Wlasnie sobie uswiadomilam, ze ostatnie kilka postow to pierwsze posty pisane przeze mnie w lipcu od przynajmniej pieciu lat. Na tym blogu to moje pierwsze, a nie mam dostepu do starego bloga wiec nie jestem w stanie sprawdzic czy tam pisywalam w lipcu. Chociaz bardzo w to watpie - lipiec i sierpien to normalnie miesiace, kiedy jestem poza zasiegiem internetu i cywilizacji. Zajeta bieganiem po lakach, jedzeniem tart cytrynowych, gubieniem sie po Wloskich drogach, ogladaniems tarych kosciolow i witaniem dnia Martini Asti. Nie ma jak wakacyjna dekadencja.
W tym roku porzucilam ja na rzecz (chyba wspomnianej juz) pracy magisterskiej i na razie, cytujac upadajacy telewizyjny talk-show "konca nie widac". Marzy mi sie taka wakacyjna dekadencja, nawet jesli trwalaby tylko chwilke. Nareszcie w tym roku wiem po co wymyslono wakacje - po to, zebysmy mieli na co czekac. Ja odliczam dni do samolotu do domu w przyszlym miesiacu. Moze bede miala przed soba jeszcze ocean slow do napisania, ale przynajmniej bede to robic w pieknych okolicznosciach przyrody i miejmy nadzieje, karmiona tartami. A potem skoncze i bede miala wakacje - nawet jesli beda trwaly tylko chwilke.
Znalazlam w internecie papeterie. Zapisalam ja sobie do zakladek i teraz probuje na nia nie patrzec. To jest test mojej wytrzymalosci. Prezenty bede sobie mogla sprawiac jak cos juz w zyciu osiagne, a nie tak po prostu bo mam na nie ochote. Jedna papeteria w tym miesiacu wystarczy.
Na koniec bedzie czerwony mak na zielonym polu. A teraz zmykam przegladac archiwa gazet wszelakich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz