niedziela, 6 czerwca 2010

Mialo byc o tarcie cytrynowej z malinami

Wlasnie zasiadlam zeby napisac cos na blogu, kiedy zdalam sobie sprawe ze zjadlam to, o czym mialam pisac. Plan byl taki, ze zrobie zdjecie mojej cytrynowej tarcie z malinami i napisze jaka byla dobra. Coz... byla tak dobra, ze zanim wlaczylam myslenie, tarty juz nie bylo. Mam teraz pusty talerz i pojedyncze okruszki. Moze przy konsumowaniu nastepnego kawalka bede pamietac zeby zrobic zdjecie.

W miedzyczasie zobaczcie sobie ten link z praktyczna rada dla wszystkich, ktorzy boja sie, ze zgubia swoj aparat fotograficzny. Wystarczy, ze zostawicie przedstwiana tam serie zdjec na karcie swojego aparatu. Oczywiscie sukces nie jest gwarantowany, ale caly trik polega na tym, zeby wierzyc w dobroc ludzkosci.

Poza tym chcialabym prowadzic bloga o czyms konkretnym. Nie zebym ja byla malo konkretna, ale fajne jest pisanie ukierunkowane na cos poza mna. Dzis mialo byc konkretnie, ale widzicie ze pomysl spalil na panewce przez moja zarlocznosc.
Myslalam dzisiaj rano o kierunkach jakie mogloby obrac to moje pisanie i stwierdzilam, ze nie ma szans znalezc jednej kategorii na wszystkie moje wynurzenia. Bo jak pisac i o filmach, i o kotach, i o butach, i o zwiazkach miedzyludzkich, i o zrobionych przez siebie ciasteczkach, i o ksiazkach, i o drinkach, i o zdjeciach, i o Toskanii. Magiczne rozwiazanie samo sie narzuca - pisac o tym wszytskim, jak tylko wena na palce podpowiada i nie przejmowac sie brakiem jasno wytyczonego celu i tematow. Nie bede sie samo-szufladkowac, skoro nie musze.
A co!

Brak komentarzy: