Plotka jest nośna i nie trudno w mało ciekawych faktach o ciekawych ludziach (zwierzętach, przedmiotach) o nadinterpretację. Tabloidy w końcu głównie liczą na sprzedaż swojego nakładu, bo to ona nakręca reklamodawców a reklamodawca to postać dla mediów święta. Pamiętam jak kilka dobrych lat temu, kiedy jeszcze plotki ze świata medialnego mnie nie obchodziły któryś z dobrze prosperujących właścicieli, którejś z dobrze prosperujących telewizji prywatnych w Polsce powiedział (na prywatnym przyjęciu w prywatnym gronie), że gdyby mógł, to w ramówce na każdą godzinę miałby 45 minut reklam i 15 minut programu. Te 15 minut muszą przecież przytrzymać oglądającego, tak jak te 250 słów musi przyciągnąć uwagę czytelnika. Uwaga jest w dzisiejszych czasach krótko-trwała, więc sensacja sprzedaje się lepiej. Niuanse to zbyteczne słowa, a fakty to niepotrzebne szczegóły.
I tu dochodzimy do sedna problemu. Fakty w dzisiejszych czasach są w mediach towarem tracącym na wartości szybciej niż waluta wspólnoty europejskiej. Codziennie czytamy w gazetach sprostowania i codziennie przechodzimy obok naciągania faktów w mediach obojętnie.
W tym tygodniu w Polsce posypało się kilka medialnych głów. Redaktor naczelny Rzeczpospolitej został zwolniony po sześciu dniach medialnej burzy jaką spowodował artykuł jasno mówiący, ze na pokładzie TU-154 (a raczej na tym, co z pokładu zostało) znaleziono materiały wybuchowe. W artykule trudno doszukiwać się niedopowiedzeń. Autor, Cezary Gmyza, sugeruje, że Premier jest świadom, i że stanowiska w tej sprawie wciąż nie ma. Nie trzeba było długo czekać na reakcję opozycji, która zaraz zapytała czy premier tylko skaże opozycję na banicję czy też od razu zamorduje. "Prawda" nareszcie wyszła na jaw. Zwolnienie Gmyza i redaktora Wróblewskiego zostało oczywiście nazwane "zamachem na wolność słowa".
Jeśli tego typu rewelacje są dla Was szokujące, to tego typu przykładów namnożyło się ostatnio więcej. Dziś rano Daily Mail opublikował artykuł, w którym jasno stwierdził, ze Parlament Europejski chce zakazać dzieciom książek opisujących "tradycyjne rodziny". Rewelacje te poparte zostały raportem Komisji ds Kobiet i Uprawnienia, który w swojej ostatniej publikacji sugeruje działania mające na celu zwiększenie równości płciowej w Europie. Szok, horror - unia chce zrujnować naszym dzieciom dzieciństwo.
Na pierwszy rzut oka Daily Mail ma z Rzepą niewiele wspólnego. A potem patrzymy bliżej, czytamy przytoczone przykłady i ... okazuje się, że obie gazety kłamią. Oskarżenie o kłamstwo to sprawa w życiu publicznym dość ważka, ale to jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy słowo kłamstwo jest adekwatne.
Rzeczpospolita doszukała się trytolu i niktrogliceryny (i pośrednio zamachu) na podstawie oświadczenia prokuratury o "substancjach wysokoenergetycznych". Prokuratura w czasie pisania artykułu przez pana Gmyza słowem nie wspomniała o żadnym trytolu. Zaraz później zresztą szybko wyjaśniła, że nic o żadnym trytolu jej nie wiadomo.
Daily Mail natomiast użył jako swojej wymówki raportu na temat stereotypach płciowych. Raport Komisji (tutaj jest oryginał) został spowodowany tym, że zarobki kobiet są wciąż niższe i nagle zupełnie niewinna sugestia wprowadzenia bardziej współczesnych modeli rodziny w mediach (z przykładem reklam w telewizji, a nie książek) została rozdmuchana do nagłówka: "Teraz Unia zabierze dzieciom książki". Tak, Unia już się śpieszy, żeby odbierać nam Muminki, bo mama Muminka chodzi w fartuszku zamiast biegać po Dolinie Muminków z neseserem i iPadem w Louboutinach.
Nie wiem jak Wam, ale mnie oba artykuły wydają się umyślnym wprowadzaniem czytelnika w błąd. W języku potocznym takie zachowanie nazywa się kłamstwem. Rzepie zwolniono redaktora naczelnego, ale na Daily Mail nie ma bata - dziś zakazane książki, jutro prostowane banany a pojutrze Czwarta Rzesza z Heil Merkel. Tysiące ludzi codziennie rano kupują gazetę i nawet nie wie, że zapłaciła właśnie za kłamstwa. I to takie grubymi nićmi szyte - oparte nawet nie na plotkach, ale na wybujałej wyobraźni autora, który na co dzień ma czelność rozdawać ludziom wizytówki, na których zwie się dziennikarzem.
Rzeczpospolita doszukała się trytolu i niktrogliceryny (i pośrednio zamachu) na podstawie oświadczenia prokuratury o "substancjach wysokoenergetycznych". Prokuratura w czasie pisania artykułu przez pana Gmyza słowem nie wspomniała o żadnym trytolu. Zaraz później zresztą szybko wyjaśniła, że nic o żadnym trytolu jej nie wiadomo.
Daily Mail natomiast użył jako swojej wymówki raportu na temat stereotypach płciowych. Raport Komisji (tutaj jest oryginał) został spowodowany tym, że zarobki kobiet są wciąż niższe i nagle zupełnie niewinna sugestia wprowadzenia bardziej współczesnych modeli rodziny w mediach (z przykładem reklam w telewizji, a nie książek) została rozdmuchana do nagłówka: "Teraz Unia zabierze dzieciom książki". Tak, Unia już się śpieszy, żeby odbierać nam Muminki, bo mama Muminka chodzi w fartuszku zamiast biegać po Dolinie Muminków z neseserem i iPadem w Louboutinach.
Nie wiem jak Wam, ale mnie oba artykuły wydają się umyślnym wprowadzaniem czytelnika w błąd. W języku potocznym takie zachowanie nazywa się kłamstwem. Rzepie zwolniono redaktora naczelnego, ale na Daily Mail nie ma bata - dziś zakazane książki, jutro prostowane banany a pojutrze Czwarta Rzesza z Heil Merkel. Tysiące ludzi codziennie rano kupują gazetę i nawet nie wie, że zapłaciła właśnie za kłamstwa. I to takie grubymi nićmi szyte - oparte nawet nie na plotkach, ale na wybujałej wyobraźni autora, który na co dzień ma czelność rozdawać ludziom wizytówki, na których zwie się dziennikarzem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz