czwartek, 1 stycznia 2009

Pretty Good Year

Zgodnie z postanowieniem nowo-rocznym z przeterminowanego juz rocznika 2008 powinnam sie podsumowac. Znalazlam cala liste postanowien nowo-rocznych, ktore to poczynilam z poczatkiem poprzedniego stycznia i nie mam jakos odwagi w nie zajrzec. Pytanie tylko brzmi tak: jesli nawet nie jestem sobie w staie przypomniec swoich postanowien to czy mogly byc wazne?

Zatem rok 2008 przyniosl mi cala mase doswiadczen i emocji, zarowno pozytywnych jak i negatywnych. Zakonczylam pierwszy rok studiow, ktory utwierdzil mnie w przekonaniu ze zycie w akademiku zaliczylam juz w liceum (wiec czulam sie ewolucyjnie wyzej niz przecietny wspolkolator). Poza tym studia ok - rok 1 bez zadnych rewelacji i rewolucji. Polityka wciaga jak najgorsze bagno, ale rok drugi rozpoczety w pazdzierniku od razu zaczal sie ciekawiej. Ciekawiej zarowno pod wzgledem akademickim (viva Machiavelli i niech zyje UE) jak i towarzyskim (parapetowa u Anity jako test naszej przyjazni, mr. Clift jako test a moze eksperyment moj i jego (na razie wypada pozytywnie gdyby ktos byl wyjatkowo wscibski i dociekliwy), Max jako test na moja cierpliwosc, ktory niestety oblalam i nie mam zamiaru powtarzac. Dzialo sie przez te ostatnie miesiace, oj dzialo. Poza tym wlasciwie co miesiac czegos nowego sie nauczylam i dowiedzialam glownie o zyciu, ludziach i samej sobie. Szukanie wlasnego lokum bylo niesamowitym doswiadczeniem - krew, pot i lzy doslownie. Samotna wycieczka do Mediolanu i szal zakupow, doswiadczenia reportersko-fotograficzne z Chorzowa, Toskania w nieco innym stylu i pod nieco innym katem. Umknal mi w zyciu nie wiedziec dlaczego ktos wazny, ale zyskalam przynajmniej trzy nowe wartosciowe osoby w moim otoczeniu. Kupilam za duzo butow i za malo czytalam o polityce. Zbyt malo czasu poswiecilam na nauke a zbyt wiele na IMDb. Na polu filmowym swoja droga nie jestem w stanie wyroznic najlepszego badz najgorszego filmu - w kinie widac tez duzo sie dzialo. No i pojawil sie dr. House w moim zyciu, wypelniajac chwilowa pustke po Desperate Housewives. Rok muzycznie zaczelam sluchajac Yesow i na Yesach tez ten rok zakonczylam, ale rozwijam sie i przeszlam jeszcze ze dwie inne muzyczne fazy w tym roku, a teraz mnie czeka edukacja od pewnego saksofonisty i juz sie boje tej ilosci jazzu i bluesa przez jaka zostane przepuszczona. Filmowo zaczelam Walle'em a kinowo zaczne Madagaskarem. Jakis regres? Nie, po prostu dobra zabawa, bo to jest haslo przewodnie na 2009. Plus eseje, oczywiscie ;) I to takie krotkie podsumowanie. Nie sposob zmiescic w jednej notce calego roku - wtedy nie bylo by sensu pisac tego wszystkiego przez caly ostatni rok, prawda? Ale ogolem rok byl calkiem dobry.

A teraz ide skonczyc jesc swoje ciacho (ostatni kawalek made by Maman zaraz przed wylotem na Kube - niektorym to fajnie).

Idzcie przytulic 2009. Juz nazywa sie lepiej niz 2008.

edit: Ilosc slow napisanych do esejow: 1500
(przy ogolnym celu ~ 5, 500 - czemu mnie nikt nie poprawil w ostatnim poscie?!)

Brak komentarzy: