Zrobiłam sobie wieczór dla siebie, co generalnie oznacza, że zwróciłam uwagę na zapomniane przeze mnie już dawno paznokcie. Przejrzałam też Marie Claire z tego miesiąca (dziękujcie PE i jego niesamowitym biletom na niesamowite pociągi gdzie od nadmiaru gazet i magazynów aż dostałam wysokiego ciśnienia spowodowanego brakiem zdecydowania). Paznokcie, jak już wielokrotnie chyba wspominałam to najlepszy miernik tego ile mamy czasu dla siebie. Może dla jednych to są włosy a dla innych czas spędzany na makijażu, ale ja wiem, że to niepomalowanie przez dłuższy czas paznokcie świadczą nienalepiej o moim zarządzaniu czasem.
Biorąc pod uwagę, że częściej można mnie przyłapać na czytaniu Economista (lub Polityki, dla zainteresowanych moimi preferencjami na rodzimym rynku magazynów informacyjnych) niż Marie Claire to nie można po moich niepomalowanych paznokciach zbyt dużo sądzić. Czasem zbyt mnie ta cała Polityka wciąga, żeby w tym samym czasie nakładać lakier do paznokci.
Jeśli już jednak przy malowidłach wszelkich jesteśmy, to z cyklu poleceń i recenzji (pierwszy tak post był jakiś czas temu), to lakiery z Inglota mogę polecić Wam w ciemno. Kiedyś byłam purystą i wyznawałam Diora, ale jeśli w jakimkolwiek sklepie w Europie mają więcej niż dwa kolory Diora i te więcej niż dwa kolory nie stoją tam już szósty rok, to proszę dajcie mi znać. Dior odszedł więc w odstawkę, a moje smutne wykupione wszystkie (dwa) kolory stoją na półce z resztą lakierów i są źródłem bardziej marzeń niż inspiracji. Zamiast tego spróbowałam dużo tańszego Inglota i może nie trzyma sie na pazurkach tak, jak Dior to ilość kolorów i to, że pięknie się nakładają powodują, że są warte swojej (niewysokiej ceny). No, i można je dostać w Anglii, więc nie muszę się smucić i martwić nadbagażem.
W tematach czytelniczo-polityczno-historycznych jest oczywiście Ameryka. Ameryka od wielu lat dostarcza mi historyczno-geograficznych rozrywek i miło wiedzieć, że prezydent Obama stanął na wysokości zadania i też mnie rozbawił. Co na ten temat miał do powiedzenia "Economist"? Ano właśnie to miał do powiedzenia. Trudno się nie zgodzić. Ja widzę sprawę pozytywnie - Obama udowodnił, że zasłużył na swojego Pokojowego Nobla - tak zjednoczył naród polski (ze sceną polityczną włącznie!), jak jeszcze nikomu w wolnej Polsce się to nie udalo. Brawo Barack! A Mitt Romney już zaciera swoje republikańskie rączki.
A na koniec z innej beczki będą wieści kulturalne - jeśli będziecie kiedyś w Londynie i będziecie mieć czas i pieniądze to koniecznie kupcie bilety na "War Horse" produkcji National Theatre. Nie oglądajcie tego, co tam Spielberg wykręcił - zobaczcie to na scenie. Dawno tak nie płakałam w teatrze. Zaraz... chyba nigdy tak nie płakałam w teatrze. Wszyscy mówią jaka to piękna sztuka i możecie im wierzyć - to piękna sztuka. Niech Was nie zniechęcą marionetki wszechobecne. To są najlepsze marionetki świata (puśćcie od 9 minuty a resztę na pewno będziecie chcieli obejrzeć). Teraz tylko mi powiedzcie skąd skombinować takiego konia... Hmm...
I już tak całkiem na koniec z okazji tego, że Maman zawita w progi londkowe już pojutrze będzie Maman włoska (kiedy świeciło nad nami włoskie słońce. bo włoskie słońce jest najlepsze)
czwartek, 31 maja 2012
poniedziałek, 28 maja 2012
sobota, 26 maja 2012
Pojedziemy na wieś
W Anglii nastała piękna pogoda, a ja zamiast sie tym cieszyć i latać w kółko po ogrodzie wrzeszcząc, że jest lato siedzę przed komputerem. To ci hipokryta - najpierw dwa miesiące narzeka na pogodę i marzy o słonku a potem zamyka się przed komputerem. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że muszę pilnować panów którzy wiercą mi dziś dziury w ścianie to latałabym nie tylko po trawniku przy domu (dumnie nazwanym w pierwszym zdaniu ogrodem... he, he, he) ale chyba po całym mieście.
Aż mi się od tej pięknej pogody zamarzył wyjazd na wieś. Czy ktoś ma do pożyczenia jakąś wieś? W skład muszą wchodzić dzikie łączki, trochę drzew i może jakiś strumyczek. Przyznam, że przejazd przez północną Francję spowodował, że chciałabym na tej wsi też zobaczyć bociana, ale jako że jestem realistką to nie będę przesadzać. Może być wieś bez bociana. To jak, są jacyś magnaci wiejscy, którzy mi jutro swojej wsi użyczą?
A wiecie, ze dzisiaj jest Dzień Matki? Pamiętajcie, żeby swojej mamie z tej okazji złożyć życzenia. Albo wysłać kartkę. Ja poszłam na całego i (jak się okazało) wysłałam swojej Mamie kartkę, którą z nią kupowałam. Dobrze, że chociaż życzenia już były oryginalne i moje własne.
Na koniec będzie ucieleśnienie wiosny w postaci szparagów:
wtorek, 22 maja 2012
Opowieści Strasbourgskie
Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, ze w 2012 przynajmniej dwa razy odwiedze Parlament Europejski, to bym mu nie uwierzyła. Proszę jak bym się pomyliła. Trzy razy w ciagu 5 miesięcy i z wizja na kolejne wyjazdy. Nie zawsze w kierunku Strasbourga ale Parlament ma to do siebie, ze jest po Europie dosyć rozwleczony. Kiedy wreszcie po pięciu godzinach w podróży i kolejnych 6 w pracy wreszcie trafiłam w burzy do hotelu uswiadomilam sobie, ze jestem na wyjeździe służbowym. Jeszcze nie postanowiłam czy to robi na mnie większe wrażenie niż swoje własne wizytówki.
Człowiek to jest jednak aroganckie stworzenie - myśli kończąc studia, ze już wszystko wie i teraz już tylko będzie swoje idee wprowadzać w życie na podstawie zdobytej w szkole i na wykładach życiowej mądrości. Nic już na nim nie zrobi wrażenia i każdy element dorosłości widziany na amerykańskich filmach przyjdzie mu z łatwością. W końcu jeśli się umie zapłacić na czas czynsz i zrobić pranie bez dzwonienia do mamy to znaczy, ze będzie się śmigać po biurze jak ten młody broker z Wall Street zanim go wrobil Gordon Gekko. Chciałoby się chciało. Na szczęście wcale tak nie jest i czasem bardziej niż brokera przypominamy ta biedna zmokla myszkę, która spotkałam wczoraj troszke po piatej rano miedzy linia Centralna a Victoria. Zycie to jest istna dzungla.
A na koniec dzungla w Parlamencie:
Człowiek to jest jednak aroganckie stworzenie - myśli kończąc studia, ze już wszystko wie i teraz już tylko będzie swoje idee wprowadzać w życie na podstawie zdobytej w szkole i na wykładach życiowej mądrości. Nic już na nim nie zrobi wrażenia i każdy element dorosłości widziany na amerykańskich filmach przyjdzie mu z łatwością. W końcu jeśli się umie zapłacić na czas czynsz i zrobić pranie bez dzwonienia do mamy to znaczy, ze będzie się śmigać po biurze jak ten młody broker z Wall Street zanim go wrobil Gordon Gekko. Chciałoby się chciało. Na szczęście wcale tak nie jest i czasem bardziej niż brokera przypominamy ta biedna zmokla myszkę, która spotkałam wczoraj troszke po piatej rano miedzy linia Centralna a Victoria. Zycie to jest istna dzungla.
A na koniec dzungla w Parlamencie:
niedziela, 20 maja 2012
O pogodzie znów
Wiecie, powoli przestaję wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek będzie mi ciepło bez owijania się w cztery warstwy swetrów i bez szalika na dworze. Dzisiaj odmarzły mi uszy, bo bylo 10 stopni i wiatr, kiedy wyszłam poszukać miejsca do wysłania przesyłki. Marzy mi się, że wychodzę na dwór i nie kulę się w sobie idąc na przystanek. Marzy mi się troszkę słonka i wizja siedzienia na dworze. Wczoraj na chwilę było słonko i cały dzień byłam na dworze, ale gdyby nie koce i polary nie pisałabym do Was teraz bo nie miałabym czym. Ja rozumiem, że klimat się zmienia, ale dlaczego akurat w mojej okolicy zmienia się na gorsze? Płaszcz zimowy w maju? Wbrew pozorom to nie taki szalony pomysł.
Tyle ile się namarudziłam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy na pogodę, to mało kto się w całym życiu namarudził. A może to znak, że powinnam szukać szczęścia niezależnie od promieni słonecznych? Mam nad sobą zawieszoną taką małą, burzową chmurkę jak rodzina Adamsów i nic na to nie jestem w stanie poradzić. A przecież ja nie jestem wybredna! Nie proszę o piękne lato ani nawet o tydzień nieustannych upałów. Wystaczy mi, że będzie troszkę więcej niż 16 stopni przez jeden weekend. I ja już będę zadowolona. Ewentualnie może być na przykład 24 stopnie i ciągle lać. 24 stopnie i słonko by było rozpustą, więc nie przesadzam. Z marzeniami też nie można przesadzać. Ale żebym ja pod koniec maja w kawiarnii miała ochotę na wielki kubek gorącej czekolady a nie mrożoną herbatę... Sami przyznajcie, że to niefajnie. O tym, że brzydko pozazdrościłam odległej ode mnie pogody dziś rano już w ogóle nie powinnam wspominać.
Zamiast słonka mamy na pocieszenie Jubileusz Królowej a potem Olimpiadę. Obie imprezy są wszechobecne już mimo, że do każdej zostało nam jeszcze troszkę czasu. Coż, komu potrzebne słonko i wiosna jesli może mieć jedną Królową przez 60 lat...
Na koniec będą ocieplające imbryczki. Nic nie poprawia pogodowego samopoczucia tak, jak herbata.
wtorek, 15 maja 2012
Postęp w pracy i przerwa w audycji
Po krótkiej przerwie w nadawaniu audycji wracamy na fale internetowe. Nie było nas ze względu na przewrotność w polityce cenowej tanich linii lotniczych oraz impulsy nagłe i nieprzewidywalne. Zachciało nam się domowego jedzenia i słoneczka, o którym słyszeliśmy plotki, więc postanowiliśmy wyruszyć w kierunku domu na przedłużony weekend.
Pogoda oczywiście zepsuła się na sam nasz widok. Moja rodzina osiąga szczyty kreatywności jeśli chodzi o żarty i pocieszenia związane z psuciem się pogody na moje przyjazdy do domu. Prawdą jednak jest, że szok klimatyczny raczej mi nie grozi, bo pogoda lata ze mną. Ciekawe ile Ryanair by mnie skasował za taki niewymiarowy bagaż. Dobrze, że nie wiedzą co ze sobą wożę, bo gdybym wiozła deszcz to pewnie liczyliby sobie od litra wody. Słońce jest jasno przeliczalne na energię odnawialną, więc aż strach pomyśleć co pan O'Leary uznałby za satysfakcjonująca go opłatę.
Słonka więc nie było, ale było za to domowe jedzenie w przeróżnych postaciach, rozmowy przy winie do białego rana, marudne koty (pogoda wpływa na ich humorki te)ż i rosnące mini-pory i dynie. Były też oczy Davida Bowie, ale to już zupełnie inna historia.
W czasie mojego krótkiego niepobytu okazalo się, że moja kariera nabrała rozpędu. Dostałam pierwszą pełno-wymiarową wypłatę na moim pełno-wymiarowym etacie, a na biurku czekał mnie karton pełen moich pierwszych wizytówek. Wiem, że wszyscy mówią, że osiemnastka to dorosłość, potem że matura to dorosłość, potem że pierwsze własne pranie, a potem, że wyprowadzenie się z domu, ale to wszystko sie dzieje jakoś tak stopniowo. Osiemnaście lat nas nie zaskakuje, pranie widzieliśmy przecież w domu nie raz a z domu wyprowadzić się można nagle tylko uciekając a nie o tym mowa. Wizytówki to jednak inny rodzaj kroku w "prawdziwe życie". Nawet nie one same są na ten krok dowodem, ale fakt, że zamówiliśmy je bo za dużo osób o nie pytało. Nagle lądują na naszym biurku i okazuje się, że możemy je rozdawać tym wszystkim spragnionym naszego służbowego maila i adresu. Chcecie mi wysłać faks? Proszę bardzo - jestem na to gotowa i mam taki kartonik o wymiarach 8 x 5 cm który Wam to umożliwi. A gdybyście się kiedyś zastanawiali co robię, to ten kartonik też Wam powie. Ciekawe czy teraz będzie z tymi wizytówkami jak z dowodem osobistym - jak tylko go dostałam barmani przestali o niego pytać. Może jednak na moje wizytówki znajdą sie jacyś chętni. Bo jeśli nie, to co ja zrobię z trzystoma wizytówkami...?
Na koniec wbrew pozorom nie będzie zdjęcia mojej wizytówki ani też pogody. Na koniec będzie Faworyt:
Pogoda oczywiście zepsuła się na sam nasz widok. Moja rodzina osiąga szczyty kreatywności jeśli chodzi o żarty i pocieszenia związane z psuciem się pogody na moje przyjazdy do domu. Prawdą jednak jest, że szok klimatyczny raczej mi nie grozi, bo pogoda lata ze mną. Ciekawe ile Ryanair by mnie skasował za taki niewymiarowy bagaż. Dobrze, że nie wiedzą co ze sobą wożę, bo gdybym wiozła deszcz to pewnie liczyliby sobie od litra wody. Słońce jest jasno przeliczalne na energię odnawialną, więc aż strach pomyśleć co pan O'Leary uznałby za satysfakcjonująca go opłatę.
Słonka więc nie było, ale było za to domowe jedzenie w przeróżnych postaciach, rozmowy przy winie do białego rana, marudne koty (pogoda wpływa na ich humorki te)ż i rosnące mini-pory i dynie. Były też oczy Davida Bowie, ale to już zupełnie inna historia.
W czasie mojego krótkiego niepobytu okazalo się, że moja kariera nabrała rozpędu. Dostałam pierwszą pełno-wymiarową wypłatę na moim pełno-wymiarowym etacie, a na biurku czekał mnie karton pełen moich pierwszych wizytówek. Wiem, że wszyscy mówią, że osiemnastka to dorosłość, potem że matura to dorosłość, potem że pierwsze własne pranie, a potem, że wyprowadzenie się z domu, ale to wszystko sie dzieje jakoś tak stopniowo. Osiemnaście lat nas nie zaskakuje, pranie widzieliśmy przecież w domu nie raz a z domu wyprowadzić się można nagle tylko uciekając a nie o tym mowa. Wizytówki to jednak inny rodzaj kroku w "prawdziwe życie". Nawet nie one same są na ten krok dowodem, ale fakt, że zamówiliśmy je bo za dużo osób o nie pytało. Nagle lądują na naszym biurku i okazuje się, że możemy je rozdawać tym wszystkim spragnionym naszego służbowego maila i adresu. Chcecie mi wysłać faks? Proszę bardzo - jestem na to gotowa i mam taki kartonik o wymiarach 8 x 5 cm który Wam to umożliwi. A gdybyście się kiedyś zastanawiali co robię, to ten kartonik też Wam powie. Ciekawe czy teraz będzie z tymi wizytówkami jak z dowodem osobistym - jak tylko go dostałam barmani przestali o niego pytać. Może jednak na moje wizytówki znajdą sie jacyś chętni. Bo jeśli nie, to co ja zrobię z trzystoma wizytówkami...?
Na koniec wbrew pozorom nie będzie zdjęcia mojej wizytówki ani też pogody. Na koniec będzie Faworyt:
czwartek, 10 maja 2012
Marzenia się spełniają
Kilka razy już chyba pisałam, że marzenia się spełniają, wiec prosze oto kolejny dowód (w postaci scenki rodzajowej)
Dzwonię do firmy organizującej konferencje, z którą nasze biuro będzie współpracować. Pani po drugiej stronie dwoi się i troi, żeby spotkać się z moim szefem jeszcze w tym tygodniu. Nagle dzwoni w tle jej komórka. Pani grzecznie mnie przeprasza i pędzi odebrać.
Pani: Cześć Katherine. W porządku, dzięki. Słuchaj, czy możesz zadzwonić za jakieś 10 minut bo mam Unię Europejską na linii?
Tak, oto zostałam Unią Europejską. Nie Parlamentem. Nie samą sobą w Parlamencie, a całą Unią. Jose Manuel Barroso to mi może ewentualnie drzwi otwierać, moi drodzy.
A na koniec kwiatki nad rzeką nad morzem. Ostatnio jakoś same kwiatki. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiła się z tego jakaś fotograficzna faza:
niedziela, 6 maja 2012
Ścigana przez Instutucje
Biurokracja mnie sciga. Udowadniałam już Instutucjom, że naprawdę jestem kim jestem, ale niestety jeden wydział pozostaje twardy jak skała i nieprzekonany co do mojej egzystencji. Wysłałam już swój paszport i dyplomy z uczelni, wysłałam dowody osobiste rodziców i wszystko inne co udowadnia moja narodowość, ale Unia pozostaje nieugięta.
W piątek poproszono mnie o dowód, że rodzice przez ostatnie dziesięć lat naprawdę mieszkali w Polsce kiedy ja kształcilam się poza jej granicami. Bo przecież mogłam być w szkole z internatem w Anglii a rodziców mieć tuż za rogiem, w Chipping Norton. A potem przecież mogli spakować manatki i mieszkać w Portishead zaraz pod moją uczelnią. Wszystko trzeba sprawdzić i każdemu w papiery zajrzeć. Na razie Instutucje są nieświadome, że mam też siostrę. I Babcię. I stado kotów. Nigdy nie wiadomo kiedy zażyczż sobie obejrzenia Cicikowego rodowodu. Cicikowa Polskość może też musi byc udowodniona i jej holenderskie korzenie bedż kwestionowane. Jeśli jest Holendrem to niech po niderlandzku zamiauczy, chociaż lepiej, żeby miała certyfikat z miauczenia po niderlandzku. I niech jest na nim pieczątka, która udowodni autentyczność certyfikatu. Przed Instutucjami nic i nikt się nie ukryje. Cicik już myślał, że mu się udało, że jest pierwszym obywatelem zjednoczonej Europy (ze swoim niebieskim paszporcikiem w gwiazdki) a tu proszę - jego też prześwietlą.
Dobrze, ze ja sie urodziłam w kraju o komunistycznych korzeniach. Dzwonię spanikowana do rodziny, że potrzebję dowodów na ich istnienie ale dowody osobiste nie wystarczą, a Tata (czasem naprawdę myslę, że spadł z nieba, tak jak mówi) problem rozwiazuje jednym zdaniem/mailem/telefonem (niepotrzebne skreślić). Potem mówi, że nasza nomenklatura jest w stu procentach kompatybilna z nomenklaturą europejską i mam sią nie martwić, bo on ten tor przeszkód zna jak wlasną kieszeń w ulubionej marynarce.
Jak dobrze, że mając oczy i uszy otwarte możemy korzystac z doświadczń nie tylko własnych, ale i cudzych. To taka wielka chmura wiedzy albo inny Google Drive możliwości. Wszystko jest dla wszystkich - trzeba tylko wiedzieć kogo zapytać.
A jak jak jakiś nienormalny jeszcze mam zamiar zdawać testy, żeby do tej europejskiej zabawy dołączyć na dłużej. Co więcej - muszę z tej okazji przypomnieć sobie ułamki i procenty. Nie, zebym sie martwiła, albo przechwalała jak jakas niestabilna emocjonalnie nastolatka, ale czasem mam wrażenie ze jestem trochę szalona/nienormalna.
Żeby nie było, ze kończe żałosnym wywnętrzaniem się w kierunku wirtualnej pustki, to tym razem bedzie zdjecie kwiatków. Kwiatki są optymistyczne i piękne i nikomu nie muszą udowadniać, że rosną w Anglii a nie w Polsce.
Swoją drogą - właśnie wpadłam na pomysł jak jeszcze bardziej zbiurokratyzować Unię - co roku każde państwo powinno wydawać wszystkim, którzy w nim NIE mieszkali certyfikaty, które o tym nie zaświadczają. "Ministerstwo Spraw Zagranicznych Jej Królewskiej Mości z przyjemnością zaświadcza wszytkim zainteresowanym, iż Pan i Pani D. nie mieszkali w roku 2011 w Wielkiej Brytanii." Pieczątka i podpis i już. Bo przecież nie można mieć dosyć biurokracji!
Kwiatki miały być. Proszę, oto one:
W piątek poproszono mnie o dowód, że rodzice przez ostatnie dziesięć lat naprawdę mieszkali w Polsce kiedy ja kształcilam się poza jej granicami. Bo przecież mogłam być w szkole z internatem w Anglii a rodziców mieć tuż za rogiem, w Chipping Norton. A potem przecież mogli spakować manatki i mieszkać w Portishead zaraz pod moją uczelnią. Wszystko trzeba sprawdzić i każdemu w papiery zajrzeć. Na razie Instutucje są nieświadome, że mam też siostrę. I Babcię. I stado kotów. Nigdy nie wiadomo kiedy zażyczż sobie obejrzenia Cicikowego rodowodu. Cicikowa Polskość może też musi byc udowodniona i jej holenderskie korzenie bedż kwestionowane. Jeśli jest Holendrem to niech po niderlandzku zamiauczy, chociaż lepiej, żeby miała certyfikat z miauczenia po niderlandzku. I niech jest na nim pieczątka, która udowodni autentyczność certyfikatu. Przed Instutucjami nic i nikt się nie ukryje. Cicik już myślał, że mu się udało, że jest pierwszym obywatelem zjednoczonej Europy (ze swoim niebieskim paszporcikiem w gwiazdki) a tu proszę - jego też prześwietlą.
Dobrze, ze ja sie urodziłam w kraju o komunistycznych korzeniach. Dzwonię spanikowana do rodziny, że potrzebję dowodów na ich istnienie ale dowody osobiste nie wystarczą, a Tata (czasem naprawdę myslę, że spadł z nieba, tak jak mówi) problem rozwiazuje jednym zdaniem/mailem/telefonem (niepotrzebne skreślić). Potem mówi, że nasza nomenklatura jest w stu procentach kompatybilna z nomenklaturą europejską i mam sią nie martwić, bo on ten tor przeszkód zna jak wlasną kieszeń w ulubionej marynarce.
Jak dobrze, że mając oczy i uszy otwarte możemy korzystac z doświadczń nie tylko własnych, ale i cudzych. To taka wielka chmura wiedzy albo inny Google Drive możliwości. Wszystko jest dla wszystkich - trzeba tylko wiedzieć kogo zapytać.
A jak jak jakiś nienormalny jeszcze mam zamiar zdawać testy, żeby do tej europejskiej zabawy dołączyć na dłużej. Co więcej - muszę z tej okazji przypomnieć sobie ułamki i procenty. Nie, zebym sie martwiła, albo przechwalała jak jakas niestabilna emocjonalnie nastolatka, ale czasem mam wrażenie ze jestem trochę szalona/nienormalna.
Żeby nie było, ze kończe żałosnym wywnętrzaniem się w kierunku wirtualnej pustki, to tym razem bedzie zdjecie kwiatków. Kwiatki są optymistyczne i piękne i nikomu nie muszą udowadniać, że rosną w Anglii a nie w Polsce.
Swoją drogą - właśnie wpadłam na pomysł jak jeszcze bardziej zbiurokratyzować Unię - co roku każde państwo powinno wydawać wszystkim, którzy w nim NIE mieszkali certyfikaty, które o tym nie zaświadczają. "Ministerstwo Spraw Zagranicznych Jej Królewskiej Mości z przyjemnością zaświadcza wszytkim zainteresowanym, iż Pan i Pani D. nie mieszkali w roku 2011 w Wielkiej Brytanii." Pieczątka i podpis i już. Bo przecież nie można mieć dosyć biurokracji!
Kwiatki miały być. Proszę, oto one:
Subskrybuj:
Posty (Atom)