czwartek, 30 października 2014
poniedziałek, 20 października 2014
Listy (znowu), przeszlosci i przeszlosci
Ha, piekne czasy kiedy czlowiek pisal co mu umysl na palce spisywal. Nie ogladal sie na statystyki, nie ogladal sie na opinie publiczna, wszystko mial w glebokim powazaniu i jakos chyba mu sie udalo zyc w szczesliwosci i poczuciu codziennego spelnienia.
KIlka razy juz wspominalam, ze robie listy. Robie je odkad pamietam, zbieram informacje i wypisuje na kartkach, na komputerach, na tablicach, na umysle sobie je wypisuje. Najpierw je wymyslam, potem je spisuje, skreslam, porzadkuje i pisze raz jeszcze. Czasem nawet cos skreslam permanentnie. Im wiecej tych list robie tym bardziej zauwazylam, ze moje obecne poczucie spelnienia jest od list zalezne. Im wiecej punktow skresle z ciagle rosnacej listy "DO ZROBIENIA" - to jest ta zapakowana w wielka, czerwona teczke na koncu dnia, jak u ministra Rzadu Jej Krolewskiej Mosci - tym wieksze mam poczucie spelnienia w ciagu dnia. Kiedys wystarczylo ze posprzatalam na biurku i voila - zycie bylo uporzadkowane. Dzisiaj posprzatanie musi poczekac, bo spada na liscie ponizej 118 maili, list zakupow i towarzystkich zaleglosci do nadrobienia. Och, zabalaganione biurko, ktore wymienilam na toaletke z okazji rozpoczecia zycia zawodowego - wroc! Wszystko jest Ci wybaczone!
Jutro na liscie mam tylko kilka punktow ale miedzy innymi jest tam "wielka zmiana". Brzmi dramatycznie ale prawdziwie - koniec projektu nad ktorym pracowalam ostatnie 18 miesiecy dla Unii Europejskiej zbliza sie wielkimi krokami a ja nie chce sie obudzic z reka w unijnej spluczce. Tak, jak w Komisji jest sezon spadochronowy (o tym na pewno powinnam napisac kiedys), tak ja sobie sama zafunduje spadochronik i miejmy nadzieje za kilka tygodni (a moze miesiecy) wyladuje gdzies, gdzie nie bede schowana na koncu korytarza i gdzie nikt nie bedzie kradl kapsulek na kawe (kazdy z nas ma swoje biurowe koszmary).
Na koniec zamiast patrzec w przyszlosc bedzie przeszlosc. Zdjecia maja to do siebie, ze zawsze jest na nich przeszlosc. Czasem calkiem dawna, czasem calkiem nowa ale zawsze byla. Moje zdjecia sa kilkoma przeszlosciami w tym samym czasie. Sa Bristolem przedwczoraj, ktory dla mnie jest Bristolem sprzed trzech lat, a ten jest Bristolem sprzed lat siedmiu.
poniedziałek, 13 października 2014
Mea culpa czyli strach przed posiadaniem własnego zdania
Tak dobrze żarło a zdechło, jakby powiedział Dziadek. 399 postów a potem... martwa cisza. W ogóle w tym roku jakaś posucha blogowa. Jakby mi mózg obumarł i nie miał nic ciekawego do pomyślenia.
Winię siebie, ale współsprawcą jest życie zawodowe. Ciągle funkcjonwanie w warunkach kiedy każdy oryginalny pomysł, każde wyrażenie opinii, każdy argument (za czy przeciw - nie ma znaczenia) jest z góry skreślany. "No nie możemy tego opublikować/napisać/powiedzieć bo ktoś się obrazi/nasi szefowie zauważą/tabloidy nas wyśmieją/ktoś coś pomyśli. O nie! Ktoś pomyśli! Niech mnie ktoś przytrzyma bo w końcu komuś się dostanie. Takie dławienie opinii jest na dłuższą metę niezdrowe. Czy wszyscy sie muszą ze wszystkimi zgadzać?
Wygląda na to, że ludzie to właśnie lubią Podobno ilość prowadzonych rozmów maleje (pomimo ogromnego wzrostu popularności róznego rodzaju serwisów które mają kontakt ułatwiać). Podobno internet tylko nas utwierdza w naszych przekonaniach i otaczmy się w nim ludźmi podbnymi do siebie. Podobno przez to ludzie coraz mniej chcą publicznie wyrażać opinie, które wydają im się niepopularne wśród ogólu.
Ja tu nie mówię o homofobii, rasizmie czy zamiłowaniu do kupowania lalek i obcinania im palców (nie pytajcie skąd akurat to mi przyszło na myśl), ale o trywialnych róznicach - Ty głosujesz na PiS, ja na PO, czyli raczej nie mamy o czym dyskutować. No zaraz, zaraz. Jeśli nie my, to kto? Wyborca PiS z wyborcą PiS? Po to żeby się utwierdzić w swoich przekonaniach? Mnie nie jest poklask potrzebny. Bardziej są mi potrzebne cudze wątpliwości jeśli nie jestem w stanie wyprodukować własnych (chociaż wiszę kawę każdemu kto jest w stanie zadać więcej pytań niż ja - na jakikolwiek temat). Ale może wszystkim nam jest społeczna akceptacja potrzebna bardziej niż lubimy się sami przed sobą przyznać?
Żeby nie było tak górnolotnie, to powiem, że mam zmywarkę. Mówię to od czterech dni wszystkim którzy chcą słuchać. I wszystkim którzy nie chcą słuchać też mówię. A jeśli mi powiedzą, że zmywarka jest mniej ekologiczna niż zmywanie ręczne to im powiem, że miałam do wybory zmywarkę albo nielegelnaego rumuńskiego imigranta. Ciekawe jakie będą mieli miny.
Na koniec Czesio spi na tacy. Kupuje człowiek te drogie, puchate domki, wysila się z kocykami a okazuje sie, że najlepszym miejscem na drzemkę i tak jest prosta drewniana tacka wciąż czakająca na chwilę kiedy ją udekoruję.
Winię siebie, ale współsprawcą jest życie zawodowe. Ciągle funkcjonwanie w warunkach kiedy każdy oryginalny pomysł, każde wyrażenie opinii, każdy argument (za czy przeciw - nie ma znaczenia) jest z góry skreślany. "No nie możemy tego opublikować/napisać/powiedzieć bo ktoś się obrazi/nasi szefowie zauważą/tabloidy nas wyśmieją/ktoś coś pomyśli. O nie! Ktoś pomyśli! Niech mnie ktoś przytrzyma bo w końcu komuś się dostanie. Takie dławienie opinii jest na dłuższą metę niezdrowe. Czy wszyscy sie muszą ze wszystkimi zgadzać?
Wygląda na to, że ludzie to właśnie lubią Podobno ilość prowadzonych rozmów maleje (pomimo ogromnego wzrostu popularności róznego rodzaju serwisów które mają kontakt ułatwiać). Podobno internet tylko nas utwierdza w naszych przekonaniach i otaczmy się w nim ludźmi podbnymi do siebie. Podobno przez to ludzie coraz mniej chcą publicznie wyrażać opinie, które wydają im się niepopularne wśród ogólu.
Ja tu nie mówię o homofobii, rasizmie czy zamiłowaniu do kupowania lalek i obcinania im palców (nie pytajcie skąd akurat to mi przyszło na myśl), ale o trywialnych róznicach - Ty głosujesz na PiS, ja na PO, czyli raczej nie mamy o czym dyskutować. No zaraz, zaraz. Jeśli nie my, to kto? Wyborca PiS z wyborcą PiS? Po to żeby się utwierdzić w swoich przekonaniach? Mnie nie jest poklask potrzebny. Bardziej są mi potrzebne cudze wątpliwości jeśli nie jestem w stanie wyprodukować własnych (chociaż wiszę kawę każdemu kto jest w stanie zadać więcej pytań niż ja - na jakikolwiek temat). Ale może wszystkim nam jest społeczna akceptacja potrzebna bardziej niż lubimy się sami przed sobą przyznać?
Żeby nie było tak górnolotnie, to powiem, że mam zmywarkę. Mówię to od czterech dni wszystkim którzy chcą słuchać. I wszystkim którzy nie chcą słuchać też mówię. A jeśli mi powiedzą, że zmywarka jest mniej ekologiczna niż zmywanie ręczne to im powiem, że miałam do wybory zmywarkę albo nielegelnaego rumuńskiego imigranta. Ciekawe jakie będą mieli miny.
Na koniec Czesio spi na tacy. Kupuje człowiek te drogie, puchate domki, wysila się z kocykami a okazuje sie, że najlepszym miejscem na drzemkę i tak jest prosta drewniana tacka wciąż czakająca na chwilę kiedy ją udekoruję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)