niedziela, 15 kwietnia 2012

Szkola jak zycie i zycie jak szkola (wszyscy jestesmy malpkami)

W szkole wiele rzeczy wydaje nam sie przechodnich i tymczasowych. Na poczatku nie nad tym nie zastanawiamy. Szkola zdaje sie trwac wiecznosc i to, co bedzie potem jest odlegle od nas tak, jak samoloty na niebie raczej sa poza pojeciem kanarka wyklutego i wychowanego w klatce. Gdzie tam studia? Ba! Nawet liceum wydaje sie nierzeczywiste a licealisci dorosli (przyznajcie, ze tez tak mysleliscie).

Dopiero wraz ze wzrostem swiadomosci (tej samo- i ogolnej) zaczynamy zastanawiac sie nad sensem testow wielokrotego wyboru i pisaniem curriculum vitae. Potem zaczynamy wypelniac pierwsze formularze ("Dlaczego uwaza Pani, ze bedzie Pani dobrym uczniem elytarnego liceum im. Julka Slowackiego) i powoli zaczynamy sobie uswiadamiac, ze wiekszosc tego co robimy nie przygotowuje nas do "prawdziwego zycia" (ono jest wciaz odlegle, ale juz na poczatku studiow coraz bardziej migocze/chmurzy sie na horyzoncie). Chodzimy na te zajecia i myslimy: "Kiedy mi sie to przyda?" Bo w koncu kto w mitycznym prawdziwym zyciu musi pisac eseje, starac sie zapamietac daty, wypelniac jakies tabelki i zastanawiac sie nad kazdym zapisanym slowem. Im koniec edukacji blizej tym bardziej jestesmy przekonani, ze nasza ciezka praca raczej nie bedzie owocowala tak, jak sobie wymarzylismy. No, chyba ze jestesmy lekarzem czy prawnikiem czy inzynierem. Chociaz i w ich przypadku nie jest powiedziane, ze beda pracowac w zawodzie. Wiekszosc z nas jednak zawodu de facto konczac studia nie otrzymala. Cale to wyksztalcenie wydaje sie rozdmuchane - studia maja wszyscy i nic one nam nie daly poza tym, ze wszyscy ich wymagaja. 

Jesli jestesmy odrobine zorientowani (albo mamy problem z relaksujaca wizja konca studiow) to jeszcze w czasie ich trwania zaczynamy rozgladac sie za praca i tu zaczynaja sie niespodzianki. Skladamy aplikacje na te praktyki i na tamte, patrzymy jak wypelnic podanie na to czy inne stanowisko. I przy czwartym podaniu zaczyna nam w glowie brzeczec taki irytujacy glosik. Ciuchutko marudzi, ze cale te podania troszke sa podobne do pytan otwartych na tych wszystkich zaliczonych egzaminach. I ze gdzies jest klucz. Ze cala ta zabawa niewiele sie rozni od tej zabawy, ktora w wieku lat 15 zaczela byc tak irytujaca. Ale w koncu to dopiero pierwsze doswiadczenia - w "prawdziwym zyciu" bedzie inaczej. Musi byc! Przeciez dlatego tak strasza wizja wkroczenia w "prawdziwe zycie".

Niestety. Potem zaczynamy pytac, porownywac i okazuje sie, ze w kazdej sytuacji kiedy trzeba sie pokazac po raz pierwszy wszystko wyglada jak test gimnazjalany i matura z ekosystemow. Puste miejsca i ograniczona ilosc slow do uzycia. Wiadomo, ze wymagane sa slowa kluczowe i bez nich nie dostaniemy punktow.Skaczemy przez nadstawione nam przeszkody jak konie na cross-country albo jesli jestemy bardziej ambitni jak lwy przez plonace kola w cyrku. Kolek nie da sie ominac. Jesli sprobojemy zrobic to inaczej to czeka nas bat w postaci straconej okazji - zadnych interview, zadnych rozmow o cokolwiek. Tak jak w gimnazjum za oryginalnosc moglismy stracic punkty (i w liceum i na studiach) tak i pozniej musimy pisac to, czego sie od nas oczekuje. Jestesmy "dobrze zorganizowany, dyspozycyjni, komunikatywni, zawsze proaktywni i swietnie gramy w zespole, ale nie boimy sie przejac inicjatywe."

I tak sobie spedzilam wiekszosc tego weekendu patrzac w puste miejsca na odpowiedzi na pytania w stylu "Jak Twoje doswiadczenie i wyksztalcenie moze pozytywnie wplynac na Twoja przyszla prace w instutucjach europejskich?" albo "Opisz dwa swoje osiagniecia. Jak wplynely na Twoj rozwoj i pomogly innym?". Siedzisz i myslisz... wszyscy napisza to samo (patrz paragfar wyzej). Ale... czy na pewno? Wniosek jest jeden - szkola wbrew wszelkim naszym narzekaniom i calemu marudzeniu swietnie przygotowuje nas do kolejnych etapow. Bo gdzies to wszystkich pytan jest klucz i jakis zadowolony wlasciciel cyrku lubi patrzec jak jego lewki i inne malpki przeskakuja przez plonace kolka... Kto przeskoczy wiecej dostanie wiecej punktow.

Na koniec cos troszke mniej cynicznego. Zonkile w wykonaniu mojego nowego telefonu. Moja stara lustrzanka miala podobno mniej megapikseli. To widac.

2 komentarze:

Limonka pisze...

Malkontenctwo wyłazi jak z dziurawej podszewki. Szukanie prawdziwego życia zaczęło się z pierwszą świadomie upuszczoną zabawką. Za drugim upuszczeniem robiłaś test matce. I tak do cmentarza. Absolutnie i niezaprzeczalnie prawdziwe życie. A jeśli ktoś mówi inaczej...nie wierz. Po prostu nie wie co mówi.

Unknown pisze...

Malkontenctwo! Wlasnie tak - to byl post malkontencki!

Ale takie podejscie czasem jest dobre, bo kazde nam wciaz szukac nowych (wydawaloby sie, ze lepszych) horyzontow! :)