Rodzice by mnie wydziedziczyli gdyby zobaczyli jaki mam balagan w pokoju. Nie ma jak zostawic mnie na kilka dni z ciastkami, masa nauki (niech zyje federalizm!) i ohydna pogoda. Jestem wtedy w stanie nie wychodzic ze swojej jaskini az mnie nie wyciagnie na zewnatrz pusta lodowka lub inna tragedia na podobna skale. Na podlodze nie ma juz miejsca na postawienie stopy (lewituje) i juz na pierwszy rzut oka widac, ze biurka uzywalam ostatnio w pazdzierniku - lezy na nim cokolwiek dusza zapragnie od balsamu do ciala przez torbe na zakupy po umowe o prace, ktora w marcu mialam oddac managerowi baru. Plus oczywiscie wszechobecne ciastka imbirowe i jakies dwa tygodnie notatek z polityki. Podobno mialam tez kiedys fotel, ale teraz bardziej przypomina druga garderobe. Tylko lozko pozostalo ostoja prostoty i porzadku - a to tylko dlatego ze segregator, ksiazka i dwa zaszyty, ktore na nim lezaly teraz leza po nim na "kupie" (bo jak wiemy kupki sa rozwiazaniem na wszystkie problemy - madrosc Anity nigdy nie sprawdza sie lepiej niz w czasie egzaminow). Jutro obiecuje posprzatac. I to jest wlasciwy cel tej notki - ma mi przypominac, ze balagan sie sam nie usunie - musze mu pomoc wlasnymi lapkami.
Poza narzekaniem na balagan ostatnio rowniez obejrzalam wszystkie najbardziej bezsensowne filmiki na YouTube, 4 godziny wyglupialam sie z Eddiem i Peterem, mimo ze czekala na mnie powtorka, obejrzalam ostatnie odcinki Top Geara w tym sezonie, przejrzalam oferte Manolo Blahnika, znalazlam ewentualnego przyszlego kota dla babci, zrobilam pranie i dalam sobie zrobic z twarzy dzielo sztuki. Efekty byly takie:
(zgadnijcie co to? Moony shhhhh)
I jak zapewne zauwazyliscie zabraklo w moich ostatnich osiagnieciach tego najwazniejszego - nauki. Jutro na nia rowniez, jak na sprzatanie, przyjdzie czas.