niedziela, 1 listopada 2009

Miesiac rzeczy zagubionych

Kontempluję wprowadzenie polskich liter w moich blogowych postach, ale nie wiem czy moja czcionka je posiada. Ewentualnie mogę się przerzucić na wyzwanie pt. "Stosujemy tylko wyrazy bez polskich liter" (już samo napisanie tych sześciu słów było trudne).

Ale nie o tym chciałam pisać. Październik nagle uciekł i się skończył i już go nie ma, a ja wytworzyłam jakąś zastraszająco niską liczbę postów blogowych. O pamiętniku nie wspomnę. Ale w skrócie moge powiedziec, ze pazdziernik byl dla mnie miesiacem rzeczy zagu
bionych. Listopad po dzisiejszym wieczorze zapowiada sie jako miesiac rzeczy znalezionych.

W pazdzierniku glownie zgubilam swoja glowe - zaczelo sie wlasciwie pod koniec wrzesnia kiedy to z domu zapomnialam rakiety tenisowej, a potem okazalo sie, ze nie wzielam tez zewnetrznego dysku, wiec nie mam ze soba mojej muzyki (dzieki Opatrznosci w postaci Taty za iPka). Bardzo szybko po tym zaginal moj ulubiony zegarek, ktory po dwoch tygodniach, jak sie okazalo siedzial ... pod pluszowym kotem przy lozku. A potem zgubilam swoja karte kredytowa i ta niestety sie juz nie znalazla... Szkoda, ale na szczescie nikt mi nie zdazyl zrobic na niej zakupow, wiec wlasciwie mi sie
udalo uniknac calej masy problemow. Przez chwile myslalam tez, ze zgubilam dwie pary butow, ale na szczescie okazalo sie to falszywym alarmem - buty staly grzecznie w siatce w przedpokoju.

Na pewno natomiast i to juz dawno temu zgubilam moj kremowy top od Ralpha Laurena. To cienusienkie cudo bylo mieciusie i takie przyjemne do ubrania, ze zgubienie go mnie bardzo zasmucilo. Fakt ten nastapil kiedys pomiedzy styczniem a lutym 2009, czyli ostatniej zimy. W tym czasie tyle razy sie pakowalam i rozpakowywalam (wlaczajac dwie przeprowadzki), ze nie mialam w koncu pojecia, gdzie Ralph Lauren mogl zniknac. Dzis postanowilam ostatecznie pozegnac sie z nadzieja na odnalezienie go i po raz chyba siedemdziesiaty od pocztku roku zrobilam porzadek w szafie. Topu nie znalazlam. Potem wieczor, jak to wieczor - zadzwonila Maman i opowiedzialam jej o moich porzuconych nadziejach. Wygladalo to mniej wiecej tak:


Ja: Nadzieje porzucilam. Za kazdym razem jak otwieram szafe, to mam nadzieje, ze znajde ten sweterek, ale od dzis juz nie szukam...

Maman: Och, ale to juz bylo tak dawno temu. Mysle ze juz raczej tego sweterka nie znajdziesz... Szkoda...
Moony (w tle): Ktorego sweterka? Tego od Ralpha Laurena?
Ja: (rozpacz)
Mama: No...
Moony: Tego, który ja dzisiaj Oli do szafy wsadzałam?
Ja i Maman: ??

Tak moi kochani. Sweterek postanowil po 10 miesiącach powroc
ic jak ten syn marnotrawny. Podobno dzis lezal sobie na kupce rzeczy wypranych na naszym pietrze. Maman mowi, ze go nie prala. Moony mowi, ze nie ma z tym nic wspolnego - sweterek sobie po prostu niewinnie lezal.
I jak to nie wierzyc w cuda?

A na koniec Unia Studencka moimi oczami (i troche okiem mojego Canona):

Brak komentarzy: