Ojojoj, nieladnie panno wlascicielko tego opuszczonego zakatku w Internecie (teraz juz internet mozna pisac z malej, ale ja podkresle swoja niezaleznosc i archaicznosc przez pisanie go z duzej litery). Gdyby istnial jakis kurator do spraw blogow opuszczonych i srodki opieki nad porzuconymi blogami, to moj by sie tam pewnie znalazl. A razem z nim wszystkie zdjecia cicika i swiata dookola cicika (bo przeciez nie mnie).
Eseje, jak zazwyczaj zreszta, pozarly moje zycie. Ale pozarly tylko moje zycie blogowe, bo na wszystkich innych plaszczyznach bylam dosyc aktywna. Wspielam sie na gore w sniegu, tanczylam jak szalona w Sylwestra, bralam udzial w pieczeniu najbardziej ekstrawaganckiego tortu urodzinowego jaki w zyciu widzieliscie, odzyskalam utracone oko, nauczylam sie wisiec na rurze nogami do gory, dostalam piekne lilie, snilo mi sie ze Sophie przejechalo auto, zorganizowalam impreze z winem i kolacja, upieklam brownie i zlozylam jakas tam aplikacje. Poza tym mialam tez PMSa i porzucilam z tej okazji studia, jedzenie i Guru. A jako ze moje talenty nie znaja granic, to udalo mi sie porzucic wszystko to na raz za jednym zamachem. Dobrze, ze byla trzecia nad ranem, bo wtedy administracja uczelni jest zamknieta, generalnie sie nie je, a Guru jest cierpliwe. Az strach sie bac co by bylo, gdybym postanowila wszystko porzucac w godzinach pracy bankow i urzedow. Wtedy tylko most (a most mamy w Bristolu piekny). Zarowno studia odzyskalam, jedzenie sie moim rzucaniem nie przejelo (szczegolnie ze porzucilam rozsadne jedzenie i przerzucilam sie na brownie i popcorn), a Guru dlugo do swojego powrotu nie musialam przekonywac. Czyli happy end dla mojego PMSa. Kurcze, niektorzy to maja wiecej szczescia niz rozumu. A najwiecej maja hormonow.
No, to tylko troche moich osiagniec w ostatnim czasie. W przyszlosci planuje skonczyc jeszcze jeden esej, zaczac prace magisterska, moze znalezc jakas prace (na chwile badz na dluzej), zrobic zdjecia starym aparatem, isc do pubu i zaplanowac wakacje. Niekoniecznie w tej dokladnie kolejnosci. Zaczne od wycieczki na poczte.
A na koniec zdjecie szarego na czarnym, czyli Lolo w pelnej krasie.Lolo jest spektakularnie puchaty i wyjatkowo fotogeniczny. No i ma na imie Lolo. Jak go tu nie kochac, szczegolnie z taka minka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz