wtorek, 15 lutego 2011

Wszystko dobre, co sie dobrze konczy

Po weekendzie pelnym atrakcji mialam poczatek tygodnia pelen atrakcji. Maman byla i pojechala, a jakby tych smutkow bylo malo, to jeszcze na dodatek tego samego poranka odebrano mi ciepla wode i prawo do ogrzewania. Nie, nie - to nie dlatego, ze nie place rachunkow, ale dlatego ze moj boiler od jakiegos juz czasu ledwo zyl i przyszedl czas na nowy. Niestety wymiana okazala sie ekwilibrystycznym wyczynem wymagajacym dwoch doswiadczonych inzynierow i rusztowania. Mialam w nocy dziure w scianie i moglam przez nia patrzec na panorame Clifton. Ale tylko owinieta w moje nowe poncho (thanks to Maman) bo inaczej od przeciagu bym zamarzla. Teraz mam juz nowy boiler i nadzieje na termostaty. Juz o cieplej wodzie nie wspominajac. Wszystko dobre, co sie dobrze konczy, prawda?

Mam piekne poduszki na kanapie. Co wchodze do glownego pokoju, to mnie ciesza. Jak tylko znajde chwile to wybiore sie do centrum kupic im jeszcze kolegow w postaci nastepnych poduszek. Jak nie moge tu miec Cicika, to bede chociaz miec miekka kanape.

Chyba wytworze w najblizszym czasie tiramisu. Mam teraz piekny blender i on ubije mi bialka prawie jak KitcheAid (no... prawie)

Znalazlam piekny cytat szukajac czegos na walentynkowa kartke: Love is friendship set on fire. Z okazji spoznionych Walentynek wszystkim zycze, zeby mogli o swojej milosci tak powiedziec. 

Na koniec bedzie stare zdjecie z Bath w zeszlym roku. W tym roku tez bylam w lutym w Bath, ale padalo i nie mialam przy sobie aparatu, wiec nie zrobilam ani jednego zdjecia. Ale Bath jest ladne zawsze - i w tym i w zeszlym roku.

Brak komentarzy: