piątek, 14 grudnia 2007

Lece, bo chce

Pakowanie zajelo mi rekordowy czas 40 minut. Nikt nie ucierpial.

Chociaz musze przyznac, ze pierwsza przymiarke do pakowania zaczelam wczoraj i wygladala mniej wiecej tak:

Weszlam do pokoju. Rozejrzalam sie, zajrzalam do szafy i szuflad. Ciezar egzystencji i wizja pakowania mnie przytloczyly, wiec poszlam sobie zrobic zasluzonej herbaty. Po przerwie wrocilam i wyjelam walizke. W myslach porownalam objetosc tego, co chce zapakowac i pojemnosc walizki i stwierdzilam ze czas na prywatny samolot - tam na pewno nie bedzie restrykcji. Porownywanie mnie wykonczylo mentalnie wiec udalam sie do kuchni na brownie. Zjedzenie brownie zmotywowalo mnie do dalszej ciezkiej pracy, wrocilam zatem do pokoju pelna entuzjazmu i energii, ktore opuscily mnie gdy znalazlam karton, o ktorym wczesniej zapomnialam. Tak oto porzucilam wczoraj pakowanie nie wsadzajac nawet jednej rzeczy do torby, ale nie mozecie powiedziec ze nie probowalam.

Dzisiaj nie bylo juz ucieczki, a poza tym wszystkie zasoby jedzenia i picia zostaly wykorzystane w trakcie bolesnego procesu ladowania walizki w dniu wczorajszym. Zmobilizowana angielskim sniadaniem i trzymana w budynku przez przerazliwa zime (+2 stopnie...brr...) uwinelam sie w 40 minut bez wpadania w walizke i z tylko jednym polamanym paznokciem. Mozecie mi pogratulowac.

Rodzino! Nadchodze!
Polsko! Nadchodze!
Ciciku! Mamusia wraca!