Wiem, ze mialam pomysl na jakies blyskotliwe spostrzezenia dzisiaj rano w czasie robienia herbaty, ale od tego czasu katar zablokowal mi cala blyskotliwosc. Inna opcja jest taka, ze teraz ta blyskotliwosc wysmarkuje w chusteczki higieniczne.
Blyskotliwosc, blyskotliwoscia ale sa plusy mieszkania w Londku. Bristol jest ladny, Bristol jest zielony, w Bristolu Polonia jest mala. Co prawda ktos mi powiedzial, ze Polonia Bristolska jest mala w Clifton, a duza ogolem, ale nie wiem bo nie sprawdzilam. Wlasciwie gdzies te pelne EasyJety ludzi przeciez musza mieszkac, wiec moze cos w tym jest...? W moim zyciu kartonowym z Polonia spotykalam sie rzadko - zdarzalo sie, ze mozna bylo w supermarkecie (Sainsbury's) upolowac Jeżyki, ktorych nie lubie i flaki w sloiku, ktore chocbym nie wiem jak byla glodna nie bylyby brane przeze mnie pod uwage. Bylam tez raz w Kartonie w Polskim sklepie, do ktorego dotarlam przez przypadek i wycieczka ta wymagala przynajmniej dwoch autobusow. Tam kupilam wode cytrynowa i bylam z siebie dumna.
Wlasnie i tu docieramy do sedna. Polskie sklepy mialy dla mnie sens tylko w celu kupowania wody cytrynowej i dziwie sie, ze jeszcze idea "Mini-Biedronki" czy "Swojaka" nie umarla, bo przeciez ile osob moze potrzebowac wody cytrynowej Zywca? Jesli wlasciciele tych sklepow mieliby liczyc na moje wsparcie finansowe to szybko straciliby biznes - dwie butelki wody cytrynowej w ciagu siedmiu lat w Albionie to nie jest kryzys czy recesja - to pustynia w sensie kapitalistycznym.
Potem dotarlam do Londka i w Londku trudno jest sie opedzic od polskich sklepow. Gdzie nie zajrzysz tam zaraz wyskakuje "Swojak" albo inny "Podlasiak" (moje ulubione na razie bylo "Mleczko" - nawet Guru sie ucieszylo na slowo "mleczko"). W swojej dzielnicy, ktora niestety nie jest Notting Hill mam polskich sklepow wiecej niz w calym Chorzowie. A to tylko jedna ulica! Wchodzisz a tam w radiu gra Zet-ka, mozesz nabyc Gale, wypic do niej Zubrowke i zagryzc gulaszem w sloiku. A na deser Jezyki i po sprawie. Nawet mozesz sobie kupic Laciate maslo czy mleko. Czym Polonii zawinilo angielskie maslo trudno powiedziec. Czy nasza (ha, ha, ha) Milka rzeczywiscie jest tak integralnym elementem naszej tozsamosci narodowej? Nie moglibysmy kupic sobie Cadbury? I czy nie mozemy sie obejsc bez najnowszych wiesci z zycia Tomasza Wielblada (czy jak on sie teraz lubi zwac)? Az szkoda tych funtow na Gale. Polonia mnie zaskakuje i pewnie zaskoczy mnie jeszcze nie raz.
Odnalazlam jednak sens polskich sklepow i sens ten zwiazany jest z moja utrata blyskotliwosci (czyli katarem) i prowadzi nas do plusow mieszkania w Londku. Z laskoczacym nosem i gardlem weszlam wczoraj do polskiego sklepu (nazwy nie pamietam, wiec pewnie mnie nie ucieszyla) za rogiem zeby zrobic inspekcje produktow tam dostepnych. Przechodzac miedzy herbata saga a maka poznanska, zadajac sobie pytanie w czym lepsza jest saga od PGtips doznalam olsnienia i calkowitej zmiany swiatopogladu. Na polce staly syropy malinowe, wisniowe i wszelkie inne. I tak oto moj katar zaraz sie poczul jak w domu. Kupilam sok malinowy z lipa i wlewam go do co trzeciej herbaty. Gdyby nie polskie sklepy zostalaby mi tylko cytryna i imbir. Viva la Pologne! Niech zyja polskie sklepy! Teraz tylko musze tu importowac Maman na czas kataru i juz chorowanie bedzie jak w domu! Nie zamykajcie "Mleczek" i "Biedroneczek", gdzie ja potem kupie syrop z Lowicza?
(w sumie zainwestowalam teraz okolo trzech funtow w rozwoj rodzimych sklepow na obczyznie - nastepnym krokiem bedzie sprawdzenie czym naprawde polskie maslo rozni sie od angielskiego).
Na koniec beda listki pozbierane w sloneczny dzien w parku (angielskim):