niedziela, 8 grudnia 2013

Historia pewnego kartonu

Dzień 1:
Po minie widać, że nie o zapakowanie kota chodziło.


Dzień 3:

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Nic o Unii czyli fakty z mojego życia

Grudzień nas w tym roku, proszę Państwa zaskoczył. Zaczaił się gdzieś w rogu i bezszelestnie wskoczył nam na kolana. Troszkę przypomina w tym kota. Przed chwilą nie było go widać ani słychać, a teraz nie sposób się go pozbyć. Święta nagle wyskoczyły w Tesco z całym arsenałem choinek, bombek, flaszek porto i brokatowych zestawów Nivea for Men dla tych, którym kreatywność wyczerpała się w dziale z figami i pomarańczami.

Fakty są takie:
- za 16 dni pakuję manatki i zbieram się w (teoretycznie) chłodniejsze rejony Europy
- zakupiłam większość prezentów mimo, że grudzień dopiero się zaczął
- Cecil skończył wczoraj 7 miesięcy. Fakt ten go nie poruszył (ilustracja poniżej)
- Minął ponad rok odkąd Unia Europejska wypięła się na mnie, a w konsekwencji ja na nią i jakoś wciąż nie możemy się porzucić do końca
- wygląda na to, że w tym roku, tak jak w poprzednim, nie będę miała choinki
- pierwsze grzane wino sezonu wciąż przede mną. Na tym etapie wino jest w tej samej kategorii, co choinka. Bardzo chciałabym aby inni mi je załatwili, ale pewnie skończy się na winie podgrzanym w domu

Następny post będzie o Unii Europejskiej, obiecuję. Wiem, że nie możecie się doczekać.

Na koniec nieprzejęty Cecil. 7 miesięcy, 3.7 kg i absolutne zero miłości do kolekcjonowanych przeze mnie statystyk na jego temat:


piątek, 22 listopada 2013

Spontan w stylu Scandi

Opowiadałam wczoraj Guru przy kolacji o mailu, którego wysłałam w odpowiedzi do lokalnego szefostwa Dużej Ponad-narodowej Instutucji. Mail był długi (prawie strona A4), ale dobrze zorganizowany z krótkimi akapitami i podpunktami. Było w nim kilka propozycji, niektóre się wykluczały. Prosiłam o opinię, by móc z pomysłami ruszyć dalej. Zakończyłam maila z pytaniem, jak się na to lokalne szefostwo zapartuje.

Odpowiedź przyszła szybko i brzmiała: "Spontanicznie na wszystko się zgadzam!"

Dam Wam chwilę na przetrawienie tego zdania.

Cóż tutaj mamy? Otóż na pierwszy rzut oka mamy tutaj pozytywne, zielone światło do działania. Taki "YES man" z wieloma wykrzyknikami. "Idź, dziecko i szerz swoje pomysły dalej! Prowadź nas do raju mediów społecznych! Zawładnij facebookiem w naszym imieniu! Razem będziemy zjednaczać Europę!" 

Super. Świetnie. Już się nie mogę tego doczekać. Problem polega na tym, że w moim mailu propozycja A wykluczała propozycję B. Nie mogę obu ich wprowadzić w życie.

"Spontaniczne zgadzanie się" nie jest niczym innym, jak eufemizmem na "Nie chciało mi się czytać - rób co chcesz. Ja kasuję grubą kasę, ale to nie znaczy, że muszę czytać maila albo podejmować jakiekolwiek decyzje. Teraz muszę spadać, bo jadę na siódmy urlop w roku. Pa pa!"

Powiedzcie mi jak ja mam na tego maila odowiedzieć? 

"Drogi szefie, Dziękuję za entuzjazm. Czy w takim razie spontanicznie zgadzasz się na opcję A? Czy może na opcję B? Jak widzisz w mojej wiadomości każda z nich jest inna i wzajemnie się wykluczają... Miłego urlopu, O."

Przecież odbiorca pomyśli, że kpię sobię. A może za mało we mnie spontaniczności?

Na koniec będzie luzak totalny. Mistrz spontanicznych drzemek z brzuszkiem do góry:


środa, 20 listopada 2013

Tonący brzytwy się chwyta

Dostałam właśnie maila od wice-szefowej Komisji Europejskiej w UK, że przeczytała moją część raportu i przyznaje, że

"spojrzenie na sprawę z perspektywy mediów społecznych wydaje jej się ciekawe i dodało do wartości całego raportu. Thank you"

Chyba to sobie wydrukuję, powieszę w biurze i będę czytać w chwilach zwątpienia. A "thank you" może nawet oprawię w ramkę.

Na koniec jesienne słońce w Clapham:


wtorek, 19 listopada 2013

Bella Italia

Plany pisania we Włoszech na bieżąco jak zwykle spełzły na niczym. Może to słońce, może to limoncello a może moja ciągła potrzeba wieczornych "passeggiata" na zmianę z czytaniem ksiązek taśmowo. W końcu są wakacje. Zamiast codziennego pamiętnika musi starczyć spóniona dokumentacja fotograficzna.

Amalfi Coast Amalfi Coast Windows Capri Capri
Positano Positano Positano
Villa Cimbrone Pottery! Amalfi Coast Capri On the way to Capri Capri Cat On the way to Atrani
Boats Beach Parasols Lemons Amalfi

środa, 13 listopada 2013

Jak zmiescic zycie w 140 znakach*

Ile w ciagu dnia gubicie mysli? Ile pomyslow Wam umyka i ile juz nie wraca? A jesli wraca to w momencie najmniej dogodnym: zaraz przed zasnieciem lub kiedy stoicie pod prysznicem i zapisac tych mysli nie sposob?

Mam wrazenie, ze ostatnio mysli umyka mi wiecej niz kiedys. Staram sie je zbierac w telefonie, zbierac w takim malym notatniku noszonym w torebce czy konstruowac w myslach skojarzenia, zeby mysli nie uciekly do konca. I tak czesciej zapominam niz pamietam. Chociaz nie wiedzac o czym sie zapomnialo trudno odmierzyc mysli ujarzmione i te ktore czmychnely gdzies dal (moze do innej glowy?)

Wydaje mi sie, ze moje obecne zajecie w zyciu ma ogromny wplyw na moja zdolnosc zatrzymania przy sobie mysli. W swiecie mediow spolecznych wszystko dzieje sie bardzo szybko i musi zmiescic sie w 140 znakach. 160 jest uwazane za luksus, a wszystko co ma wiecej niz 180 znakow jest niewarte zawieszania oka. Dwa akapity to zdecydowanie za duzo by utrzymac przy sobie publicznosc. Sprawdzaja sie krotkie klipy na YouTube ale zdecydowanie lepiej jesli zawieraja w sobie koty (te male i puchate lub te z zyciowymi lub zdrowotnymi problemami), jednorozce albo polityka z marginesu, szczegolnie prawicowego, bo teraz prawica jest modna. Slowo pisane musi byc krotkie, tresciwe i najlepiej jakis zart. Zachecam Was do spedzenia dnia na Twitterze (8 godzin z przerwa na lunch) byscie zwatpili w swoje zdolnosci intelektualne i w najgorszych przypadkach sens istnienia.

Twitter jest narzedziem niesamowitym. Poziomem demokracji przewyzsza wiekszosc krajow arabskich, duza czesc europejskich, kazde forum internetowe i prawie kazda rozprawke Platona. Na Twitterze kazdy moze byc tak samo wazny. Oczywiscie, ze Obama bedzie mial z racji urzedu wiecej sledzacych niz Joe Bloggs, ale Joe przy odrobinie determinacji i ogromnej ilosci wolnego czasu tez moze 39 787 405 obserwujacych**. Twitter daje nam dostep do duzo wiekszej ilosci informacji niz moglibysmy sobie wczesniej wyobrazic. Teraz wpisujac w wyszukiwarke #reactWarszawa zobaczymy wiadomosci z calej Europy dotyczace roli Unii Europejskiej na swiecie - linki, zdjecia, wszystko co tylko ludziom wydaje sie zwiazane z tematem (a wszystko to zwiazane z konferencja, ktora organizowana jest jutro przez Biuro Parlametu Europejskiego w Warszawie). Nigdy wczesniej w historii cywilizacji nie mielismy takiej mozliwosci bycia glosem w debacie publicznej z osobami sprawujacymi wladze czy majacymi wplywy. Nigdy nie mielismy do tego stopnia dostepu do tego, co dla tych ludzi jest wazne.

Wszystko to niestety musi zmiescic sie w 140 znakach. Nie wiem czy mowi to wiecej o ludziach wplywowych czy wiecej o przecietnym czasem koncentracji umyslowej homo sapiens sapiens. Wszystko dzieje sie szybko i musi byc streszczone do minimum. Wiadomosci musza zmiescic sie w naglowkach a zdjecia podpisane wylacznie slowem kluczowym. Nie ma czasu (ani miejsca) na doglebna analize i wciaz dziwi mnie jak znajduja sie w tym pozornie prostym swiecie osoby z szeroko-pojetej akademii (szczegolnie nauk humanistycznych i spolecznych).

Ja odnajduje sie w miare i po ponad dwoch latach uzywania Twittera w pracy i do pracy rzadko potrzebuje az 140 znakow. Juz wiem, ze nie mam szans wiedziec o wszystkim ani przeczytac wszystkiego - zawsze cos mi umknie i wiem, ze nie jestem jedyna. Wydaje mi sie, ze nadazam nad dyskusja, ktora mnie interesuje i codziennie znajduje kolejne osoby warte uwagi. Sa dni kiedy nie loguje sie do swojego konta i nie mam wrazenia, ze zycie mnie omija. Jestem w stanie czekajac na autobus patrzec w niebo a nie czytac najnowsze wiesci kolegow z pracy (to podobno umiejetnosc w zaniku i dlatego ja wspominam). Mam jednak wrazenie, ze ciagle siedzenie i obracanie sie wsrod ludzi potrzebujacych jedynie 140 znakow do wyrazenia swoich mysli powoduje, ze w wolnym czasie umysl czesto przeskakuje mi z tematu na temat. Mysl tu, mysl tam, mysl trzecia i spowrotem do mysli pierwszej. Jaki jest sens myslenia, jesli nie jestem w stanie wyciagnac z niego zadnych wnioskow?

Tym retorycznym pytaniem chyba skoncze. Na tradycyjne obrazkowe zakonczenie niech bedzie "Wine & Drugs" czyli sens zycia w Amalfi

Wine & Drugs

ps. Moje konto na Twitterze jest tutaj.
pps. Ten post ma 4 138 znakow. Potrzebowalabym na niego 30 tweetow.

* post stworzony na komputerze Guru, bez polskich znakow i z dziwna klawiatura, stad literowki wszelkie
** ilosc osob sledzacych Obame w momencie pisania posta

czwartek, 7 listopada 2013

Blog szkiców, szkice bloga

Ostatni tydzień i trochę, to głównie czas pisania posów, które pewnie nigdy nie zostaną opublikowane. To raczej ciągi mysli troszeczkę chaotyczne, i bardzo niedokończone. Jeśli coś w życiu osiągnę, to może oddam je mojemu duchowi do użycia w mojej autobiografii. A może zatrzymam je dla siebie na zawsze i cała ta fala pytań zostanie na zawsze zakopana w metaforycznej skrzynce, jak u Davey'ego Jonesa (swoją drogą czy Davey Jones był Walijczykiem? Nazywa się jakby mógł być Walijczykiem).

Listopad nam nastał a wraz z listopadem powroty do domu w ciemnościach. Słońce będą nam w najbliższych miesiącach dozować bardziej niż angielska służba zdrowia antybiotyki chorym. Jedyna rada to wakacje gdzieś koło równika albo hibernacja. Chociaż... Jakaś banda pozytywnie zakeconych wariatów z Norwegii znalazła inne rozwiązanie. Rjukan, miasteczko w norweskiej dolinie przez pół roku jest poniżej linii gdzie bywa w górach słońce. Co wymyślili sprytni Norwegowie? Otóż wymyślili to. Dobrze, że świat jest pełen dobrych pomysłow.

Wezmę się za siebie i pokończę niektóre niedokończone myśli. Moze wtedy nadam temu rozpisywaniu się jakiś kierunek. Kierunek jest dobry we wszystkim.Przynajmniej od czasu do czasu.

Na koniec kierunek Bella Italia (tym razem Amalfi):

IMG_3938

czwartek, 31 października 2013

Post bez inspiracji ale za to z listą punktowaną i krawatami

Nic się nie martwcie – jeszcze nas stąd nie wywiało. Co prawda wiało tak, że były spore szanse na wywianie przez dosyć szczelne okna, ale jesteśmy wciąż tutaj. Wśród ofiar jest płot sąsiadow i jedna wielka topola w parku.

Przez chwilę nas nie było, bo byliśmy w Brukseli gdzie uczyliśmy się o mediach społecznych i o tym, jak w całej Europie ludzie chcą słuchać i są Europą zainteresowani. Problem polega na tym, że Europa jest (jak większość instancji sprawujących funkcje państwowe) wciąż nastawiona na nadawanie a nie nasłuchiwanie. Nawet poskładałam na ten temat Power Pointa, ale nie będę się nim z Wami dzielić. Nie żeby Was nie zanudzać (Power Point z ilością slajdów większą niż cztery jest nieudaną prezentacją: mój miał trzy), ale dlatego, ze to wymaga osobnego posta. Jeśli nie osobnej podstrony na tym blogu gdzie tego typu wątpliwa twórczość będzie zamieszczana.

Październik mi umknął szybciej niż się spodziewałam i lista osiągnięć w nim wygląda nastepująco:
  • utrzymałam przy życiu (z armią weterynarzy i wsparciem z całej Europy) Łysą Małpkę (patrz post poniżej)
  • przetrzymałam i dożyłam końca Ery Węgierskiej w pracy. Praktycznie z dnia na dzień biuro opuściła głowna siła sprawcza i teraz jestem jeszcze bardziej sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem niż byłam wcześniej
  • miałam ze dwa lub trzy dobre pomysły
  • zrobiłam tarte jabłkową
  • ożywiłam swojego Tumblr’a, głownie ze względu na brak innych opcji fotograficznych w ostatnim miesiącu (o tym kiedy indziej)
  • zaprzyjaźniłam się z 27 osobami reprezentującymi KAŻDĄ stolicę Unii Europejskiej. Miejskie weekendy nigdy wcześniej nie wyglądały tak kusząco

Na koniec ściana krawatów z SuitSupply w Brukseli:




środa, 23 października 2013

Zniknięcie i morderca czerwonych myszek

Tak, troszkę zniknęłam. Powodów jak zwykle zbyt wiele żeby się rozpisywać.

Jak się jednak okazuje, dobrze jest mieć swoje miejsce w internecie na przemyślenia przeróżne. Bez takiego notatnika publicznego mam wrażenie, że cała masa myśli mi umyka albo w ogóle się nie rodzi. Jakoś tak jakbym miała życie nie poukładane. Może to dlatego, że biznesowe wydatki mam nie poukładane, w szafie mam bałagan a jesień zbliża się wielkimi krokami. Ostatni list wysłałam w świat we wrześniu. Wtedy też ostatnio pisałam coś w pamiętniku. Wtedy przerobiłam ostatnie zdjęcia.


Koniec tego, trzeba sie wziąć za siebie (i jak Brigid Jones liczę, że pisanie mi w tym pomoże). 

Na koniec (tego miejmy nadzieję początku) będzie bohater miesiąca, waleczna bestia pokonująca śmiercionośne wirusy z energią godną tygrysa syberyjskiego, Mister Łysa Małpka i niestrudzony morderca czerwonych myszek i kasztanów - mój prywatny Cecil:

Cecil

czwartek, 1 sierpnia 2013

Media społeczne i Ostateczna Jeżdżąca Maszyna

W szumie wszelkich mediów społecznych dookoła jakoś umknęły mi te własne. Praca na co dzień z Twitterem, Twarzo-Książką (ha!), blogami i innymi wirówkami (w końcu Tumblr to chyba wirówka, nieprawdaż?) spowodowała wszelki spadek aktywności na profilach prywatnych. Strzeżcie się ludzie od mediów społecznych - praca będzie próbowała znaleźć Was wszędzie. 

Troszkę mi to przypomina piękne czasy namiętnego studiowania. Całe dnie spędzałam ślęcząc nad książkami i nad dokumentami drukowanymi i takimi wirtualnymi. Wieczorem na widok książki dostawałam lekkich mdłości. Zamiast składać literki w słowa włączałam "House M.D." a książki czytałam powoli i z ogromną przyjemnością w czasie całkiem wolnym. Teraz czytam je za szybko ale z równie wielką namiętnością jeśli nie większą. Zanim zaczęłam zawodowo siedzieć na facebooku spędzałam na nim dużo więcej czasu dla zaspokojenia własnej ciekawości i ego. Teraz siedzę na facebooku i na Twitterze zawodowo i moje biedne opuszczone, prywatne media społeczne muszą poczekać aż nie będę na samą o nich myśl chciała, żeby w Londynie zabrakło prądu.

Swoją drogą mój związek z mediami społecznymi jest troszkę bi-polarny. Raz je kocham, raz nienawidzę. Czasem mam wrażenie, że cały świat wie o czymś o czym nie wiem ja i to mnie przeraża. Czasem ten sam zestaw obserwacji raczej mnie ekscytuje. Szkoda, że ten dylemat nie zmieścił mi się w 140 znakach. Mogłabym się wtedy złotą myślą dzielić i dzielić. A tak, niech sobie wisi na blogu.

Na koniec powinna być moja nowa i lśniąca Ultimate Driving Machine (Ostateczna Jeżdżąca Maszyna? Hmm...), ale niestety nie zdążyłam jeszcze jej zrobić ani jednego zdjęcia o zadowalającym standardzie estetycznym. Będą zatem papryczki chilli. One zawsze są o zadowalającym standardzie estetycznym. To chyba jedyne co mają wspóle z Ostateczną Jeżdzącą Maszyną.

Chilli plant

sobota, 1 czerwca 2013

Co ma Gra o Tron do Unii Europejskiej

Ten blog powinien zostać przemianowany na "wstyd i gańba" na cześć mojego braku motywacji w jego kierunku. W życiu dookoła tyle ciekawych rzeczy, tyle pytań bez odpowiedzi, tyle monologów wewnętrznych a tu taka cisza.

Może to wina nowej pracy. Praca skupia się głównie siedzeniem na szeroko-pojętych mediach społecznych łącznie z blogami. A przynajmniej w opisie na tym się skupia, bo w rzeczywistości jest skomplikowaną i subtelną grą polityczną. Planszą do gry jest Londyn, pionkami są i ludzie i Instytucje i gracze dzielą się na dwie kategorie - tych, którzy modlą się o ślepy los i tych, którzy robią wszystko by ich ślepy los nie spotkał. Czyli, w pracy jak w życiu.

A tutaj kolejny dowód, że wszystko jest grą. W tym przypadku Grą o Tron. Książki nie czytałam, serialu nie widziałam, ale cokolwiek łączącego popkulturę z polityką europejską jest przeze mnie z marszu uwielbiane. 

Co może nam powiedzieć Gra o Tron o Unii Europejskiej? Odpowiedź jest tutaj:


Jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem przez jakiś czas i dziś po raz pierwszy od marca miałam okazję usiąść nad zdjęciami. Oczy mam już kwadratowe od patrzenia w ekran, ale ... nie mam już żadnych zaległości. Warto było. Na koniec żonkile, których dawno już nie ma.

IMG_2583

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Co robiłam kiedy mnie nie było...

..czyli krótkie przypomnienie co działo się w ostatnim odcinku mojego życia. 

Nadchodzący czas raczej będzie wypełniony patrzeniem do przodu, więc muszę się w sobie zebrać i wreszcie zająć się zdjęciami. Takie podsumowanie ostatnich tygodni było motywacją w tym kierunku.

Fakty, które na zdjęciach widać to:

Orlando wciąż się na mnie złości, a Diego nie może doczekać się wiosny (Cicik spał):
IMG_9760Diego

Charlie rzucił we mnie śnieżką:
Charlie

Bo też było czym  rzucać:
Snowy birthday

Była też Wielkanoc
IMG_9852Easter

Moony tworzył:
Daria and the egg

A my z Limonką wyżywałyśmy się gastronomicznie:
Black ForestLemon curd


Na zdjęciach pominięto poniższe wydarzenia:

- stuknął mi kolejny rok w życiu. W ten wkroczyłam z bolącym zębem, ale za to w pięknych kolczykach. Prawdziwy dowód na to, że nie można mieć w życiu wszystkiego

- straciłam jednego zęba, ale dostałam dwie propozycje pracy. Kolejny dowód na tezę powyższą.

I to by było prawie na tyle. Następnym razem mam nadzieję będzie wiosenna teraźniejszość zamiast zaśnieżonej przeszłości.

sobota, 20 kwietnia 2013

Zaległości wszędzie, co to będzie?

Udało mi się osiągnąć zaległości prawie w każdej dziedzinie życia. Ja to jednak mam niezaprzeczalny talent. Sześć tygodni luzu w życiu zawodowym rozluźniło mi wszystko (łącznie z uzębieniem, ale o tym kiedy indziej). Blog zapomniany, zdjęcia jeszcze z lutego nieprzerobione, ale za to CV mam na najwyższym poziomie gotowości.

 W Rzymie byłam tak dawno, że tylko starożytni Rzymianie mają jakieś wspomnienia z tego wydarzenia, w domu byłam tyle razy, że wszyscy już myślą, że się wprowadziłam spowrotem do rodziców (po prawie dziewięciu latach byłaby plotka na całą okolicę....), a zima która dzisiaj na zdjęciach przeglądałam nie ma już nic wspólnego z aurą za oknem, gdzie nieśmiało zakwitły magnolie a ja wciąż czekam na troszkę słońca by to uwiecznić.

Moje drogi z Wielką Instytucją Europejską rozeszły się, ale jak pokazuje życie: "never say never", bo mój powrót najprawdopodobniej nastąpi już wkrótce. O tym na razie cicho-sza, bo najważniejsza jest papierkowa robota. Papierkowa robota to świętość i bez jej wypełnienia nie ma szans na życiowe spełnienie (szczególnie w sferze zawodowej).

Lżejsza o jednego zęba mam zamiar sobie zrobić wiosenne porządki w szafie i życiu. Pranie już poczyniłam a zdechłe owoce z miski w kuchni wyrzuciłam. Prawdziwi mężczyźni podobno nie jedzą owoców. Trzeba im je przemycać w jedzeniu jak psom tabletki. Inaczej się pochorują. To, moi drodzy, są naukowo udowodnione fakty.

To nie koniec rewelacji - będzie jeszcze rewelacja o cieście w kształcie statku pirackiego, ale dopiero po wciągnięciu ostatniej flagi na maszt będę mogła ewentualnie chwalić się tym osiągnięciem. Gdyby kariera w instytucjach europejskich nawaliła, a Kitkat nie była w stanie znaleźć pracy ratującej środowisko, to zawsze możemy razem założyć biznes cukierniczy!

Kiedy nadgonię zaległości fotograficzne będą nowe zdjęcia. Na razie musi na koniec wystarczyć Rzym w Lutym.

Rome

środa, 20 marca 2013

Hermès - Cavalier Noir

Absolutnie wspaniała reklama. Estetyka skończona i absolutna. Nic nie mogłoby tu być bardziej dopieszczone.

Chciałabym wiedzieć kto jest reżyserem, kto jest jeźdźcem i przede wszystkim jak na imię tej bestii.


czwartek, 14 marca 2013

Jak odwołałam Papieża

Troszkę się zagubiłam internetowo i próbuję się odnaleźć. Codzienność mnie dopadła i przytłoczyła mnie ilością papierkowej roboty. Jeśli wydaje Wam się, że trudno dostać się do Międzynarodowej Instytucji, to powiem Wam, że dla pocieszenia jeszcze trudniej się jest WYdostać. Kiedy już wydaje się Wam, że złożyliście ostani podpis na papierach rozstania, że ostatnia pieczątka została już przybita, to instutucje zawsze znajdą powód dla którego jest jeszcze jeden formularz do podpisania. I jeszcze jeden. A potem Aneks numer trzy i cztery. Każdy po szesnaście stron. 

Im dalej jest się od przedszkola tym więcej targa się ze sobą dokumentów. Kim byłabym bez paszportu? A bez prawa jazdy? A jeżeli nie mam prawa jazdy? Dowód mi gdzieś zaginął dawno temu i nowego nie planuję na razie wyrabiać. Wymaganie ode mnie dwóch dokumentów tożsamości ze zdjęciem wydaje się lekką przesadą. Podobno zdjęcie potwierdza moje istnienie, a moja osoba w poczekalni już niekoniecznie. Po lewej stronie rachunki za gaz i prąd (potwierdzają mój adres), na nich wyciąg z banku (potwierdza, że kapitalizm nie przytłoczył mnie ponad możliwości), obok zaświadczenie o stanie zatrudnienia (potwierdza, że kolejny etap mojej przeprawy przez życie zaczął się w tym miesiącu), pod tym wszystkim kopie wszystkich osiągnięć w zakresie wykształcenia. Jeśli myślicie, że czas był łaskawy i nie wypomina mi niektórych błędów na maturze, to się mylicie. Na wszystkim daty, miejsca, podpisy. Tu jestem numerem pracownika, tam PESEL, tam paszportu a gdzie indziej studenta. Jestem klientem number 018744712 w jednej firmie, a w innej AF7391071. Moje nazwisko pewnie przetacza się przez kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt!) komputerów dziennie. Trudno się dziwić, że coś tak osobistego i nie-papierowego jak blog troszkę mi zaginął w tym wszystkim. 

Odkopałam wreszcie zdjęcia z Rzymu. W Rzymie ponad miesiąc temu, a jeszcze nie zajrzałam do zdjęć. Nie upiekłam też żadnego ciasta odkąd wypełniam te wszystkie formularze. Coś mi mówi, że trzeba się wziąć za siebie i wrócić do normalności. Zamiast klienta numer AF7391071 zdecydowanie wole być amatorskim piekarzem. A co!

A na koniec Watykan, kiedy jeszcze był stary Papież. My pojechaliśmy go odwiedzić i biedak na drugi dzień zrezygnował. 

Vatican Vatican

czwartek, 7 marca 2013

Rozstania i powroty

Biedny, porzucony blogu - wrócę do Ciebie. Wiosna idzie, zdjęcia będą, będzie dobrze.

piątek, 22 lutego 2013

piątek, 1 lutego 2013

Luty

Od czternastu minut jest Luty i bardzo proszę, żeby był lepszy od Stycznia.

IMG_9219

środa, 30 stycznia 2013

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Jak szukać pracy i plan awaryjny

Powiedziałam kiedyś komuś, że nie lubię tracić czasu. Gdybyście chcieli usłyszeć przyklad to tu jest jeden:

Wtorek, godzina 16.05 - oficjalnie dowiaduję się kiedy wygasa mój kontrakt w Wielkiej Europejskiej Instytucji.

Środa, godzina 15.54 - oficjalne zaproszenie na rozmowę o pracę w europejskim biznesowym think-tanku.

Mam też plan awaryjny: w weekend okazało się, że byłby ze mnie nie lada baca. W poszukiwaniu ścieżki kariery najważniejsza jest wszestronność.

Proszę oto owce zanim jeszcze olśnił je mój talent do zaganiania (Jarvis byłby dumny!):

IMG_0813

środa, 23 stycznia 2013

Rad kilka

Dupę moi kochani trzeba mieć w życiu twardą. Oto jest podstawowa lekcja życia zawodowego.

Druga rada jest taka: trzeba znać swoją wartość (ta rada dotyczy też życia prywatnego)

(obiecuję, że nie zmieniam tego bloga w bloga z poradami życiowymi, tak po prostu się kilka ostatnio nazbierało)

wtorek, 22 stycznia 2013

Wszystko po staremu

To jest najprawdziwszy mróz na aucie a Anglii. Wnioski z wczorajszych spostrzeżeń są takie, że piękny szron osadza się tylko na dobrych markach samochodów z preferencją w kierunku koloru srebrnego.

Angole wciąż latają w baletkach i marudzą, że im zimno. Bądź tu mądry i pisz sonety!

Zima jest zatem wciąż w natarciu, moja kariera wciąż jest pod znakiem zapytania, a Cameron wciąż nie wydusił z siebie mowy o Unii Europejskiej. Życie wydaje się stateczne i niezmienne w swojej determinacji do trzymania nas w napięciu.


poniedziałek, 21 stycznia 2013

Dobra rada

Dam Wam dobrą radę: nie dodawajcie mascarpone light do sosów do makaronów. Albo jeszcze lepiej: nie kupujcie mascarpone light. Jak mascarpone moze w ogole byc light?

A tu ciasto marchewkowe. Bez mascarpone.

IMG_0809

poniedziałek, 14 stycznia 2013