poniedziałek, 31 października 2011

Pazdziernikowe wieczory sprzyjaja refleksjom.

Wsiadalam w piatek wieczorem w samolot na Luton i przenioslam sie w czasie. Luton prawie wcale sie nie zmienilo, a po drodze z bramki do samego samolotu pachnialo pazdziernikowym chlodem. Mnie Floydzi spiewali do ucha o Psach i Swiniach, a ciemnosc zapadla juz dawno nad Londynem. Prawie wszystko bylo tak, jak wtedy kiedy siedem lat temu pierwszy raz w zyciu podrozowalam sama do domu. Wtedy tez byl pazdziernik i tez cieszylam sie przeogromnie, ze zobacze rodzine i swojego zwierzaka. Z jednej strony zmienilo sie niewiele - orzelek na paszporcie troszke mi sie starl i przybyla mi jakas azjatycka wiza wewnatrz. Ale ja jestem ciagle ruda i ciagle slucham Floydow i ciagle cieszy mnie, ze Wizzair jest rozowo-fioletowy. A z drugiej strony zmienilo sie tak duzo, ze nie ma szans wszystkiego opisac. Katowice dorobily sie drugiego terminalu, autostrad i jeszcze chwila a otworza nam Starbucks. PiS rzadzil i juz nie rzadzi, ja napisalam mature i skonczylam jedne studia a potem jeszcze jedne. Teraz zwiedzam Londyn i instytucje europejskie. 

W domu bylo sucho (nie pytajcie) i wesolo. Bylam tam na chwile, ale zdazylam nadrobic towarzyskie zaleglosci, upiec kawowe muffiny i pojsc na impreze jako ofiara Sweeney Todda. Do tego wymizialam Cicika do plaskosci a on odwdzieczyl mi sie zwnieciem sie w klebek w nogach lozka. Wszystko ma sie zatem dobrze, a liscie na drzewach sa tak samo piekne po obu stronach kontynentu.

Ciekawe skad za siedem lat w pazdzierniku bede podrozowac w kierunku domu.

(dzisiaj jest notka bez-zdjeciowa, bo aparat nie podrozowal ze mna w ten weekend, ale moze beda jakies zdjecia muffinow nastepnym razem)

Brak komentarzy: