Biurokracja mnie sciga. Udowadniałam już Instutucjom, że naprawdę jestem kim jestem, ale niestety jeden wydział pozostaje twardy jak skała i nieprzekonany co do mojej egzystencji. Wysłałam już swój paszport i dyplomy z uczelni, wysłałam dowody osobiste rodziców i wszystko inne co udowadnia moja narodowość, ale Unia pozostaje nieugięta.
W piątek poproszono mnie o dowód, że rodzice przez ostatnie dziesięć lat naprawdę mieszkali w Polsce kiedy ja kształcilam się poza jej granicami. Bo przecież mogłam być w szkole z internatem w Anglii a rodziców mieć tuż za rogiem, w Chipping Norton. A potem przecież mogli spakować manatki i mieszkać w Portishead zaraz pod moją uczelnią. Wszystko trzeba sprawdzić i każdemu w papiery zajrzeć. Na razie Instutucje są nieświadome, że mam też siostrę. I Babcię. I stado kotów. Nigdy nie wiadomo kiedy zażyczż sobie obejrzenia Cicikowego rodowodu. Cicikowa Polskość może też musi byc udowodniona i jej holenderskie korzenie bedż kwestionowane. Jeśli jest Holendrem to niech po niderlandzku zamiauczy, chociaż lepiej, żeby miała certyfikat z miauczenia po niderlandzku. I niech jest na nim pieczątka, która udowodni autentyczność certyfikatu. Przed Instutucjami nic i nikt się nie ukryje. Cicik już myślał, że mu się udało, że jest pierwszym obywatelem zjednoczonej Europy (ze swoim niebieskim paszporcikiem w gwiazdki) a tu proszę - jego też prześwietlą.
Dobrze, ze ja sie urodziłam w kraju o komunistycznych korzeniach. Dzwonię spanikowana do rodziny, że potrzebję dowodów na ich istnienie ale dowody osobiste nie wystarczą, a Tata (czasem naprawdę myslę, że spadł z nieba, tak jak mówi) problem rozwiazuje jednym zdaniem/mailem/telefonem (niepotrzebne skreślić). Potem mówi, że nasza nomenklatura jest w stu procentach kompatybilna z nomenklaturą europejską i mam sią nie martwić, bo on ten tor przeszkód zna jak wlasną kieszeń w ulubionej marynarce.
Jak dobrze, że mając oczy i uszy otwarte możemy korzystac z doświadczń nie tylko własnych, ale i cudzych. To taka wielka chmura wiedzy albo inny Google Drive możliwości. Wszystko jest dla wszystkich - trzeba tylko wiedzieć kogo zapytać.
A jak jak jakiś nienormalny jeszcze mam zamiar zdawać testy, żeby do tej europejskiej zabawy dołączyć na dłużej. Co więcej - muszę z tej okazji przypomnieć sobie ułamki i procenty. Nie, zebym sie martwiła, albo przechwalała jak jakas niestabilna emocjonalnie nastolatka, ale czasem mam wrażenie ze jestem trochę szalona/nienormalna.
Żeby nie było, ze kończe żałosnym wywnętrzaniem się w kierunku wirtualnej pustki, to tym razem bedzie zdjecie kwiatków. Kwiatki są optymistyczne i piękne i nikomu nie muszą udowadniać, że rosną w Anglii a nie w Polsce.
Swoją drogą - właśnie wpadłam na pomysł jak jeszcze bardziej zbiurokratyzować Unię - co roku każde państwo powinno wydawać wszystkim, którzy w nim NIE mieszkali certyfikaty, które o tym nie zaświadczają. "Ministerstwo Spraw Zagranicznych Jej Królewskiej Mości z przyjemnością zaświadcza wszytkim zainteresowanym, iż Pan i Pani D. nie mieszkali w roku 2011 w Wielkiej Brytanii." Pieczątka i podpis i już. Bo przecież nie można mieć dosyć biurokracji!
Kwiatki miały być. Proszę, oto one:
1 komentarz:
Kwiatki przepiękne. A udowadnianie, że się nie jest wielbłądem uwielbia każda biurokracja. Bez względu na ustrój.
Prześlij komentarz