Dużym plusem posiadania pracy w normalnym i prostym znaczeniu tego słowa jest to, że każda chwila spędzona poza pracą jest chwilą wolną. Żadnych czyhających na nas esejów, żadnych egzaminów do których przecież uczyć można się też w środku nocy. Weekend jest teraz weekendem i tylko od nas zależy czy wolność wykorzystamy czy zmarnujemy. W piątek popołudniu wychodzimy z biura i ...
No właśnie i co teraz?
Ja na przykład najpierw wpadłam w panikę. Bo przecież jak można mieć dwa dni wolnego. CO? 48 GODZIN BEZ PLANÓW? Jak to jest możliwe?! Co się teraz ze mną stanie?! Troszkę jak taki al w tytce (zawsze chciałam to napisać na blogu!) próbowałam sobie znaleźć coś ważnego do zrobienia. Bo przecież siedzenie bez celu to tylko coś na co można sobie pozwolić na wakacjach. Toskańska nuda to domena tylko kilku tygodni letnich i wakacyjnych. Nie wiedzieć czemu przez pierwsze kilka weekendów wydawało mi się, że powinnam jakoś się przydać społeczeństwu albo przynajmniej sobie. Jakby czytanie książek i myślenie o niebieskich migdałach dozwolone było tylko w czasie, ktory pewnie od teraz powinnam nazywać urlopem.
Chrzanić to moi drodzy. Weźcie sobie to do serca i pamiętajcie, że każdy weekend to taki mały urlop i małe wakacje. Wolność jako ograniczająca nas tytka to przecież jakaś paranoja. Na pewno napisano na ten temat już nie jedną rozprawkę i studenci filozofii pewnie co roku debatują na temat wrażenia zniewolenia spowodowanego wolnością. Czyż nie jesteśmy dziwnym gatunkiem? Cały tydzień czekamy na piątek by sobotę się obudzić z przerażeniem w oczach. A moze to tylko ja? Ktos jeszcze tak miewa?
Zamiast przerażenia lepiej sobie zrobić coś dobrego do jedzenia. Ja zrobiłam pierwszy raz w życiu bezy (ukłony dla Limonki, która służyła pomocą i wsparciem duchowym). Od tego są weekendy, żeby pierwszy raz w życiu zrobić bezy. I oficjalnie ogłosić, że próba zakończyła się sukcesem.
Proszę - oto bezy które w skończonym dziele wyglądają troszkę jak jadalne grzybki atomowe.