czwartek, 25 października 2007

In the sun - Joseph Arthur

Slucham tej piosenki i slucham i ciagle nie moge zdecydowac czy to pozytywny nabytek w moim zyciu. Wniosek jest taki, ze nie powinnam zbyt kategorycznych sadow wyglaszac po zaledwie dwoch przesluchaniach.

Dwie godziny dzisiaj spedzilam w ciemni. Jak tylko weszlam, to uderzyl mnie zapach wszystkich fixerow, katalizatorow i innych chemicznych substancji niezbednych do wywolywania filmu. I wraz z tym zapachem powrocila cala masa wspomnien zostawionych ponad rok temu, lezacych pewnie gdzies miedzy zjednoczeniem Wloch i ogrodami za biblioteka na Lathbury Road. Zapachy maja duzo wspolnego z fotografiami. Poczuc jakis znany zapach to troche tak, jak znalezc na strychu stara bardzo zakurzona fotografie, ktora wlacza ciag skojarzen zwiazanych z sytuacja na zdjeciu, ludzmi i tamtym okresem naszego zycia - machina wspomnien rusza i nie mozna na to nic poradzic. Roznica polega chyba na tym, ze zapachy robia to automatycznie i za nas. Ja czuje zapach i nagle wracaja do mnie nie tylko obrazy z danej kategorii zycia (podporzadkowanej temu zapachowi), ale przede wszystkim atmosfera i moj stan wewnetrzny w danym momencie. Zupelnie bez mojego wplywu i mojej woli. Tak, jakby umysl sam sobie robil jakis wiekszy, lepszy porzadek od tego, ktory sama mu proponuje.

I taka mala chwila uczuc z przeszlosci ogromnie wplywa na nastroj w terazniejszosci. Czy to nie niesamowite?

1 komentarz:

Oli pisze...

oj, oczywiscie. Proust i jego magdalenki mi sie od razu kojarza;] on napisal cala ksiazke jak to zapach mu przyniosl skojarzenia z innym swiatem;) z innym czasem:)