro obiecuje posprzatac. I to jest wlasciwy cel tej notki - ma mi przypominac, ze balagan sie sam nie usunie - musze mu pomoc wlasnymi lapkami.

Poza narzekaniem na balagan ostatnio rowniez obejrzalam wszystkie najbardziej bezsensowne filmiki na YouTube, 4 godziny wyglupialam sie z Eddiem i Peterem, mimo ze czekala na mnie powtorka, obejrzalam ostatnie odcinki Top Geara w tym sezonie, przejrzalam oferte Manolo Blahnika, znalazlam ewentualnego przyszlego kota dla babci, zrobilam pranie i dalam sobie zrobic z twarzy dzielo sztuki. Efekty byly takie:

(zgadnijcie co to? Moony shhhhh)

I jak zapewne zauwazyliscie zabraklo w moich ostatnich osiagnieciach tego najwazniejszego - nauki. Jutro na nia rowniez, jak na sprzatanie, przyjdzie czas.

poniedziałek, 26 maja 2008

Change, changing places

Przy dzwiekach Yesow rozpoczelam ewakuacje plikow z Faakera na dysk zewnetrzny. Potrzeby na razie nie ma, ale lepiej miec kopie wszystkiego niz plakac nad tym, co potencjalnie moze zaginac. Wiem cos o tym, bo raz nam sie to w rodzinie zdarzylo i wszyscy wspominaja to ze zgroza w glosie. Faaker (zwany tez "moim humorzastym laptopem") jest w wieku jak na laptopa sedziwym - jesienia skonczy cztery lata i smutno mi na mysl, ze jest coraz wolniejszy, coraz starszy i coraz bardziej szalony (otwieranie 60 okien internetu, kiedy mnie potrzebne jest tylko jedno wydaje mi sie przejawem komputerowego szalenstawa). Ale w porownaniu do tych wszystkich technologicznych mlodzieniaszkow, to Faakerek prezentuje sie pieknie - zadna Toshiba albo inny paskudny Dell mu nie dorownuja - idealne laptopowe ksztalty. Zadnych lsniacych ekranow (a fu!), klawiatur pod katem (po co, ja sie pytam, po co?) i niezrabnych myszy - miss swiata i to z czasow, kiedy modelki nie nosily jeszcze slynnego size zero (dla niewtajemniczonych - nowy Apple MacAir). No a poza tym, najwazniejsze funkcje spelnia - pozwala mi napisac maile, obrabiac zdjecia, rozmawiac przez Skype i pisac eseje o demokratyzacji. Bo do tego sie tak naprawde moje uzywanie komputera sprowadza. No, i moze jeszcze do tracenia godzin mojego zycia na YouTube, Wikipedii i forach internetowych dotyczacych kotow i w mniejszym stopniu psow. Bedzie ok.

Ide teraz sprawdzic czy ciepla woda wrocila, bo na opuscila na poczatku dlugiego weekendu.
Wszystkie zalegle maile napisze, obiecuje, jak sily fizyczne i mentalne pozwola, bo bywa roznie. Egzaminy to do siebie maja, ze spozywaja cala mase energii wszelkiej.

A dla rozchmurzenia deszczowej i zimnej pogody (przynajmniej w Anglii) http://www.albinoblacksheep.com/flash/end
(Alaska can come too!)

piątek, 23 maja 2008

Cuda sie zdarzaja (nie tylko u premiera Tuska)

Wczoraj przezylam najszersza game emocjonalna od bardzo dawna. Moj esej z ekonomii zaginal a kopia zapasowa wraz z nim. Przeszukanie calego komputera dwa razy tylko mnie utwierdzilo w przekonaniu, ze juz po mnie - oblany jeden przedmiot i nie ma nawet sensu otwierac podrecznika do egzaminu. Bo drugi raz przez to pieklo, jakim bylo pisanie tego eseju, nie przejde - wole oblac. Zalana lzami siedzialam w fotelu, w kacie swojego pokoju i zalamywalam sie nerwowo. Cale zlo swiata spadlo na mnie i ciezar egzystencji mojej, ktora ostatnio skladala sie ze srednio udanego egzaminu z World in Crisis, przeziebienia i utraty glosu, i stresujacej powtorki na piatkowy egzamin, przywalil mnie jak rzadko kiedy. Jedyna opcja byl domowy komputer na ktorym esej zostal stworzony. Ale... rodzice na Mazurach, Moony na wsi, a komputer w domu sie kurzy. Kiedy przejrzalam wszystkie mozliwe pliki na zewnetrznym dysku i wszelkie inne przyrzady do przechwywania danych, przyszla kolejna fala rozpaczy - zwinelam sie w fotelu i obkopalam chusteczkami - pozwolilam nieszczescoi calego swiata przejac nade mna kontrole. I kiedy myslalam, ze to juz koniec Sila Wyzsza kazala mi spojrzec na milczacego sprawce - moj komputer, a tam na srodku ekranu mala ikonka mowiaca - "Skype: Mama dzwoni". Znak od Boga! Napelniona nowa fala nadzei nauczylam mame szukac plikow na komputerze i ... niestety nic sie nie znalazlo. Pogodzilam sie juz z porazka, kiedy nagle slysze z drugiej strony kabli i wirelessow: "A Economics Essay 2?" Tak! Mama jest moim wybawca i bohaterem - nowym sensem moich studiow i sprawca najwiekszego wybuchu radosci, ulgi i wdziecznosci od bardzo, bardzo dawna. Moje zycie odzyskalo sens i nawet mysle ze jestem w stanie stawic czola dzisiejszemu egzaminowi!

Czego nauczyla mnie wczorajszy wieczor? Przede wszystkim trzymania przynajmniej trzech kopii wszystkich dokumentow w przynajmniej pieciu roznych miejscach. Poza tym utwierdzil mnie w przekonaniu, ze nie ma jak mama - bez niej wszystko sie sypie, a wystarczy ze sie zjawi, a sprawy wcale nie wygladaja tak beznadziejnie, jak przed jej przybyciem. I jeszcze spowodowal, ze zaczelam zastanawiac sie nad istnieniem Sily Wyzszej (jakkolwiek ja chcecie nazwac), ktora od czasu do czasu przyznaje sie do swojego istnienia poprzez wysylanie nam prywatnego aniola stroza w momencie najwiekszej desperacji.

czwartek, 22 maja 2008

Ucze sie

Nafaszerowana aspiryna, witamina C i wszystkim innym, co nie posiada zadnych pochodnych efedryny napisalam swoj pierwszy egzamin na studiach. O malo sie przy tym nie udusilam - nie wiem czy bardziej z bolu gardla, zapchanego nosa czy ze smiechu. Jedyne, co mi zostaje teraz to liczyc ze dostane magiczne 40%. Gry losowe, a taka jest kazdy test wyboru niezaleznie od tego jak duzo sie czlowiek uczyl i ile sie nauczyl, to nie moja dzialka i przyznam, ze swiata jednak nie uratuje. Zadanie okazuje sie zbyt ambitne. Moze w przyszlym roku.

Dzisiaj od rana udaje ze sie ucze na jutro i przyznam ze od tego udawania mialam piec minut wielkiej mobilizacji polaczonej z lekkim stresem. Na szczescie sytuacja zostala szybko opanowana przeczytaniem notatek i upewnieniem sie, ze tak naprawde Miliband i jego glupie teorie dotyczace elit biznesowych wcale nie sa mi obce, a skrytykowac je nietrudno. Jest prawie piata po poludniu, czyli czas na herbate. Pluralizm i neopluralizm moga poczekac, bo nie sa az tak skomplikowane. Jak to dobrze, ze za 24 godziny bede miala ten egzamin z glowy. "Podejścia do badań nauk politycznych" - ktoz wymyslal te przedmioty?

A z nowych, lepszych niusow, to zapraszam serdecznie wszystkich na nasze birmanskie forum, o nowym i lepszym (a jakze!) wygladzie:

wtorek, 20 maja 2008

Jutro zaczyna sie sesja

Mam nowe radio i na sama mysl zacieram lapki. Wlasnie gralo Rusha, a teraz gra Aerosmith. Piekna niespodzianka wieczorna na dzien przed egzaminem, do ktorego za malo sie uczylam. Coz - nie pierwszy, nie ostatni. Byle 40% szczegolnie z przedmiotow dodatkowych.

Wyczuwam ostatnio mase negatywnych wibracji wokol mojej osoby i bardzo nie chcialabym wierzyc, ze ja je powoduje. Jakos tak sie widocznie nazbieralo przez ostatnie 7 miesiecy, ze ludzie maja do mnie nagle jakies pretensje. Podobno zycie mnie rozpuscilo. Coz - jesli wlasne zdanie i standardy, od ktorych nie odejde, to rozpuszczenie - to owszem - jestem rozpuszczona, jak malo kto. I jak mi z tym dobrze!

Rodzina mi sie rozjechala we wszystkie mozliwe strony: Moony na Jurze Krakowsko-Czestochowskiej wypoczywa po sukcesach maturalnych (dwa razy 100% z ustnych! - jestem dumna starsza siostra), rodzice wybyli na Mazury, a ja siedzie na wzgorzu bristolskim (zwanym tez Constitution Cliff). Zobaczcie jak w zyciu moze byc ciekawie. A za 4 tygodnie sie wszyscy spotkamy w domu i co ciekawe przyjedziemy z roznych miejsc, niekoniecznie podobnych do tych, w ktorych jestesmy teraz.

Thin Lizzy! Je - wiara w radio jest we mnie powoli siana na nowo!

sobota, 17 maja 2008

Budzikom Śmierć

Jak wszyscy wiemy najlepszym czasem na pisanie notek na blogu jest druga rano, czasu domowego. W koncu gdzies tam na swiecie jest dopiero tea-time albo moze obiad, wiec pora jest calkiem normalna.

Zmeczenie mnie dzisiaj doprowadzilo do takiej ilosci bledow, ze powinnam byla, jak grzeczny pierwszaczek, byc w lozku po Wieczorynce. Nic z tego. Pytanie brzmi czemu? Otoz spanie to ostatni pomysl na jaki sie wpada w akademiku. Zycie sie dzieje za szybko i szkoda czasu na marzenia senne - rzeczywistosc jest duzo bardziej porywajaca. I tak od polowy dawno juz zeszlego tygodnia powtarzam sobie, ze w koncu sie wyspie. Brak snu w polaczeniu z absolutnym przymusem powtorki (sesja niestety sie sama nie napisze...) jest najmniej rozsadnym polaczeniem na jakie ostatnio wpadlam. Koncze to szalenstwo i oficjalnie biore sie za siebie. Rzucam tez diete w akademiku, bo na pewno nie wspomaga szarych komorek - za duzo jest dobrych knajp i ekscytujacych sklepow dookola, zeby jesc ziemniaki z fasola.

Viva la revolucion! (ide spac i nie nastawiam budzika - wyspie sie i zadne trzesienie ziemi tego nie zakloci!)

sobota, 10 maja 2008

O jedzeniu

W koncu po tygodniu uda mi sie moze pojsc do lozka przed godzina druga nad ranem. Nie moge sie doczekac. Kiedy ja sie klade spac Cicik zaczyna budzic mame na sniadanie. Czy zycie nie jest przewrotne?

Jedzenie w hallu zaczyna mi wychodzic bokami, ale na szczescie srednio odklada sie w okolicach bioder. Podejrzewam ze wplyw na to "przejedzenie" jedzeniem maja tez wspomniane juz kartki na posilki. Nawet Ryder, ktory pracuje w soboty w kuchni zabierajac mi kartke i pytajac co bym chciala dodal - "wygladasz na zmartwiona". O, tak. Bo wybor co sobote ten sam - hot dog, hamburger, pizza albo kielbasa. W roli dodatkow frytki i angielska fasolka w sosie pomidorowym. Kazdy w koncu wygladalby na zmartwionego.

Z pozytywnych newsow kulinarnych jest moj debiut kulinarny w zakresie deserologii. Tiramisu dla Oscara zniknelo szybciej, niz zdazylam wsadzic w swoja porcje lyzke i wszyscy wolali o jeszcze. A wiadomosc ze zostal jeszcze rum od razu spotkala sie z zachywtem - "O, to kiedy robimy nastepne?". Po pierwsze to mile, a po drugie wiem, ze nie umre z glodu w przyszlym roku - bede wymieniac tiramisu na jedzenie u znajomych.

czwartek, 8 maja 2008

Zgadnijcie...

....kto konczy dzis dwa lata?





(tak, tak, to Cicik jest juz dorosly!)

wtorek, 6 maja 2008

More news from nowhere

Mam w pokoju czerwone alieny, znane rowniez jako Creatures - duzy i dwa male. We trojke pieknie ze soba wspolpracuja i produkuja dla mnie tlo muzyczne na najwyzszym poziomie. Oto one:


Poza tym chcialam zauwazyc, ze Moony jest juz prawie na polmetku matur, czyli jest prawie-absolwentem Slowaka. Ja nie dostapilam tego watpliwego zaszczytu, ale jestem dumna z Moony'ego ze po trudnej drodze do tego tytulu podkreslil znaczenie srodowiska i ekologii dla ludzkosci. Widac, ze wyrosnie na ludzi, bo sama matura jeszcze o czlowieczentwie nie swiadczy.

Podobno nowy KOT juz jest i zapraszam wszystkich (tych ktorzy byli i tych ktorych zabraklo) do przeczytania relacji z chorzowskiej wystawy, mojego autorstwa. Dobrze poinformowane zrodla mowia tez o moich zdjeciach, ale jeszcze osobiscie nie widzialam nawet okladki tego numeru.

A teraz ide sprzedawac piwo. Jakze to ambitne, pomyslicie, ale zwrocicie uwage jakze roznorodne sa moje zajecia. Tu napisze reportaz a tu Wam zamieszam drinka. Dodatkowo zmierzylam sie dzis tez z chemia. A jutro robie tiramisu.

sobota, 3 maja 2008

Lenin jest ze mnie dumny

Nie wiem czy juz wspominalam, ze socjalizm trwa i ma sie calkiem dobrze. Jako dowod moge przedstawic jakze zaciete w swej czerwonosci kartki na posilki w moim, jakze kochanym akademiku. Zamiast rozwoju mamy regres i niedlugo wrocimy do czasow handlu wymiennego - ja ci jednego kolczyka - ty mi banana i miske na platki (nie zartuje - miski tez sa na kartki). Kartek mam w chwili obecnej 99 (policzylam), a to oznacza ze jedzac wszystkie posilki wystarczy mi do trzeciego tygodnia czerwca, kiedy to nawet jedzenie w Silesia City Centre bedzie bardziej kuszaca i realna wizja obiadowa. Nie zmienia to faktu, ze do tego czasu stary, dobry (i wiecznie zywy) Lenin bedzie ze mnie dumny - jego idea przetrwala tyranie Stalina, upadek Muru Berlinskiego, przetrwala Fidela Castro (a to juz o czyms swiadczy) i trwac bedzie pewnie wciaz, kiedy w Rosji nastanie demokracja (a to nie nastapi w zadnej, wyobrazalnej przeze mnie lub przez Ciebie, przyszlosci). Lenin moze sobie lezec w mauzoleum spokojnie - w Clifton Hill House, w Bristolu, nikt o nim nie zapomnial.

A na marginesie dodam jeszcze link nie majacy z tym nic wspolnego: http://www.youtube.com/watch?v=QFCSXr6qnv4
Dla nie wtajemniczonych tutaj jest cz.1: http://www.youtube.com/watch?v=Q5im0Ssyyus

czwartek, 1 maja 2008

Moda, szafa i Kazachstan

Mam bluze z kapturem i kangurza kieszonka. Teraz naprawde brakuje mi tylko adidasow zeby stracic reszty stylowej godnosci. Nie zobaczycie mnie w tej bluzie chyba ze to bedzie dzien prania. W adidasach mnie nigdy nie zobaczycie.

Wczoraj Anita padla, gdy rozmawiajac o warunkach w jakich lubie mieszkac, powiedzialam, ze musze miec przynajmniej szafe, jesli nie mam mozliwosci miec garderoby, aby byc szczesliwa. I dodalam "Dolce&Gabbana and hanging rails DON't mix. Full stop." Za nic nie dam sie wcisnac w przyszlym roku do tego pokoiku bez szafy, ale za to z wieszakiem na ciuchy. Na szczescie Anita mnie zna i kocha taka jaka jestem. W garderobie i Calvinie Kleinie. I wie, ze nie jestem az taka zla, jak czasem sie wydaje. Po prostu mam duzo roznych rzeczy i musze je miec gdzie trzymac.

Brzmie jak totalny obywatel Kazachstanu czy innej bylej czesci bylej republiki radzieciej. I trudno - wieszakow nie chce i juz. Jesli komus nie pasuje, to moze ewentualnie mi powiedziec i ja sie tym wielce przejme.

A tak w ogole jest piekny maj za oknem i nawet grad mnie nie przekona ze jest inaczej. Za 44 dni koniec roku akademickiego. A za tydzien koniec zajec. Niech zyje maj!