Troszke sie czuje jak zdrajca, bo zaczynam pisac bloga po angielsku. Myslalam nad ta zdrada lingwistyczna i doszlam do wniosku, ze bede z nia musiala zyc. Lata przyzwyczjen powoduja, ze duzo luzniej czuje sie tutaj. Pisanie pierwszego posta nigdy nie jest latwe i z tego co pamietam, to moj pierwszy post tutaj wcale nie zwiastowal przyszlej tresci.
Tu sie czuje jak w domu, tam, jak w nowym domu. Ale prosze nie panikowac - tutaj zostaje i bede pisac ciagle. Cala idea blogowania gdzies indziej wziela sie stad, ze chcialam moje posty o jedzeniu, piciu, fotografii i kotach trzymac w jednym miejscu. Moje narzekania/wywody/zachwyty na temat sensu istnienia, swiata i wszystkiego innego (parafrazujac Hitchhiker's Guide to the Galaxy) pozostana tutaj.
Ukierunkowanie sie nie jest latwe i z braku jednej mysli przewodniej w moim zyciu, tylko blogowanie o wszystkim mnie satysfakcjonuje. I w nosie mam to, co mysli babcia z Ace, ze jak cos jest do wszystkiego, to jest do niczego.
Na koniec bedzie wloski kotek z wiatraczkiem: