środa, 26 sierpnia 2015

Naturalna śmierć i odrodzenie bloga

Z blogami zawsze mam jak z pamiętnikami - zajmuję się nimi z doskoku. Kiedyś chciało mi się o każdej głupocie pisać, dziś raczej wole głupoty zachować dla siebie. To chyba dlatego, że dookoła wszyscy wszystkimi swoimi przemyśleniami się z nami dzielą. Dzielą się czy tego chcemy czy nie chcemy. Proszę: tu jest moje śniadanie. Proszę: tu są moje zajebiste wakacje nad morzem. Proszę: tu moje dziecko zrobiło kupę Proszę: tu moje wydumane przemyślenia na temat konkursu na lidera Partii Pracy. 

Litości. Aż palce z klawiatury spadają. 

Jesień idzie - czuć ją już wieczorem jak wysyła przed sobą chłód na zwiady. Słonko niby jeszcze przyjemnie grzeje po nosie, ale każdy powiew wiatru strąca zdecydowanie za dużo jeszcze zielonych liści na chodnik. Bez swetra nie ma już co z domu rano wychodzić, a ja nawet przeprosiłam się z kaloszami. Ani się obejrzymy a pikniki i lemoniada prześlizną się z codzienności do kategorii nostalgicznych wspomnień. Dobrze, ze chociaż mi limoncello zostało.

Na koniec jeszcze lato w pełni.


1 komentarz:

Limonka pisze...

Ojejku, co to za sarkazmy późnoletnie? A może wczsnojesienne?
Każdy orze jak może. Szczególnie w Internecie.
Radości i optymizmu życzę:))