środa, 29 grudnia 2010

Mezczyzni to dziwne stworzenia

"I love being your dirt" C.Clift

(interpretujcie sobie jak chcecie)

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Jak za starych dobrych czasow

Guru mnie porzucilo dla fotografii i tyle Guru widzieli. Jedyne co odroznia moment obecny od starych, dobrych czasow samotnego pakowania jest to, ze podobno pojade na lotnisko autem. Podobno, bo wszystko zalezy od tego co postanowi angielska pogoda. Sadzac po panice jaka spowodowaly opady 4cm sniegu w ciagu ostatnich czterech dni, to moze byc roznie.

Angole to jest taki dziwny narod - malo sie tu dzieje, wszystko jest tak nudnie ustabilizowane ze 4cm sniegu sa w stanie postawic caly kraj w stan alarmowy. Co tam Korea, co tam zamieszki w Minsku - liczy sie to, ze zamrozilo Heathrow. Jest -3 i Heathrow zamarzlo. Witajcie w swiecie zmieniajacego sie klimatu - ocieplenia nie ma (to tak czy siak byl mit, ktory potem opacznie zrozumiano) ale zmiana jest. Trzeci rok z rzedu zima pada snieg. Rozumiem, ze zaskoczylo Brytyjczykow raz. Nawet rozumiem, ze drugi, ale zeby trzeci rok z rzedu zamiast za lopaty i plugi lapac sie za glowy (niekoniecznie odziane w czapki) i biegac w kolko krzyczac, ze zima atakuje? Moze by kupili jakas piaskarke i maszyny do odsniezania pasow startowych. Przedwczoraj w Krakowie bylo -14 rano i jakos samoloty startowaly i ladowaly. A poza tym ... zreszta, co ja sie tu emocjonuje? Zostalam dzisiaj obtrabiona przez kierowce BMW X5, kiedy przechodzilam prze ulice. On byl ode mnie oddalony o jakies 120 metrow i jechal ok 20 km/h a reszta ulicy byla pusta. Gdyby nie to, ze wiem jak sie tym konkretnym samochodem jezdzi w takich jak dzisiejsze warunkach (-2, puchaty snieg padal jakas godzine temu i jest go 8 milimetrow) to moze bym sie przestraszyla. A tak popatrzlam za nim z poblazaniem - Angole w sniegu. Mozna by o tym ksiazke napisac i pewnie poza Anglia sprzedalaby sie wysmienicie.

Trzymajcie kciuki za mnie jutro na lotnisku. Jak Bristol nie da rady, to sama im pojde odsniezac pas startowy. Serio. 

Na koniec bedzie zimowe Devon, ale z listopada bo w miniony weekend tam nie dotarlam (zgadnijcie dlaczego)


czwartek, 16 grudnia 2010

Keine Grenzen

European Governance = Ład Europejski.


Prosze, kto by tam sie uczyl jak zarzadzac Europa, skoro mozna uczyc sie o ładzie, pokoju, i odzie do radości. Jezyki obce nie znaja granic.
Chociaz z drugiej strony zarządzanie to management. No i prosze - masz Olgo placek - co by na to powiedzial Barroso? A Buzek? A Belgia (prezydencja jeszcze jest w ich rekach przez najblizsze dwa tygodnie)? Sama nie wiem co studiuje, skad mam w takim razie znac odpowiedz na pytanie kto ta Europa zarzadza (a moze doprowadza do ładu)?


Chrzanie to. Czytam dalej, az sama nie wymysle jak z tego multi-narodowosciowego chaosu wysuplac jakis sens i glebsze znaczenie. Potem przede mna swietlana kariera (Kobieta, Ktora Sama Zaprowadzila Ład w Europie) we wciskaniu ludziom politycznego kitu.


Ale zanim zaczne ta ekscytujaca kariere, to chyba pojde na jakiegos drinka. Ponizej drink (by Charlie Clift - przed nim tez swietlana kariera):


wtorek, 14 grudnia 2010

Zamiast pisac esej, pisze tu

Ktos szukal "essentially contested concept" w internecie i znalazl mnie. Wlasciwie to ten blog moglby sie nazywac "essentially contested concepts". Ja chyba cala jestem jak essentially contested concept. I jeszcze "niepotrzebne fakty".

Marzy mi sie wiosna, marzy mi sie weekend, marzy mi sie bielizna. Gdyby tak tylko dobe sie dalo rozciagnac, to udaloby mi sie chociaz jedno z tych marzen zrealizowac. No, ale nic - przyjdzie piatek, skonczy sie term i kto wie? Moze zrobie sobie prezent z okazji nienapisanych esejow (i jednego napisanego!). W koncu czasem trzeba sie jakos zmotywowac (powiedziala piszac posty o niczym, zamiast zastanawiac sie nad tym kto rzadzi Europa).

Swoja droga, kto rzadzi Europa?

Na koniec bedzie Cicik-slodzik w obiektywie Charlie'ego Clifta. Ciciku, Mamusia za tydzien juz bedzie z Toba. I sie zamiziamy na ogrzewanym marmurze do plaskosci. A co!


piątek, 10 grudnia 2010

To Bristol


... chociaz wyglada jak Narnia.

Jeden esej napisalam, siadlam do drugiego. Poza tym nauczylam sie w tym tygodniu naprawiac boiler, robic sos do niedzielnego lunchu (a'la roast) oraz chodzic po angielskim lodzie (jest podobny do naszego). Mam juz kupione prawie wszystkie prezenty Swiateczne i mam choinke. A wieczorem bede robic piernikowe muffiny. Eseje na razie nigdzie nie uciekna.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Italia x3

Dzisiaj beda Wlochy, bo za oknem mroz, szron i zima. Brrr.
Wlochy sa piekne i piekne pozostana.
 

Lago di Garda widziane ze szczytu Monte Baldo

Mama widziana w Toskanii

Piazza San Marco widziane wczesnie rano

wtorek, 30 listopada 2010

Lekka Panika

Czy nie ogarnelaby Was lekka panika gdyby Wasz licznik na blogu zakomunikowal Wam, ze ktos tu trafil wpisujac w wyszukiwarke Wasze imie nazwisko i "blog". Jasne - to moj blog. Wiekszosc jego czytelnikow zna moje imie i nazwisko i to jest ok. Ale oni wszyscy znaja tez adres i nie musza sie posilkowac google, zeby mnie znalezc. Jesli nie maja adresu, to moga zapytac mnie osobiscie.
A ten ktos tego adresu nie mial i znalazl go sobie wpisujac mnie w google. Ten ktos musial byc moim zyciem zainteresowany. Mam nadzieje, ze nie zawiodlam jego oczekiwan i okazalam sie interesujaca.

Zyjemy w czasach totalnej inwigilacji. Google is king.

Na koniec bedzie ... nie zdjecie, a cytat dnia (jest mysla przewodnia, ktora motywuje mnie do pisania eseju o neorelizmie): 
"Get your facts first, then you can distort them as much as you please" Mark Twain (mistrz cytatow)

poniedziałek, 29 listopada 2010

Mam nowa sukienke


Ta czerwona.
Wiwat Szwedzka Moda!
(photo by H&M - ciagle szukam fotografa)

piątek, 26 listopada 2010

Sophie, znawca polskiej kuchni

Organizujemy impreze, zapraszamy Soph.
Soph: Moge cos przyniesc na impreze? Moze jakies polskie jedzenie?
Ja: Jasne!
Soph (bez chwili wahania): Moze oliwki?
Ja: ...

Kilka minut pozniej, rozmowa na zupelnie inny temat.
Soph: To jakie oliwki mam przyniesc?
(kurtyna)

Oliwki, podstawa polskiej kuchni. Polska, kraj znany ze swych gajow oliwnych.

środa, 24 listopada 2010

Finlandia, neorealizm i Oxford

Dzis jest zimny dzien i chyba czas pogodzic sie z mysla, ze zima juz nadeszla. Wiesc niesie, ze Centralna Europa powitala dzisiaj snieg i ze snieg ten ma teraz odwiedzac te czesc swiata regularnie. Wlasciwie mogloby byc gorzej - moglibysmy mieszkac w okolicach Kola Polarnego i mieszkac pol roku w ciemnosci. A przynajmniej przez kilka miesiecy. Niefajnie jest byc Finem - tam w niektorych miejscach jest ciemno przez 51 dni w roku. I mieszkaja tam coniektorzy szalency. Cos mi mowi, ze Sw. Mikolaj moze byc jednym z nich. Na pocieszenie potem to samo slonko, ktore ich opuszcza wraca, zeby przez 73 dni im swiecic. I jak tu mowic o umiarze w naturze? I jak tu sie dziwic, ze Finowie to taki dziwny narod?

Jak widzicie moja wiedza dotyczaca NeoRealizmu (czy tez strukturalnego realizmu) osiagnela juz granice Kola Polarnego. Zamiast zaglebiac teorie Waltza, Walta i Wendta (serio) czytam o reniferach. Niech zyje wikipedia, zrodlo wszelkiej wiedzy - od polnocnego slonca po teorie balansu wladzy! Dowiedzialam sie tez dzisiaj, ze najpopularniejszym finskim drinkiem jest Salmiakki Koskenkorva - polaczenie wodki z lukrecja. Coz, dziwni ci Finowie.

Jutro mam za to ambitny plan skonczenia czytania i rozpoczecia akcji Pisanie Eseju. A przynajmniej Planowanie eseju. Jutro przyjdzie tez nowy vegbox i juz sie martwie, ze znowu dostane jarmuz. Co ja zrobie z ta cala kapusta? Czy ktos ma jakies pomysly jak wykorzystac jarmuz w ilosciach zupelnie nie przystajacych do moich rozmiarow? Pesto z jarmuzu? Hmm, to wlasciwie brzmi calkiem niezle...

Na koniec bedzie wycieczka Aleja Wspomnien, prosto na Port Meadow w Oxfordzie. Melduje, ze Oxford ma sie dobrze i mimo, ze teskni za mna nieziemsko (tak mi wyszeptal na uszko), to daje sobie rade. Co ma sobie nie dawac? Tyle lat stoi, to chyba jeszcze postoi. QI Cafe niestety juz nie istnieje i nie jestem w stanie znalezc informacji od kiedy juz jej nie ma. Ale Gardener's Arms ma sie dobrze, St.Giles stoi i nikt jeszcze nie ukradl skurczonych glow z Pitt Rivers. No i Port Meadow nie zmienilo sie wcale - moje drzewo wciaz stoi i wyglada pieknie.

czwartek, 18 listopada 2010

Sos holenderski i pisanie esejow

Ojeja jak to sie stalo, ze nagle sie zrobilo tak pozno w tym miesiacu?

Poszalm dzisiaj konstruktywnie narzekac. Moje frustracje zwiazane ze studiami (po raz pierwszy w zyciu) doprowadzaly chyba wszystkich w mojej najblizszej okolicy do szalenstwa i za porada madrych (i pewnie zmeczonych moim marudzeniem) ludzi poszlam dzis do wyzszej instancji. Wyzsza instancja powiedziala, ze mnie rozumie i ze docenia moja odwage - przyszlam ponarzekac i mialam odwage pokazac sie z imienia, nazwiska i twarzy. Ale czy moje oficjalne zazalenie cokolwiek zmieni? Coz, zrobilam co moglam, reszta jest w rekach Columby (Columba jest czlowiekiem i na dodatek jest mezczyzna. Na nazwisko ma Peoples. Serio. Nie zartuje. Nagroda w postaci drinka i uscisku dloni marudy dla tych, ktorzy bez szukania w googlach powiedza mi skad pochodzi Columba)

Poza tym nastal CzPE, znany ogolem jako Czas Pisania Esejow. Nawet bylam przez chwile w bibliotece i zasnelam nad klawiatura. Dzisiaj staralm sie nie zasnac nad klawiatura i jedyne co z tego wyniknelo, to to ze wiem juz jak sie robi sos holenderski. Nie mam za to pojecia jak sie ma neorealizm w stosunkach miedzynarodowych do post-strukturalizmu. Ciekawe czy gdybym zamiast eseju zaserwowala wykladowcy sos holenderski, to moglabym liczyc na jakies punkty? Ja sie chyba powinnam do klubu milosnikow myslenia o jedzeniu zapisac, a nie na studia magisterskie z zarzadzania Europa...

Na koniec beda moje kosci policzkowe by Charlie Clift:
 Zdjecie, jak zazwyczaj, by --> Charlie Clift <--
Jak ktos skomentowal po zobaczeniu tego zdjecia "Nie mart sie Charlie, w dzisiejszych czasach jest juz na ta przypadlosc lekarstwo".Moze to lekarstwo to sos holenderski? Najlepiej z lososiem.

wtorek, 9 listopada 2010

Wiedza to wladza, czyli jestesmy jak chodzace karty pamieci

Ludzie od czasu do czasu (nie wszyscy i nie ciagle) wpadaja w panike modernizacji. Boja sie ze niedlugo wszystko bedzie wirtualne, technika nas nie dosc ze wyprzedzi to jeszcze nas pozre i tylko jej sie odbijemy lekka niestrawnoscia. Informacja jest najwyzszym dobrem przetargowym i fakt, ze mozemy 2GB (i wiecej) wiedzy nosic przy sobie wydaje sie zarowno fascynujace i przerazajace. Czy ktos sie kiedys jednak zastanawial ile informacji nosimy w sobie. Nie przyw sobie. Jasne, pewnie kazdy cos tam wie, chociaz ilosc wiedzy jaka posiadamy tak naprawde jest duzo wieksza (bo w koncu wiemy jak pisac czy czytac, ale malo kto zaliczylby to do jakichs wielkich osiagniec intelektualnych). A co z danymi, ktore w sobie nosimy, a o ktorych sobie nie zdajemy sprawe?
Ja kilka dni temu dalam sie pokluc pielegniarce, zeby okreslono u mnie poziom przeciwcial na WZW typu B. Dzisiejsze wyniki pokazaly mi jakas tam liczbe (mniejsza o to jaka) i na ich podstawie wiem juz czy sie szczepic czy nie. Sytuacja wydawaloby sie calkiem normalna, ale przeciez ja ani razu w ciagu ostatnich 13 lat (wtedy bylam szczepiona na wzw typu b) ani chwili nie spedzilam rozmyslajac o moich przeciwcialach. A moje przeciwciala harcowaly sobie na calego. W takiej niewielkiej ilosci mnie jaka byla pobrana ze mnie krew znalazla sie cala masa informacji o mnie. Informacji, ktorych nawet ja nie bylam swiadoma. sobie, a
Jednak wiedza, to wladza.

Przepraszam za totalna oderwanie od rzeczywistosci tego posta. Po prostu bylam pelna podziwu dla samej siebie i ile tajemnic we mnie siedzi. Zreszta, nie tylko we mnie, ale w nas wszystkich.

Teraz czas na roznice miedzy systemamy parlamentarnymi a prezydenckimi w Europie. Chyba zjade z nudow. 

Na koniec beda listki z zeszlej jesieni, ale jak wyjdzie slonko to moze jeszcze znajde jakies listki tej jesieni.



wtorek, 2 listopada 2010

Zycie mnie dzisiaj postanowilo emocjonalnie poturbowac, a jako ze jestem na turbulencje wyczoulona to sie dalam.

Ide ulepic jakis garnek, a jutro wsiadam w Easyjeta i chrzanie to wszystko.

Dobranoc.

Na koniec bedzie Cicik, krolowa wolania o uwage i mistrzyni sztuki "whatever", moja obecna idolka. Kiedys tez bede jak Cicik.

piątek, 29 października 2010

Zdrada lingwistyczna, sens zycia i kotek z wiatraczkiem

Troszke sie czuje jak zdrajca, bo zaczynam pisac bloga po angielsku. Myslalam nad ta zdrada lingwistyczna i doszlam do wniosku, ze bede z nia musiala zyc. Lata przyzwyczjen powoduja, ze duzo luzniej czuje sie tutaj. Pisanie pierwszego posta nigdy nie jest latwe i z tego co pamietam, to moj pierwszy post tutaj wcale nie zwiastowal przyszlej tresci.

Tu sie czuje jak w domu, tam, jak w nowym domu. Ale prosze nie panikowac - tutaj zostaje i bede pisac ciagle. Cala idea blogowania gdzies indziej wziela sie stad, ze chcialam moje posty o jedzeniu, piciu, fotografii i kotach trzymac w jednym miejscu. Moje narzekania/wywody/zachwyty na temat sensu istnienia, swiata i wszystkiego innego (parafrazujac Hitchhiker's Guide to the Galaxy) pozostana tutaj.
Ukierunkowanie sie nie jest latwe i z braku jednej mysli przewodniej w moim zyciu, tylko blogowanie o wszystkim mnie satysfakcjonuje. I w nosie mam to, co mysli babcia z Ace, ze jak cos jest do wszystkiego, to jest do niczego.


Na koniec bedzie wloski kotek z wiatraczkiem: 

niedziela, 24 października 2010

Klodeczki i fotoblogi

Cos mi pozmieniali na bloggerze i jak zwykle sie zgubilam.

Jest wstepny plan wprowadzenia w zycie fotobloga w jezyku angielskim, poniewaz generalna opinia publiczna narzeka, ze nie rozumie moich wywodow w jezykach slowianskich. Co prawda uwazam, ze generalna publika jesli jest zdesperowana, to zawsze moze sie nauczyc jezykow slowianskich, ale z zamiarem pisania fotobloga o rzeczach ktore lubie i ktorym robie zdjecia juz mi sie krecil po glowie od dawna. Wiem, ze malo to oryginalne, ale w ostatecznym rozrachunku robie to dla siebie. I dla tej garstki marudzacych, ze "tez chca poczytac ale splidz, splodze i nie rozumieja".

Problem ze nie wiem jak go nazwac. Gdyby tylko generalna publika umiala z glowy wytworzyc moje nazwisko, to moje imie i nazwisko bylyby nazwa mojego bloga. Ale kurcze, po tylu latach wciaz wszyscy wpadaja w pulapke i chca po "D" wrzucic "j". Nie pytajcie jak oni to slysza. Chyba maja jakies krzywe uszy.

A swoja droga czy wiecie, ze "J" jest jedyna litera jaka nie wystepuje na tablicy Mendelejewa?


Na koniec beda klodeczki z Florencji.
Pomysl mi sie podoba, bo ma w sobie romantyzm i nic poza nim. Uwielbiam rzeczy ktore nie sluza zadnym logicznym czy racjonalnym celom i sa w tym wysoce pozytywne. Przepis na klodeczke: Na klodeczce piszemy imie swoje i osoby ktora kochamy. Klodeczke zamykamy na moscie, a klucz wrzucamy do rzeki. I w efekcie mamy zaczarowana w tej klodeczce milosc, ktora nie ma szans bez klucza uciec. Ladna tradycja prawda?
Powyzsze klodeczki sa z barierek nad rzeka Arno przy galerii Uffizi.

niedziela, 17 października 2010

Uwaga, Cicik patrzy

Spotkalam dzisiaj kota podobnego do Cicika i zatesknilam za moim czajnikiem (bez gwizdka, ale za to z funkcja marudzenia o mizianki).

Dzis byl dziwny dzien, ale cos mi mowi ze jutro bedzie jeszcze dziwniejszy. Chyba zaczne pisac bloga o ciasteczkach i zdjeciach. Te dwa zdania nie maja, swoja droga, ze soba nic wspolnego.

Obiecuje powrot do normalnosci pod koniec wlasnie zaczynajacego sie tygodnia. Jak zalicze obie prezentacje i bede w koncu mogla odetchnac to napisze wiecej i wiecej pisac bede. Ja jestem mistrzynia narzucania na siebie presji. Pedze i pedze az sie calkiem nie zapedze. Jutro to olewam i robie wieczorem ciastka i pisze listy. A co!

poniedziałek, 11 października 2010

Wiecej Wenecji


Wenecja, 6.17 am i pelno deszczu.

sobota, 9 października 2010

Dziennik Paniczny

(post z przymruzeniem oka)

Zycie oszalalo i przyspieszylo jakby zaraz mialo stracic wszelkie poczucie rzeczywistosci.

Wlasciwie to powinnam teraz przerzucic sie na pisanie bloga pt. "Z pamietnika wprowadzania sie z Guru". Ostatni tydzien minal mi pod znakiem zmian w zyciu, chociaz moj zdrowy rozsadek (to co z niego zostalo) mowi mi, ze przeciez wcale sie tak duzo nie zmienilo. W zeszlym roku z Guru oswietlenia i portretu spedzilam praktycznie kazdy wieczor i nie jestem w stanie dojsc do tego dlaczego placenie z nim wspolnie rachunkow (przychodzacych na jego nazwisko) jest az tak wielka zmiana. Jeden rachunek w ta czy w tamta w koncu nie powinien robic roznicy, co nie? Razem z nim zjadlam tez wiekszosc sniadan i praktycznie kazda kolacje poza tymi ktore jadlam na kontynencie z rodzina. Bac sie braku wlasnego miejsca tez jest malo logiczne - mam w koncu dla siebie cale mieszkanie a nie tylko pokoj. Zreszta juz sie tak rozpanoszylam po lazience, jak tylko ja potrafie. Zaczynam podejrzewac spoleczenstwo i normy narzucane nam przez lata - "jak sie razem mieszka, to znaczy ze jest powaznie". Jakis wewnetrzny katolik sie we mnie obudzil. No czysta zywa paranoja. Guru jest ostoja spokoju w porownaniu do moich ciaglych zmian nastroju. Juz sie chcialam ze trzy razy wprowadzic do Sophie, ale na szczescie zdrowy rozsadek wygrywal z panika. Z tego co wiem druga strona jeszcze ani razu nie pakowala torby.

A propos pakowania toreb, to brak szafy tez nie pomaga w takiej sytuacji. Moje biedne ciuchy leza w kartonach i w koncu okazalo sie co lubie bardziej - obuwie czy odziez... Obuwie wygralo - ma juz swoja polke i miejsce w nowym mieszkaniu. Bluzki, spodnice, spodnie i inne elementy stroju mojego wciaz leza na kupie w torbach i kartonach. Podobno jednak w poniedzialek przyjdzie do mnie szafa. Najpiekniejszy bedzie moment wsadzenia do niej ostatniego plaszcza.

Ooo, czuje z kuhcni zapach lasagne. Chyba dzis wspominamy Wlochy. Co ja narzekam tak wlasciwie? Wenecja moze i tonie, ale zycie tak ogolem naprawde nie jest zle.




poniedziałek, 27 września 2010

Koty nam sie rozrastaja

Koty sie nam rozrastaja. Mamy juz kota z probowki, kota paskowego, kota z allegro i teraz dolaczyl do nas kot z kapusty (zwany tez Ro, od Rolanda, ale to zupelnie inny temat). Planowanego kota w kolorze ognia jeszcze nam brakuje, ale nowy narybek jest krokiem w dobrym kierunku, czyz nie?

Poza tym od czterech tygodni obiecuje sobie porzadek w szafie i nic z tego nie wynika. Za oknem deszcz czyli teoretycznie warunki idealne na przeprowadzanie porzadkow w zyciu wewnetrznym, ale jakos brak mi inspiracji. Balagan juz mnie nie inspiruje - chyba sie do niego przyzwyczailam.

Mam pelno zdjec z Wloch, ktore chcialabym tu wrzucic ale zostawie to sobie na pozniej, kiedy pogoda bedzie dzialac jeszcze bardziej depresyjnie i tylko wspomnienia o Toskanii beda nas trzymac przy zyciu.

Oj, troszke dramatyzuje. To na pewno reisefieber.

wtorek, 7 września 2010

Update zyciowy letni

Po dlugiej i jakze obfitujacej w wydarzenia przerwie powracam w ten blogowy balagan z postanowieniem mocnej poprawy wydajnosci i przede wszystkim regularnosci. Internet nigdy nie byl w miesiacach letnich moja mocna strona, ale im na dworze zimniej tym czesciej tu zagladam. Poza tym trzeba dodac, ze moja nieustajaca mobilnosc w regularnym pisaniu nie pomaga. Jasne, w dobie wszystkiego mobilnego polaczenie z www nie trudno znalezc, ale jakos mi sie nie widzi pisanie na iPodzie. Chyba jestem jednak dzieckiem XX a nie XXI wieku.

Nie bede streszczac tych tygodni kiedy mnie nie bylo, bo swiat, czas i cala reszta poszla naprzod. Swiat zreszta poszedl tak ogromnie naprzod ze czasem go nie poznaje. Kiedy juz wydawalo Wam sie, ze niektore kwestie dalej zajsc nie moga - te z uporem robia kolejny krok. I tak wlasnie swiat idzie. Nie zawsze w dobrym kierunku. Nie wszyscy mamy wbudowane w decyzje zyciowe GPSy.

Ale, nie, nie nie - u mnie wszystko calkiem dobrze i nie narzekam. To sa raczej obserwacje ogolno-srodowiskowe, niemajace wiele ze mna wspolnego. Ja jestem lekko opalona, zadowolona i uzbrojona w nowy plaszcz na jesien. Niedlugo bede tez zaopatrzona w nowe sztyblety i bede smigac po polach i padokach.

Na koniec zdjecie - jedno z wielu juz przerobionych. Wiecej jest tych nieprzerobionych, ale powoli sie przez nie przebije.

sobota, 7 sierpnia 2010

Ja i Wills Memorial


Autorka bloga (a raczej prezentowanej ponizej niekonsekwencji pisarskiej) zaraz po odebraniu dyplomu z Polityki na Uniwersytecie Bristolskim.

foto: Charlie Clift hair&make up: Olga Dziewulska
Olga wears: pelerynka Ede&Ravenscroft, top Jaqueline Riu, spodnica Emporio Armani, buty o blizej nieznanym rodowodzie.


Zawsze chcialam popisac sobie w ten sposob takie zwykle zdjecie. A w koncu od czego sie ma swoje miejsce w internecie, jesli nie od spelniania malych marzen?

-----

W wielkim streszczeniu i uproszczeniu: moje zycie ostatnio dzialo sie intensywnie w realu, wiec nie bylo czasu przekladac je na cyfrowe i wirtualne media, stad absolutna cisza blogowa. Planowana jest zreszta troszke dluzsza cisza, poniewaz w przyszlym tygodniu wybywam na miesiac do Bella Italia (i przede wszystkim Bella Toscana) i dostep do miedzynarodowej sieci pozerania czasu bede miala bardzo utrudniony i nie bede go na sile szukac. Wszystkie swoje plytsze badz glebsze przmyslenia przelewam raczej na papier, bo do niego mozna wklejac wizytowki i opakowania po zjedzonym cukrze, ale nic sie nie martwcie - we wrzesniu wracam swiata wi-fi.


czwartek, 24 czerwca 2010

Okruszki

Prosze Panstwa mialam nic nie robic od skonczenia sesji/studiow etc, a w rzeczywistosci dzialo sie tyle ze nie jestem w stanie nadazyc z pisaniem. Rozwiazanie jak zwykle nasunelo sie samo - nie pisalam nic i wcale. Ale cukry i kartki z podrozy zbieralam, dowody fotograficzne tez mam, wiec nie jest tak najgorzej.

Wytworzylam tarte czekoladowa (znowu z malinami), ale zanim zdazylam zrobic jej zdjecia, to na talerzu zostaly same okruszki. Teraz prowadze sledztwo w poszukiwaniu sprawcy. Zdjec tarty zatem nie bedzie. Nie bedzie tez zdjec okruszkow.

A propos okruszkow, to moja rodzina znalazla kilka dni temu mala, niespelna 3tygodniowa lesna kune i zaraz rozpoczela dzialania majace Dusicielowi z Bostonu (tak kune nazwano) pomoc w przezyciu bez czworonoznej rodziny. Kuna otrzymala matki zastepcze (az 3), polarowy kocyk i cala mase uwagi i opieki. Jedynie banda ofutrzonych byla maluchem srednio przejeta. W miedzyczasie miedzynarodowy panel specjalistow i doradcow po goraczkowych naradach i poszukiwaniach znalazl lokalna fundacje, ktora przejela opieke nad Dusicielem wczoraj wieczorem. Na swiecie sa jednak ludzie, na ktorych mozna liczyc. Wpisanie w wyszukiwarke "co je kuna" raczej zaprowdzi nas do mrocznych zakamarkow ludzkiej duszy, gdzie wszyscy kunom zle zycza i dziwia sie jak mozna takiego 'szkodnika' w ogole przyjac pod swoj dach. Na szczescie sa jeszcze ludzie (i juz organizacje) ktorym los 'szkodnikow' nie jest obojetny. --> Tutaj <-- znajdziecie wiecej informacji o Fundacji Swiat Zwierzetom. Podobno niedlugo pojawi sie tez notka o Dusicielu z Bostonu.

Poza tym powoli sie pakuje, ale nie chce o tym pisac. Nie dlatego, ze mam juz dosc pakowania ale dlatego ze obecnie nie czuje inspiracji na notke o pakowaniu. Wyprowadzki, kartony i walizki maja dla mnie szczegolne znaczenie i zeby oddac ich prawdziwa nature na blogu, musze czuc presje pakowania. Bez presji nie ma szans zebyscie zrozumieli.

piątek, 11 czerwca 2010

Le Guru!

Guru skonczylo egzaminy! (tlum szaleje) I przynioslo mi kwiatki! (tlum szaleje jak nigdy) I zabralo na lunch! (tlum w ekstazie!)

I wstawilismy sie Szampanem (przez prawdziwe "Sz"). Po dwoch kieliszkach kwiczalam z radosci i kulalam sie po lozku, a Guru udawalo ze jest francuzem. Francuski Guru - Le Guru.

Z tej radosnej okazji bedzie zdjecie imprezowe - Guru i moj piekny nos.

Teraz bedziemy szukac mieszkania, bo dach nad glowa mi ucieka 30 czerwca.

wtorek, 8 czerwca 2010

Tarta, Kamienne Kregi i przeszlosc w terazniejszosci



Oto jest i tarta cytrynowa z malinami (i zakalcem). Wyszla piekna i przystojna (mimo zakalca), ale nie oszukujmy sie - kiedy dostaje sie skladniki od Maman, a przepis od Jamesa Martina, to jak mogla nie wyjsc?


Poza tym jest tez Stonehenge (bez zakalca). Kamienny krag jest mniejszy niz myslalam i nie mozna go podejsc i pomacac. Ale to mu nie odbiera mistycyzmu i tajemniczosci. Wiem, ze nie jestem oryginalna, ale zastanawia mnie jak oni tam te glazy poukladali. Wiecie, ze niektore przybyly az z konca Walii, czyli ponad 300 km od samego Stonehenge? Coz, wlasciwie to czym oni zajmowali czas 5000 lat temu? Niczym, wiec mogli sobie zwozic kamienie z Walii i ukladac je w kamienne kregi.Acha, Stonehenge nie ma nic wspolengo z druidami, moi drodzy. Cala moja dotychczasowa poganska wiedza legla w gruzach. Co na to okoliczne wrozki (na druidow, nie ma moja wiedze)?

Macie jakies ciekawe historie na temat irytujacych bylych? Jesli tak, to podzielcie sie nimi ze mna, bo jestem ciekawa. Byli/byle sami/same w sobie mnie nie irytuja ani nie przeszkadzaja. Przeszlosc tez mi nie przeszkadza (ani moja, ani Guru), ale ex niesubtelnie probujacy wtargnac w terazniejszosc to juz zupelnie inna bajka. Zabawa w Present Perfect mnie nie interesuje, jesli moge sobie pozwolic na taka gramatyczna metafore. A juz Past Perfect to w ogole. Moze czas zalatwic sprawy niezalatwione (jak Casper Dzielny Duszek)?

A na koniec, zeby rozswietlic humor wszystkim i wszystkiemu - calkiem aktualna (nie byla) Profesjonalna Hedonistka, znana rowniez jako Cicik:


niedziela, 6 czerwca 2010

Mialo byc o tarcie cytrynowej z malinami

Wlasnie zasiadlam zeby napisac cos na blogu, kiedy zdalam sobie sprawe ze zjadlam to, o czym mialam pisac. Plan byl taki, ze zrobie zdjecie mojej cytrynowej tarcie z malinami i napisze jaka byla dobra. Coz... byla tak dobra, ze zanim wlaczylam myslenie, tarty juz nie bylo. Mam teraz pusty talerz i pojedyncze okruszki. Moze przy konsumowaniu nastepnego kawalka bede pamietac zeby zrobic zdjecie.

W miedzyczasie zobaczcie sobie ten link z praktyczna rada dla wszystkich, ktorzy boja sie, ze zgubia swoj aparat fotograficzny. Wystarczy, ze zostawicie przedstwiana tam serie zdjec na karcie swojego aparatu. Oczywiscie sukces nie jest gwarantowany, ale caly trik polega na tym, zeby wierzyc w dobroc ludzkosci.

Poza tym chcialabym prowadzic bloga o czyms konkretnym. Nie zebym ja byla malo konkretna, ale fajne jest pisanie ukierunkowane na cos poza mna. Dzis mialo byc konkretnie, ale widzicie ze pomysl spalil na panewce przez moja zarlocznosc.
Myslalam dzisiaj rano o kierunkach jakie mogloby obrac to moje pisanie i stwierdzilam, ze nie ma szans znalezc jednej kategorii na wszystkie moje wynurzenia. Bo jak pisac i o filmach, i o kotach, i o butach, i o zwiazkach miedzyludzkich, i o zrobionych przez siebie ciasteczkach, i o ksiazkach, i o drinkach, i o zdjeciach, i o Toskanii. Magiczne rozwiazanie samo sie narzuca - pisac o tym wszytskim, jak tylko wena na palce podpowiada i nie przejmowac sie brakiem jasno wytyczonego celu i tematow. Nie bede sie samo-szufladkowac, skoro nie musze.
A co!

sobota, 5 czerwca 2010

O mieszkaniu w mieszkaniu studenckim (post zlosliwy)

Dzis bedzie o mieszkaniu z innymi studentami. Bedzie brutalnie. A bedzie tak dlatego, ze prawda jest moi drodzy zatrwazajaca - studenci, bez wzgledu na plec to generalnie przypadki malo estetyczne. Ba! Nawet chyba nie opisalabym ich jako higienicznych, jesli mam byc szczera. Mieszkam w mieszkaniu z trzema innymi, podobnymi sobie (na pierwszy rzut oka) osobnikami - w koncu wszystkie jestesmy kobietami z punktu widzenia biologicznego (bo jesli definiowac kobiete na podstawie jej garderoby to Clare kobieta nie jest, Charlotte bywa, a Anita sie stara ale nie zawsze jej wychodzi).

Jesli jednak chodzi o podejscie do porzadku w otaczajacym nas swiecie, to dzieli nas wiele. Anita jest hipokrytka - w zeszlym roku ciagle narzekala, ze jest niepozmywane, w tym roku sama nie zmywa. Mowila ze lubi dobre jedzenie - dzis, glownie jada odgrzana pizze i tosty z maslem. Charlotte jest leniem i, jak Anita nie zmywa wcale, a Clare lubi duzo o sobie mowic i robi niewiele, ale i tak wiecej niz te dwie pierwsze razem wziete. Opowiastki o tym, ze w wolnym czasie piecze (jeszcze jej nie widzialam ani razu w okolicach piekarnika a mieszkamy razem juz 10 miesiecy) juz dawno odlozylam do dzialu bajek. Kiedys tez wspominala, ze nie moze znesc kiedy przyprawy i ziola nie sa posegregowane alfabetycznie. I owszem, posegregowala je. Raz. We wrzesniu. I juz nigdy wiecej.

Pamietam jak rok temu z Anita szukalysmy wspolokatorow. Nasze pierwsze pytanie brzmialo: "Czy jestes zwolennikiem porzadku w kuchni?". Wszyscy odpowiadali tak, bez zajakniecia. Juz pare miesiecy pozniej okazalo sie, ze tak naprawde zwolennikiem porzadku w kuchni jestem tylko ja. Ja po sobie zmywam (zawsze) i wycieram blaty (prawie zawsze). Przysiegam, ze jestem jednyna ktorej wpadlo do glowy ze czasem trzeba tez umyc kuchenke. Gora lodowki byla nietknieta az sie za nia nie wzielam w zeszlym tygodniu. I beda mi wciskac kity, ze lubia porzadek. Porzadek moze i tak, ale jakis odwrotny do normalnej definicji. Czystosci na pewno nie lubia, albo nie zwracaja na nia uwagi. Wole nie pytac o ich higiene osobista - niektorych rzeczy lepiej nie wiedziec.

Dzis zepsul nam sie boiler i kiedy mnie nie bylo zalal pol kuchni. Nikt (mam na mysli Charlotte, bo Clare i Anity dzis nie ma) sie nawet nie pofatygowac powycierac, juz o obejrzeniu stanu naszego boilera nie wspominajac. Rewolucjonista we mnie mowi: "Chrzan to! Idziesz do Guru na kolacje, mozesz udawac ze tego nie widzialas i ze caly weekend cie nie bylo. Niech choc raz zrobi to kto inny!". Ach, jakze bym chciala... Niestety wrodzony realizm podpowiada mi ze niektore marzenia sie nie spelniaja i ze predzej Muzulmanie narysuja Mohameta niz spelni sie moje kuchenne marzenie. Ale... marzenia sa dla ludzi, a nadzieja zawsze umiera ostatnia.

(zeby nie bylo ze obsmarowuje, mowiac kolokwialnie, innych, to obsmaruje tez siebie - moja ksywka to najpewniej "ta zlosliwa suka, ktora kaze nam po sobie zmywac i wycierac blaty, ale ktorej nie mozemy sie przyczepic bo po sobie sprzata")

p.s. Uwazam, ze kazdy potencjalny wspolokator powinien sie zjawiac z listem referencyjnym. Te listy pisaliby poprzedni wspolokatorzy i bylyby anonimowe by zapewnic jak najwieksza szczerosc i najwiecej informacji. Prosze - kolejny pomysl do opatentowania.

czwartek, 3 czerwca 2010

Muzeum IV RP (o tak!)

Dzisiaj stracilam tu pol popoludnia i smialam sie bardzo glosno:

Muzeum IV RP

Reszta newsow nastepnym razem, teraz musze sie pozbierac i przekoniac sie ze tak naprawde bardzo chce grac w tym upale w tenisa.

piątek, 28 maja 2010

Abiturientem jestem i pieke ciasteczka

Jako swiezo upieczony abiturient zrobilam to co abiturienci robia najlepiej - napierw wypilam kilka drinkow ktore utrzymaly mnie w stanie post-egzaminacyjnej radosci prawie do konca dnia a potem wieczorem pilam wino, zeby ten stan utrzymac az do rana. Jak kazdy prawdziwy abiturient obudzilam sie dokladnie piec minut przed budzikiem z tym tylko malym problemem, iz ... po raz pierwszy od dawna nie nastawialam budzika. Po tym szokujacym odkryciu wrocilam w objecia Morfeusza (Guru juz sobie dawno poszlo bo mialo rano egzamin). Kiedy juz w koncu godzina zrobila sie bardziej przyzwoita
zlustrowalam otoczenie i zabralam sie za sprzatanie kuchni. Och, a bylo co sprzatac. Nie bede sie na ten temat rozpisywac bo nie warto. Najwazniejsze, ze teraz jest juz piekny porzadek i kuchnia chociaz przez chwilke lsnila.

Po porannym kuchennym blizkreigu Guru mnie zabralo na lunch i pozniej porwalo na plaze do miejscowosci, o ktorej w zyciu nie slyszeliscie - Porlock Weir. Prolock Weir w sum
ie sklada sie z okolo siedmiu lub osmiu budynkow. Jeden z nich to pub, dwa to hotele a reszta to male sklepiki. Nad miejscowoscia widac trzy duze domy z wielkimi ogrodami. Poza tym jest parking, malutenki port i dwie kamieniste plaze. A dookola cisza, szum morza i zatoka Porlock. Ale bylo przyjemnie uciec na chwilke od miasta, codziennosci i wszystkiego co glosne. Cisza jest w miescie rzadkoscia i najlepiej to slychac kiedy sie od niej ucieknie. Siedzielismy na plazy wczoraj wieczorem i poza szumem fal nie bylo nie slychac nic absolutnie. Pieknie jest uciec nad morze. Obok prosze panstwa port w Porlock jak sie patrzy wraz z polowa zabudowan calej miejscowosci. Gdybym tylko miala szarokokatny obiektyw (tak sie to nazywa?) to zmiesciloby mi sie cale miasteczko.

Wszyscy sie mnie pytaja od srody "Jak wolnosc?". Pieknie, moi drodzy, pieknie. Szczegolnie jesli dodac do niej jutrz
ejsze Sex and the City Cocktail Party z dziewczynami.


A na koniec ciasteczka z maslem orzechowym, upieczone dzisiaj:

środa, 26 maja 2010

Piekne jest zycie abiturienta

Sesja, sesja i po sesji. Prawie jak Swieta z ta tylko roznica ze na koniec sesji sie czeka z upragnieniem a na koniec Swiat rzadziej. Wzielam, bylam i napisalam. Uczylam sie caly rok zeby teraz w ciagu czterech godzin udowodnic ludziom, ktorzy mnie znaja i wiedza ze ja wiem, ze wiem naprawde. Wytworzylam piekne i kolorowe plakaty, kupilam sobie mazaki i wcisnelam w swoj umsyl calkiem sporo wiedzy w ciagu ostatnich kilku tygodni. Jakie beda tego ekefty? To sie okaze dopiero w czerwcu, ale wydaje mi sie ze zbyt zaskakujaco nie bedzie. Studia #1 - zaliczone. Na razie nie jestem absolwentem, ale abiturientem, ale przyznam szczerze ze tytuly robia na mnie tylko wrazenie u psow rasowych.

Zostalam zaskoczona po wyjsciu z sali (czyt. boiska na ktorym pisalismy) na zewnatrz. Guru mialo na mnie czekac dopiero w centrum miasta, wiec sie go nie spodziewalam zupelnie kiedy nagle wyskoczyl z prosecco i zalal mnie totalnie. A jedyne co zdazylam krzyknac (ku ucieszcze tlumu wylewajacego sie z sali) to: Oi! Stop it! I'm wearing leather! No ale bylo za pozno. Maman slusznie zauwazyla ze kurtke mozna kupic nowa, a studia sie konczy raz w zyciu. Przynajmniej te pierwsze konczy sie po raz pierwszy tylko raz. Na szczescie i kurtka i ja przetrwalysmy. Jedyne czego nie ma to prosecco bo czego nie wylano na mnie, wlalam w siebie.

Posprzatalam w pokoju (na razie tylko na powierzchni), zjadlam smaczliwke, zlozylam Maman zyczenia, dostalam zyczenia od Cicika, uglaskalam Moony'ego i poskakalam do Muse. Teraz zrobie sobie makijaz i pojde wypic swoje zdrowie (herbacianymi koktailami) z grupa fotograficzna. A potem moze poleze i poczytam. Piekne jest zycie abiturienta.

A na koniec moje Dziecko kochane, zwane tez Cicikiem lezy w morskim slonku. Wlasciwie to jest Dziecko Slonca:

piątek, 21 maja 2010

Wynurzenia alkoholowe i smaczliwki

Zywcem pozarta przez Unie Europejska walcze i sie nie poddaje. Uwazam ze egzaminy sa przereklamowane i wszystko co sie na nich wytwarza jest banalne. Nie ma szans zeby moja zaawansowana wiedza w nich wyplynela, bo pytania sa ogromne a czasu malo. Moze jednak lepiej jest wiedziec mniej niz wiecej? Jestem przekonana co do swojej dosc szerokiej wiedzy i jesli oceny tego nie potwierdza nie bede winic siebie za brak wiedzy, ale za jej nie-ekonomiczne wykorzystanie w danym mi (szalenie krotkim) czasie. I tyle o sesji. Nastepne newsy z frontu gdy tylko najdzie mnie na to ochota.

Ochote mam za to na Thai Daiquiri z Amoeby (facebook). Zreszta Tajskie Daiquiri z Amoeby jest dla mnie inspiracja na serie wynurzen alkoholowych o najlepszych koktailach w Birstolu. Po trzech latach krazenia po pubach i przede wszystkim barach, z przerwami na nauke, jestem bez problemu w stanie napisac wlasny, calkowicie subiektywny przewodnik po miejscach wartych Waszych kubkow smakowych. Wraz z pierwszym drinkiem od dzisiejszego blogowego wpisu mam zamiar ten plan zamienic w czyn. Skoro rozwiazalam problem deficytu demokratycznego w UE, to co to dla mnie za problem polecac ludziom bary i drinki?

Odkrylam awokado. Nie odkrylam go calkowicie i nie stalo sie to po raz pierwszy, ale prawda jest taka ze mam ostatnio straszna faze na awokado. Gdybym miala ten owoc zrecenzowac dostalby ode mnie 10/10 i to bez zastanowienia. Jeszcze nie zdarzylo mi sie byc rozczarowana awokado. Jesli zapomnieliscie jaki to wspanialy dar natury, to kupcie sobie dzisiaj jedno i poczekajcie az dojrzeje, a potem przekrojcie je na pol i do dziurek po pestce wlejcie troche oliwy z oliwek oraz octu balsamicznego. Posypcie troche sola i pieprzem. Wezcie mala lyzeczke (zeby starczylo Wam na dluzej) i cieszcie sie aksamitnym smakiem. Awokado jest boskie i wszelkie zrodla mowia ze jest tez zdrowe. A poza tym jak mozna nie lubic czegos czego alternatywna nazwa to smaczliwka?

wtorek, 18 maja 2010

Post numer 200

"Europarlament nie jest seksowna instytucja"(Tsaktika, 2007)

Jak tu nie kochac polityki?

(i jak to sie ma do Wojtka Olejniczaka?)

poniedziałek, 17 maja 2010

Czas i deficyty demokratyczne

Czas nie jest ostatnio moim dobrym przyjecielem i ciagle robi mi jakies numery. Na przyklad jednego dnia rano wydawalo mi sie ze jest piatek, a wieczorem myslalam ze jest niedziela. Poza tym ze mylilam sie w obu przypadkach, w mym rozumowaniu brakowalo tez logiki, bo w ani jednym momencie nie czulam zeby byla sobota. Podobno obiektywnie byla sobota, ale przyznam ze nie robi mi to zadnej roznicy. Sobote zgubilam na rzecz 1.5 piatku i 1.5 niedzieli.

Ostatnio zyje Unia Europejska. Unia Europejska jem i oddycham. Unia zasypiam i Unia sie budze. Chyba dawno nie mialam egzaminow bo zapomnialam jak to jest miec obsesje na tematy akademickie. Nie zrozumcie mnie zle - ja Unie kocham i marze o tym zeby kiedys odwiedzic Bruksele (swoja droga podejrzewam ze jestem jedna jedyna osoba na calym swiecie ktora jest w stanie to o sobie powiedziec. Belgium? Who the f**k would want to go to Belgium? jak to mowili w In Bruges), ale nauka tez powinna miec swoje granice. Przedwczoraj zapytana czy rozwiazalam problem deficytu demokratycznego w UE odpowiedzialam, ze okazuje sie ze tego deficytu w ogole moze nie byc. Tak, Michelle Cini (fanfary, czerwony dywan, Barroso z kwiatami) bylaby ze mnie dumna. Oto kobieta ktora jednym zdaniem rozwiazala deficyt demokratyczny - deficytu nie ma. Moze sesja jest jak z etapami ciezkiej choroby - zaczyna sie od "wyparcia"? Ja w kazdym razie wyparlam deficyt.

Guru ma dzisiaj urodziny i niestety ma tez egzamin.Czyli Guru jest stare i madre, jak na Guru w koncu przystalo. Ja tu siedze i marudze a niektorzy musza sie zmierzyc ze swoimi demonami az osiem razy. Moje dwa egzaminy wypadaja przy tym dosc blado i mizernie.

Mam wielkie i szeroko-zakrojone plany na 27 maja i pozniej. Bede lezec i czytac, pic koktaile, pojde na Seks w Wielkim Miescie 2, pojde na babskie zakupy z Nicky, pojade nad morze, porobie zdjecia i bede piec muffiny. Dobrze wiedziec ze zycie sie na sesji nie konczy.

niedziela, 9 maja 2010

Samotnosc (ta dobra), Cicik i hiszpanski

Podobno tradycja juz jest ze przed jakimkolwiek egzaminem nie klade sie spac o normalnej porze. Nie wiem ile w tej plotce prawdy, ale na pewno ciesze dzisiejszego wieczoru wolnoscia jakiej mi brakowalo od polowy kwietnia i ta wolnosc mam zamiar wykorzystac w pelni. Odkad oddalam dysertacje nieustannie cos sie dzialo - jedna sprawa gonila druga, kiedy kolejne juz ustawialy sie w kolejce. Rozsadek mowi mi ze radosc z wolnosci na 16 dni przed calkiem ostatnim egzaminem na studiach i na 9 godzin przed pierwszym z tych ostatnich nie jest moze najbardziej adekwatnym uczuciem, ale co tam. Paznokcie pomalowane, wlosy odzywione, swieczki zapalone herbata zrobiona. Nawet Guru sie pozbylam. W koncu od czasu do czasu musze miec czas tylko dla siebie, bo przeciez ja powinnam byc dla siebie najwazniejsza. Moje paznokcie sie zgadzaja, a one sa dobrym wyznacznikiem dbania o siebie.

Jutro zmierze sie z hiszpanskim po raz ostatni czujac w tej kwestii presje wyzszej instancji. Wszystkie kolejne pojedynki z hiszpanskim beda juz tylko i wylacznie moja zasluga i beda sluzyc mojej przyjemnosci. Uczenie sie dla ocen jezykow obcych odchodzi bezpowrotnie (nie zebym sie jakiegokolwiek jezyka kiedykolwiek uczyla dla ocen. "byle zdac" bylo filozofia zawsze zarezerwowana dla matematyki i fizyki). Chyba z tej okazji kupie sobie na dvd jakiegos Almodovara (swoja droga ostatni - Loz Abrazos Rotos jest fantastyczny. jesli jeszcze nie widzieliscie to koniecznie wpiszcie go na swoja liste).

Wczoraj jej napiekniejsza puchatosc Cicik obchodzila urodziny. 4 lata temu wygladala jak marshmallowowy mistrz Yoda. Marshmallowowy bo bialo-rozowiutki, Yoda bo miala takie uszy i wyraz madrosci i zamyslenia na dziubku. Prosze oto Duende w wersji kilkugodzinnej:Czy mozna bylo jej nie kochac?

piątek, 7 maja 2010

Nalogi

Okazuje sie jednak ze mam uzaleznienia i nalogi. Kiedys wydawalo mi sie ze jestem od nich wolna i przez to wydawalo mi sie automatycznie ze jestem lepsza. Niestety jak pokazal dzisiejszy dzien wcale tak nie jest.

Za moj nalog nad ktorym zupelnie stracilam panowanie winie w pelni Maman. To ona pierwsza przedstawila mi argumenty jakie sobie dzis wyrecytowalam tylko upewniajac sie co do mojego problemu. To ona pierwsza zabrala mnie do sklepu z bielizna, to ona dla mi w prezencie pierwszy pas do ponczoch. To ona powiedziala - zadna kobieta nie moze miec za duzo butow, torebek i ... bielizny. Tak moi drodzy, znow to zrobilam. Znow kupilam sobie bielizne i jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to to, ze od dawna mialam juz ten komplet na oku. Moze jednak moj nalog nie jest az tak zly bo az do dzis dawalam sobie rade i trzymalam sie od tego konkretnego zestawu z daleka. Dzis jednak poszlam na zakupy z Oli (tak, tak, Oli mnie nawiedza w Bristolu!) i okazalo sie ze cala linia Masquerade jest przeceniona. Och, moje oszczednosci. Och moje plany.

Ale powiedzcie ktora normalna kobieta odmowilaby sobie takiego cuda jesli bylo przecenione na 9 funtow? (moj komplet jest w kolorze glebokiego rozu - takiej intensywnej fuksji). A poza tym kto tak naprawde potrzebuje jedzenia czy cieplej wody jesli moze miec nowa bielizne?

piątek, 30 kwietnia 2010

Kwiecien, reaktywacja

Zycie mnie pozarlo i nie mam pojecia jak to sie stalo ze nagle zrobil sie piatek. Co wiecej - nawet zrobil sie koniec kwietnia i w zwiazku z tym juz calkiem i oficjalnie jest wiosna i jest piekna.

Miesiac byl to szalony. Rozpoczelam go urodzinami i urodzinami go skoncze. W obu wypadkach urodziny byly moje. Tylko ja i Chuck Norris tak potrafimy. Poza tym byla katastrofa w Smolensku, Eyjafjallajökul wyrzucal z siebie pyly i opary, napisalam i oddalam w glorii i chwale (niezaleznie od efektu) dysertacje, zorganizowalam najwieksza dotad wystawe fotograficzna naszego Klubu (zreszta najwiekszego w UK ze wszystkich studenckich stowarzyszen fotograficznych) i oddalam sprawowane przez siebie obowiazki w odpowiedzialne rece Nialla.

Dzisiaj z okazji ostatnich sukcesow na ziemi bristolskiej zamierzam w gronie znajomych ze wszystkich plaszczyzn towarzystkich (zaczynajac w St.Clare's poprzez fotografie na moim kierunku konczac) wypic przynajmniej dwa drinki za swoje zdrowie. Zasluzylam.

I az sie dziwie ze w tym wszystkim znalazlam chwile zeby pojsc na spacer i uwiecznic wiosne. Nie bede oszukiwac ze jestem z efektow zadowolona.

(wiosna by me)

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Pierwszy Prawdziwy Obywatel Zjednoczonej Europy

No i prosze panstwa stalo sie - Jarek, znany rowniez jako Prezes, kandyduje. Ciekawa kampania przed nami. Az chcialo by sie powiedziec ze mialo byc tak pieknie. Dzisiaj zamknieto listy i teraz tylko czekamy na zbieranie 100 000 podpisow. Jarek raczej nie bedzie mial z tym problemu.

Powaznie rozpatruje wyrzeczenia sie obywatelstwa polskiego. Planuje zostac pierwszym prawdziwym Obywatelem Zjednoczonej Europy. Bede miec niebieski paszport z gwiazdkami. Musze tylko ladnie poprosic Jose Manuela i Hermana. Moze tez Jerzego Buzka tak dla upewnienia. Wszelkie numery kontaktowe mile widziane. Skoro Cicik moze miec europejski paszport to czemu ja nie moge? Zaimplantowana juz jestem.

Alternatywa jest azyl polityczny w jakims panstwie czlonkowskim. Z ekonomicznego emigranta stane sie azylantem. Przyszlosc jest jasna. Przyszlosc jest Zielona (to w koncu kolor nadzei) lub Bialo-Czerwona (to moja wiara w narod polski).

Dobrze ze za oknem slonko i wiosna. Chyba pojde w ramach oderwania sie od upiornej, politycznej rzeczywistosci na spacer po Clifton. A w nagrode za wytrwalosc kupie sobie szparagi.

sobota, 24 kwietnia 2010

Cicik i Lolo

Dawno nie bylo moich ulubionych zlosliwych paczkow i uroczych bezikow. Ilosc ksywek jaka te koty zainspirowaly mozna by juz spokojnie publikowac. A z futra jakie z nich wylazi Karl Lagerfeld wydziergalby nie jedno bikini (nie pytajcie czemu akurat bikini, moze to dlatego futro jest najmniej nadajacym sie do produkcji bikini materialem).

Oto zatem:

Lolislaw Kotowicz

i Citka Grubitka
Zdjecia all by me. Koty tez moje, wiec prosze nie pytac z pytaniami czy oddam.

piątek, 23 kwietnia 2010

Eyjafjallajökul moze mi w kominku palic

Niesamowite jest jak wyregulowane brwi moga wplynac na samopoczucie. W jednej chwili czlowiek sie czuje jakis taki czystszy i bardziej ucywilizowany. Moze nie jest to efekt az tak spektakularny jaki maja dobre buty czy tak sprytny jak seksowna bielizna, ale na pewno warto czasem zwrocic na brwi uwage.

Ale nie o brwiach mialam pisac.

Czy pamietacie jeszcze Eyjafjallajokul? Otoz ow wulkan moze mi ewentualnie w kominku palic, bo ani mnie ani moejgo easyjeta nie przestraszyl. Ba, nawet wyladowalismy 10 minut przed czasem. I wszystko bylo bardzo piekne, tylko w calej tej odwrotnosci prawa Murphy'ego moja walizka (nowa i piekna) wyjechala na lotnisku ... druga na tasmie. Bylo to doswiadczenie z jednej strony piekne a z drugiej wprawiajace mnie w zaklopotanie. Moim cichym i skrytym zyciowym celem jest zeby moj bagaz kiedys wyjechal pierwszy na tasmie. Biorac pod uwage ilosc moich podrozy to jakies tam niewielkie (ale zawsze!) szanse mam, tym bardziej ze juz ze dwa razy bylam ostatnia osoba sciagajaca swoje 20kg posiadania z tasmy. I obawiam sie ze teraz wyjazd mojej walizki na drugiej pozycji statystycznie oddala mnie od spelnienia mojego skrytego marzenia. Bo w koncu jak sie raz trafilo 5 w totka, to na 6 raczej nie ma co liczyc. Przynajmniej nie w tym wcieleniu.

Poza tym oddalam swoja dysertacje i projekt z hiszpanskiego, ale za to nie bylam jeszcze na zakupach wiec mam pusta lodowke (dziekuje opatrznosci za znajomych z pelnymi lodowkami i zapasami). W Bristolu slonko i wszyscy podniecaja sie wyborami. Wydaje im sie, ze maja szanse cos zmienic. Nie ma to jak 'pierwszy raz' - kazdemu zawsze sie wydaje ze cos zmieni. Na razie im nie mowie, ze dzien po wyborach obudza sie rano i zycie bedzie takie samo jak dzien wczesniej, bez wzgledu na to czy premierem bedzie Nick Clegg czy David Cameron (bo obawiam sie ze Gordon Brown raczej szans nie ma. podejrzewam nawet ze w glebi serca nawet tych szans nie chce). Nie bede im psuc przyjemnosci glosowania. A poza tym mam swoje wybory i tymi sie powinnam przejmowac.

Ok, musze isc bo pusta lodowka wola ze zaraz wszyscy skoncza prace i beda tlumy w sklepach. A ja mam demofobie wiec powinnam unikac sklepow w okolicach godziny 17.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Update zyciowy

Wiem, ze juz pozno ale jako ze i tak musze czekac az mi sie krem wchlonie w cale me oblicze, to moge cos szybciutko wyklikac.

Prezydent wciaz nie zyje z tym tylko wyjatkiem, ze pochowano go dzis na Wawelu. Obama migal sie, migal az w koncu nie przyjechal. Tak naprawde wiekszosc Swiata (przez duze S) nie przybyla, ale wyslala nam kartki i maile, ze lacza sie z nami w bolu. To ladnie z ich strony bo w koncu na wulkan w Islandii nie maja wplywu. Chociaz, moj ulubiony filozof wspolczesny Mark Twain mawial, ze "zbiegi okolicznosci rzadko sa zbiegami okolicznosci".

A jak juz przy wulkanie jestesmy, to ten wciaz dymi i na razie nie zanosi sie na to by mial przestac. Zieloni szaleja z zachwytu bo cale tony dwutlenku wegla ktore mogly wyprodukowac samoloty w ciagu ostatnich pieciu dni teraz produkuje wulkan. Poza tym wyrzuca z siebie tez szklo, o ktorym samoloty moglyby tylko pomarzyc. No, ale wulkanowi (ma na imie
Eyjafjallajökul) nie mozna zarzucic anty-ekologicznych zamiarow. Wulkan jest poza partyjny, ponadpolityczny i w kraterze ma zarowno to, co mysla ekolodzy jak i pogrzeb glowy panstwa czy sytuacje na rynku tanich linii lotniczych.

Na liscie rzeczy obojetnych wulkanowi jest tez moj los. Moja rezerwacja easyjetowa mowi, ze w srode polece do Bristolu i tej wersji na razie staram sie kurczowo trzymac. Mam w tym tygodniu do oddania projekt z hiszpanskiego. W przyszlym mam do oddania prace dyplomowa (o niej kiedy indziej), musze tez byc na otwarciu wystawy fotograficznej (w koncu sama ja zorganizowalam!) i fajnie by tez bylo gdybym zalapala sie na swoje wlasne urodziny, bo knajpe zamawialam juz dawno temu. Pozniej jest tylko gorzej, bo zaczynaja sie egzaminy. Jak zatem widzicie
Eyjafjallajökul i jego opary/dymy/chmury sa mi raczej nie na reke. Juz mysle nad tym ile dni zajmie mi podroz autostopem i czy warto przy okazji zaliczyc Bruksele (w ktorej jeszcze nie bylam). Obym nie musiala obmyslac szczegolow tego planu.

Czytam nowego Dana Browna. Az wstyd sie przyznac. Chcialam cos lekkiego i nie wymagajacego myslenia a dostalam literature, ktora powoduje ze w czasie czytania czuje sie zazenowana. Danowi Brownowi skonczyly sie pomysly i powinien byl Roberta Langdona zostawic tam gdzie jego miejce - w Luwrze albo innym Watykanie.

piątek, 16 kwietnia 2010

Zycie pisze najlepsze scenariusze

Gdyby ktos kazal mi wykombinowac wymowke dlaczego nie mam pracy domowej/nie bylo mnie wczoraj/nie bedzie mnie jutro, to chyba w zyciu bym tego nie wymyslila tak dobrze jak wymyslilo to dla mnie zycie. Ponizej mail, ktorego wlasnie wyslalam mojej nauczycielce hiszpanskiego. "Moj pies zjadl mi zeszyt" moze sie przy mnie schowac.

Witaj Paz,

Obawiam się, że nie bede mogla być obecna na zajęciach we wtorek. Spowodowane jest to kilkoma czynnikami. Jak zapewnie wiesz, w zeszlym tygodniu, w katastrofie lotniczej zginal prezydent Polski. Jego pogrzeb przewidywany jest na niedziele. Ze wzgledu na to, ze obecnosc na pogrzebie oglosila polowa swiatowych VIPow moje lotnisko (Krakow) zmuszone zostalo do odwolania wszystkich lotow komercyjnych. Dodatkowo wybuch wulkanu na Islandii wstrzymal ruch lotniczy nad wiekszoscia Europy przynajmniej do niedzieli. Zabookowalam sobie bilety na srode i mam nadzieje, ze bede w stanie byc obecna na zajeciach w czwartek. Przepraszam za wszelkie komplikacje i obiecuje odezwac sie, jesli cos zmieni sie w tej kwestii.

Pozdrawiam,
Olga

Milego weekendu wszystkim. Bez wzgledu na okolicznosci w strefie powietrznej i wawelskiej.

czwartek, 25 marca 2010

Twilight 2: Zbawienne Brwi Edzia

Prawie rok temu napisalam recenzje filmu o mrocznym tytule "Twilight" i mowiac eufemistycznie film mi sie nie podobal (vide: http://amidnightcookie.blogspot.com/2009/05/twilight.html ). W ostatnim zdaniu tej recenzji napisalam, ze "chcialabym moc powiedziec, ze drugiej czesci nie obejrze" i dobrze, ze tak a nie inaczej ubralam to w slowa, poniewaz musialabym sie teraz bronic przed atakami o (sluszna zreszta) hipokryzje. Wlasnie obejrzalam czesc druga zatutylowana ... zapomnialam. Cos o jakichs przesileniach chyba albo innych zacmieniach. Na czas i potrzeby tej notki nazwijmy wiec to dzielo "Twilight 2: Edzio powraca".

Edzio powrocil i od razu bez owijania w folie, caluny i bawelne blysnal nam brokatem w sloneczku. Tak, prosze panstwa wampiry wciaz sa brokatowe, biegaja jakby mialy motorki, wciaz unikaja kontaktu wzrokowego i generalnie sa smiertelnie (nomen-omen) powazne. Fabula porywac moze tylko dwunastolatki i dlatego tez usilnie probowalam sobie przypomniec jak to jest kiedy ma sie dwanascie lat i marzy sie o niesmiertelnej milosci pelnej pompatycznych wyznan, drewnianych dialogow i z tym jedynym pod postacia tajemniczego ksiecia na bialym koniu pozbawionym genitaliow (ksiaze, nie kon jest w tej wizji wybrakowany). Dialogi sa wciaz pisane na kolanie przed nagrywaniem sceny i wskazowki dla obsady przypominaja te z czesci pierwszej ("Talk shit") tylko po to by w kluczowych momentach zasugerowac "Talk some deep, egsistentional shit and then ... talk some more", ale bron boze niech nic z tego gadania nie wynika. Jesli dialog jest zbyt skomplikowany i pelen niedopowiedzen - nie boj sie dwunastoletnia widownio - nastepna scena wszystko wylozy Ci jak francuscy kelnerzy ser na desce deserowej. Aktorstwo tez pozostawialo wiele do zyczenia, ale z przyjemnoscia donosze ze Edzio (aka Cedric) wie jak zadowolic widownie i dokladnie dotrzec do targetu - jego rola wymaga wlasciwie tylko patrzenia w przestrzen, uczylania ust i opowiadania glupot. Jesli sytuacja staje sie powazniejsza to Edzio patrzy w przestrzen, uchyla usta i opowiada glupoty marszczac brwi. I wszystko jasne - jest Edzio powazny, jest Edzio smiertelnie powazny. Nie wiem jak poradzilibysmy sobie bez zbawiennych brwi Edzia. Jest tez Edzio szczesliwy i ten blyska do nas brokatem na policzkach. Musicie przyznac, ze to srednio skomplikowane.
W pierwszej czesci jadly nas (a przynajmniej mialy na nas ochote) wampiry, w tej dorzucili nam wilkolaki (te oczywiscie tez maja ochote na glowna bohaterke - i zjesc i skonsumowac) a w trzeciej chyba zeby poziom adrenaliny widza utrzymac na stalym poziomie beda musialy byc zombie. Albo trolle. Chociaz elfy pasowalyby chyba lepiej do lesnych klimatow.

Acha, byla tez Volterra. Dla niej warto przegadac wiekszosc filmu, bo Volterra jest piekna. Szkoda ze google najpierw sugeruje "Volterra wampiry" a dopiero potem "Volterra miasto" (na miejscu trzecim: "Volterra oczami Edwarda". Nawet nie zartuje... mam ciarki z przerazenia). Ale Wlochy i Toskanie powinniscie sobie obejrzec sami a nie ogladac jak polnagie wampiry w niej dyskutuje nad Wampirzymi Traktatami.

Moglabym tak teraz tworzyc do jutra, ale jako podsumowanie przytocze komentarz Taty w 47 minucie filmu (na 130), kiedy to szturchnelam Tate zeby nie chrapal, tylko ogladal. Tata mi na to jednym tchem bez znakow przestankowych: "Ale kiedy to chala jest k***a".
Koniec. Kropka. Recenzja over.

Ale trzecia czesc i tak zobacze. Tworze swoja wlasna kolekcje notek o Twilight. Jeszcze rok i bede miala trylogie. Juz sie nie moge doczekac.