środa, 3 października 2007

Bristol, dzien 3 i pol

Zyje, a jak zawsze to powtarzam, to jest na poczatku najwazniejsza informacja. Tyle rzeczy po drodze moze czlowieka rozlozyc albo fizycznie albo psychicznie, ze fakt iz mam ochote tu cos napisac powinien byc traktowany z najwyzszym podziwem. W koncu moglabym przeciez wpelznac do szafy i tam pozostac do bozego narodzenia (i czasem ta opcja wydaje sie dziwnie kuszaca).
Ogladam nawet Fakty, czyli wszystko jest w takiej normie w jakiej tylko na tak poczatkowym etapie byc moze. Nie jest zle.

Poczatki maja tendencje ku byciu trudnymi i chyba pozostaje mi tylko do tego przywyknac. Jestem osoba z natury malo towarzyska, wbrew wszelkim pozorom. Ludzi potrzebuje od czasu do czasu i swietnie potrafie zajac sie soba. Ale walcze z ochota zamkniecia sie w pokoju, zaciagniecia zaluzji i udawania ze mnie nie ma, bo to mi sie potem odplaci. Teraz bede towarzyska, to nie bede sie czula wyalienowana pozniej. O! To jest wlasnie to - nie czuje sie wyalienowana i nie-chciana. Czyli w ciagu ostatnich trzech lat zrobilam ogromne postepy. Badzcie dumni.

Poza tym chcialam zauwazyc z ostatni raz widzialam slonce przed rozpoczeciem ladowania w Bristolu... Witajcie w kraju ugruntowanej demokracji i szmacianej pogody, gdzie na ulicach widac pelno porzadnych samochodow, ludzie kupuja i czytaja ksiazki, a rzad nie rozpisuje nowych wyborow tylko dlatego ze tak mu sie wymyslilo.

Nie jest zle. O nie.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Moony jest dumny z Ciebie :D
Ja chce pojechac i zobaczyc Twoj kraj o ugruntowanej demokracji oraz Twoj hogwartopodobny uniwersytet. Muahaha!
I nie wchodz do szafy, bo zaloze sie ze tam nie masz dostepu do internetu i nie bedzie jak sie z Toba kontaktowac ;)

Mua