sobota, 8 października 2011

Co juz moge powiedziec o Londynie

Londynskie przezycia, rozdzial pierwszy czyli Co juz moge powiedziec o "stolycy".

Jako jakas tam malutka czasta Londynu jestem jak wszyscy inni i podrozuje transportem publicznym. Poza czytaniem ksiazki i studiowaniem mapy metra nie ma tam za bardzo nic do roboty, wiec godzine dziennie moge spedzic na mysleniu bez celu. Stad tez pewnie najwiecej mysli zwiazanych z Londynem w moim zyciu jest zwiazanych z metrem wlasnie. Londynskie metro najstarsze i (chyba) najdluzsze na swiecie to wlasciwie osobne miasto. Neil Gaiman sie juz na ten temat popisal kreatywnoscia w "Nigdziebadz", wiec nie jestem w tych wnioskach oryginalna. Ale dopiero po odwiedzeniu kilku stacji i po kilku spacerach pod ziemia doszlam do wniosku, ze jesli jest sie choc odrobine kobdarzonym wyobraznia i jest sie zmuszonym do podrozowania metrem regularnie to pomysl na "Londyn Pod" nasuwa sie sam. Pierwszego dnia uslyszalam na stacji, ze "Linia Circle jest zamknieta. Prosimy pasazerow o kontunuowanie podrozy na powierzchni". Na powierzchni. Czy to nie brzmi jak science-fiction? W metrze wieje wiatr, a przeciez wiac nie powinien, bo metro jest tam, gdzie wiatru nie ma. Czasem wydostanie sie "na powierzchnie" trwa dluzej niz sama podroz - ilosc korytarzy, schodow i zakretow jest przytlaczajaca. A wiatr wieje silniejszy niz na powierzchni wlasnie.

Podrozuje zaopatrzona w Ostryge, ksiazke i mape. Myslalam ze fajnie sie mial taki Dumbledore z Harry'ego Pottera, poniewaz mape metra mial zawsze przy sobie w ksztalcie blizny na kolanie, ale teraz sobie mysle ze taka blizna mi juz niedlugo nie bedzie potrzebna. Jeszcze kilka podrozy i bede znala swoja linie na pamiec. A za kilkadziesiat podrozy pierwsza strefa metra czyli jego scisle centrum tez nie bedzie miala przede mna tajemnic. Co wiecej, wyrobie sobie opinie o niektorych stacjach i liniach. Tak, tak - ludzie maja opinie na ten temat, a wydawaloby sie, ze tematow na swiecie nam wystarczy i nie trzeba wystawiac recenzji schodom ruchomym. No, hello London po prostu. Swiat ciagle mnie zaskakuje. Ale Londyn ten sprzedwany nam przez media jest decydowanie wart uwagi. A ten "Pod" jest wietrzny i dobrze zorganizowany.

Kiedy niedawno oznajmilam swiatu, ze rozpadly sie moje ulubione zolte kalosze, to najbardziej zmartwilam rodzicow. Wizja angielskiego deszczu, londynskiej mgly i bliskosc Tamizy spowodowaly, ze zostalam szybko zaopatrzona w fundusz kaloszowy. Nie miec w Anglii kaloszy w listopadzie to tak, jak nie miec w Egipcie w lipcu kremu z filtrem. Slowem: zabawa tylko dla odwaznych. I tak oto mam nowe, ulubione kalosze. Oto one. Czerwone, jak pietrowe londynskie autobusy:




Moze upieke dzis jakies ciasteczka?

2 komentarze:

Limonka pisze...

A ja ci zazdroszcze takiego podrozowania i poznawania. A kalosze sa...urocze. Bedziesz prawie jak Dorotka.

Unknown pisze...

Bede calkiem jak Dorotka! Tylko nie w Kansas ani Oz a w Wielkim Miescie :D