piątek, 15 lutego 2008

50 post - czyli cos cienko mi to idzie

Juz wypocilam z siebie 50 postow na tym wciaz dla mnie nowym blogu.

Cisza ostatnich dni spowodowalna byla stanem wrecz holenderskim, a przynajmniej w sensie geograficznym (czytaj: depresja). A nawet jesli nie bylo az tak podbramkowo, to znalazlam sie conajmniej na granicy belgijsko-holenderskiej (w ktoryms miejscu to na pewno pod poziomem morza). I tylko dzieki poszczegolnym osobistosciom udalo mi sie wczolgac spowrotem na rowniny emocjonalne. Tym oto bohaterom dziekuje - chociaz oni i tak wiedza, ze bez nich juz dawno Suspension Bridge bylby czasownikiem dokonanym, a nie trybem przypuszczajacym (czy tak, jak normalnie jest - poza sfera rozwazan wszelkich - nie tylko gramatycznych). Mam swoich wlasnych, dobrych Samarytan.

Jakies osiem minut spacerem przez akademik odbywa sie impreza walentynkowa. Jest nudna do tego stopnia, ze obrzydla mi juz czekoladowa fontanna. Jeszcze tam wroce, bo okolo 75% osob z ktorymi zamienilam kilka slow powiedzialo (bez mojej zachety) ze mam boskie/piekne/seksowne/fantastyczne/swietne/rewelacyje/itp buty. To warte wracania na impreze. I nie mowcie, ze czegos w tych butach nie ma. Nawet robiac zakupy w Auchan ludzie sie za moimi stopami odzianymi w te czerwone cuda odwracali. To kawal udanego zakupu przy ktorym beldna wszystkie inne odcienie czerwieni, kazda impreza staje sie ciekawsza, a kazdy dzien niskiej samooceny zmienia sie w choc troszke weselszy. Te buty to chodzacy samozachwyt i ucielesnienie stwierdzenia ze "Mody przemijaja. Styl jest wieczny."

1 komentarz:

Martyna Magdalena pisze...

to prawda -te buty sa po prostu nejcudniejsze :)

takie rownanie mi sie nasuwa: olga+czerwone szpilki=chodzacy seks :)))