wtorek, 16 października 2007

Polityka zakradnie sie wszedzie. Szczegolnie ta polska

Prosto z YouTube.com:

Wolon23 (10 minutes ago)
kaczynski skurwysynu! miej honor i odejdz


Generalnie nie jestem fanem przeklenstw gdziekolwiek (nie mylic z "nie uzywam przeklenstw", bo uzywam jesli trzeba), ale to mnie po prostu rozbroilo. Nawet YouTube jest upolitycznione.


niedziela, 14 października 2007

Po weekendzie

Wrocilam i oczywiscie zamiast zajac sie czyms pozytecznym i produktywnym zajelam sie internetem. I to bynajmniej nie w edukacyjnych, a blogowo-facebookowych celach. Zla Olga.

Na urodzinach u Jamesa bylo tak, jak byc powinno. Ludzie, ktorych znam, miejsce ktore znam, ciasto ktore lubie. Troszke to przypomina taki inny powrot do domu do domu, ktory nigdy nie byl domem, ale jest miejscem dobrym do powracania. Tak, jak bycie z Anita, Oscarem, Jamesem i spolka przypomina w pewnym sensie bycie z rodzina. Zupelnie nie-rodzinna rodzina, ale zawsze. Taka wybrana przez siebie i przypadek. A poza tym mlodsza siostra Jamesa, Charlotte, ma konia i dzisiaj rano pozwolono mi pojezdzic. No i byl przeprzyszny mus czekoladowy z marshmallowami. I dmuchany zamek. To byl swietny weekend.


"Economic Development" pana Todaro i pana Smitha lypie na mnie groznie z drugiego konca lozka. Chyba juz pojde. A swoja droga czy Todaro&Smith nie brzmi troszke jak spolka majaca w posiadaniu male krematorium na amerykanskiej prowincji? (a moze po prostu czytam za duzo Gaimana...)

czwartek, 11 października 2007

Wyjadam ser z opakowania

Ser kozi doprowadzi mnie kiedys albo do bankructwa albo do otylosci. Najbardziej prawdopodobne ze do obu na raz. (W momencie zadumy nad tymi dwoma zdaniami znowu siegnelam po moje opakowanie z serem. Nie ma juz dla mnie nadzei)

Bylam dzisiaj dzielna i zalozylam sobie konto w banku. W przyszlym tygodniu dostane pismo ze wszystkimi danymi i bede mogla w koncu wplacic tam pieniazki i cieszyc sie korzystaniem z bankomatow. Nie zostane bankowcem, bo zeby nim zostac trzeba znac cala mase trudnych slowek z angielskiego, ktorych uzywam kilkanascie razy dziennie, ale w zargonie bankowym znacza dla mnie mniej wiecej tyle, co przemowienia Kaisera Wilhelma w oryginale. Mam tylko nadzieje ze zalozylam dzis konto, a nie probowalam pana przekonac, ze to jest napad na bank, zorganizowany przez jakas polska jednostke wojskowa stacjonujaca w Bristolu. Ale skoro policja mnie jeszcze nie dopadla, to chyba wszystko poszlo tak, jak kodeksy bankowe przykazaly.

A wczoraj przez 2 godziny z Anita wytwarzalysmy domek z piernika! (i jest piekny)

wtorek, 9 października 2007

Misja niemozliwa

Misja dla mnie na dzien dzisiejszy bylo (miedzy wieloma innymi) zgaszenie swiatla i oddalenie sie do krainy Sandmana najpozniej o godzinie 23. Jak mozecie wydedukowac z godziny publikacji tego posta misja nie zostala wykonana. Totalna klapa na pelnej linii poscieli i lozka. Dobrze, ze jutro tez jest i dzien i wieczor. Jest szansa na wczesniejsze spanie.

Poza tym do moich dzisiejszych misji nalezalo odnalezienie sie w trzech zupelnie roznych salach wykladowych, w trzech zupelnie roznych budynkach w zupelnie roznych miejscach.Dwa razy ogarnelo mnie orientacyjno-terenowe zagubienie, a jest to uczucie dla mnie tak obce (bo wyjatkowo rzadkie) ze az nieprzyjemne. I bardzo mobilizujace. Ale niestety nawet mobilizacja i determinacja nie maja szans w zestawieniu z szalonym planem budynkow uniwersyteckich i przede wszystkim wzgorzami i dolinami jakie te budynki dziela. Zeby tutaj sie uczyc trzeba byc zdeterminowanym, wysportowanym czlowiekiem z przczepionym do czola GPSem.

niedziela, 7 października 2007

Wiewiorki a aparaty.

Wielka Brytania to krolestwo wiewiorek. Kiedy my niczego nieswiadomi siedzimy sobie na lawkach w pieknych angielskich parkach, cieszac sie stuletnim krolewskim trawnikiem w otoczeniu wesolo biegajacych psow i rudych dzieci (niekoniecznie wlasnych), na szczytach drzew wiewiorki planuja trzecia inwazje na Anglie. Zeby byc oryginalne nie planuja do niej przyplynac, jak Wilhelm zdobywca, czy wyslac Messerschmitty, jak Hitler. One ja zdobeda od wewnatrz. Zpelzna z drzew udajac, ze chodzi o orzeszki i nawet sie nie obejrzymy a beda rzadzic panstwem brytyjskim. Serio.
Glowna cecha takiej wiewiorki angielskiej (lub zasiedzialej w Albionie) jest to zupelny brak strachu przed ludzmi. Do typowej wiewiorki mozna podejsc na odleglosc mniejsza niz dwa metry i ona nie ucieknie. Ale wiewiorka jako gryzon, jest zwierzatkiem ruchliwym. I tu pojawia sie problem - ja z ogromna ochota chcialabym uchwycic spiskowcow, orzeszko-zercow, ale zanim zdaze zlapac za aparat wiewiorka juz dawno mi sie przyjrzala, stwierdzila ze jej nie groze, zabrala swojego zoledzia i wkicala na szczyt drzewa do swoich wiewiorczych przyjaciol by dalej knuc inwazje. A poza tym moj aparat nie pojmuje pojecia "szybsza przeslona" w zestawieniu ze slowem "cien" lub "ciemnosc".
Wszystko, co udaje mi sie w zwiazku z tym udaje uchwycic przypomina wiec zielono-zloto-brazowe dzielo Jacksona Pollocka i trudno na nim odroznic drzewo od ziemi. A wszystko dlatego, ze uciekajaca wiewiorka mnie stresuje i staram sie byc szybsza od niej i od aparatu.

Podsumowujac - jest pelno wiewiorek, ale nie potrafie im zrobic zdjec, mimo ze mi sie podobaja.

Ilosc nieudanych prob sfotografowania wiewiorki: 4 (ale sie nie poddaje)

sobota, 6 października 2007

Bristol ciagle nie-obejrzany

Zjadam dzisiejsze smutki czekolada.

Prawda jest taka, ze nie poznalam ani kawalka mojego nowego miasta w tym tygodniu. Niby bylam w centrum, wiem co gdzie jest, jak co znalezc i generalny obraz otoczenia mam juz dosyc poukladany w glowie. Ale nie mialam jeszcze czasu na samotny spacer oswajajacy nowe miejsca. Wiem, ze mam w okolicy dwa ladne, zielone miejsca, ale jeszcze sie blizej nie poznalismy. Jest tez kilka miejsc wartych uwiecznienia na zdjeciach, ale czas przeciekal i uciekal mi tak szybko, ze nie mialam za bardzo czasu. Nadrobie to jutro. Bo dzis pogoda nie ladna i oswajam raczej najblizsze otoczenie czyli pokoj.

Ciagle nie wiem czego, w ktorej szufladzie szukac. A mala ilosc szuflad ogranicza moja inwencje, mimo niewielkiej ilosci rzeczy w posiadaniu.

Mam na oknie orchidee.

Ten post w zamysle mial byc weselszy, ale jakis taki gorszy dzien mam dzisiaj, a poza tym pogoda jest wielce przecietnie-szara i nie nastraja zbyt wesolo. Moze po zajeciach z salsy bedzie lepiej.

środa, 3 października 2007

Bristol, dzien 3 i pol

Zyje, a jak zawsze to powtarzam, to jest na poczatku najwazniejsza informacja. Tyle rzeczy po drodze moze czlowieka rozlozyc albo fizycznie albo psychicznie, ze fakt iz mam ochote tu cos napisac powinien byc traktowany z najwyzszym podziwem. W koncu moglabym przeciez wpelznac do szafy i tam pozostac do bozego narodzenia (i czasem ta opcja wydaje sie dziwnie kuszaca).
Ogladam nawet Fakty, czyli wszystko jest w takiej normie w jakiej tylko na tak poczatkowym etapie byc moze. Nie jest zle.

Poczatki maja tendencje ku byciu trudnymi i chyba pozostaje mi tylko do tego przywyknac. Jestem osoba z natury malo towarzyska, wbrew wszelkim pozorom. Ludzi potrzebuje od czasu do czasu i swietnie potrafie zajac sie soba. Ale walcze z ochota zamkniecia sie w pokoju, zaciagniecia zaluzji i udawania ze mnie nie ma, bo to mi sie potem odplaci. Teraz bede towarzyska, to nie bede sie czula wyalienowana pozniej. O! To jest wlasnie to - nie czuje sie wyalienowana i nie-chciana. Czyli w ciagu ostatnich trzech lat zrobilam ogromne postepy. Badzcie dumni.

Poza tym chcialam zauwazyc z ostatni raz widzialam slonce przed rozpoczeciem ladowania w Bristolu... Witajcie w kraju ugruntowanej demokracji i szmacianej pogody, gdzie na ulicach widac pelno porzadnych samochodow, ludzie kupuja i czytaja ksiazki, a rzad nie rozpisuje nowych wyborow tylko dlatego ze tak mu sie wymyslilo.

Nie jest zle. O nie.