piątek, 16 grudnia 2011

Nie zbawie swiata

Po drodze z pracy kupilam chleb i wino. Troszke sie poczulam jak jakas marniejsza wersja mesjasza. Sprawdzilam i niestety po drodze nic sie nie rozmnozylo. Mialam jeden bochenek chleba i jedna flaszke wine. Przynajmniej wszystkie swoje priorytety mam na miejscu. Rozmnazajace sie wino mogloby ewentualnie spowodowac mase problemow w moim zyciu, wiec lepiej niech sie nie rozmnaza.

Winem bede sie rozgrzewac, poniewaz znowu mam zepsute ogrzewanie. Cieplo sie mnie nie trzyma. Guru mowi, ze to dlatego, ze jestem chuda, a moja Babcia mowi, ze to dlatego, ze jestem mloda. Dobrze, ze jedno nie wyklucza drugiego, bo jeszcze by sie poklocili (Babcia po slasku, a on po angielsku - to bylaby prawdziwie europejska klotnia z przedstawicielem ukochanych przez Europe mniejszosci narodowych i mniej ukochanych Eurosceptykow). Wino mi tez rozgrzeje chlodne mysli o mojej przyszlosci. Wyslalam na razie cale jedno CV i dowiedzialam sie, ze jest "świetne" i "godne pozazdroszczenia", ale szukaja kandydata w wiekszym doswiadczeniem w finansach i funduszach hedgingowych. Nie mogli tego napisac w ogloszeniu? Gdyby napisali, to CV siedzialoby sobie grzecznie nie-wyslane a moja duma nie zostalaby obrazona odrzuceniem. Fundusze hedgingowe. Co to w ogole sa te fundusze hedgingowe (slysze, jak tata biegnie mi z pomoca)? I po co im taka ja? Jak sie, na szczescie okazuje po nic. Nastepnym razem podejde do wysylania CV bez hurra-optymizmu i jesli bedzie tam cos wspomniane o finansach to sie dwa razy zastanowie. Nie po to ucieklam z zajec z ekonomii, zeby teraz zostawac chlopcem na posylki jakiegos rynkowego spekulanta. Mhm, dobrze czytacie - zlozylam CV do roli chlopca na posylki. Moze to jednak dobrze, ze mnie nie chcieli.

Moj szef (od dzis na emeryturze) mowi, ze mam przed soba piekna przyszlosc. Nie chcial zdradzic imienia wrozki, ktora mu to powiedziala. Fundusze hedgingowe mysla inaczej.

Z newsow zyciowych (a nie profesjonalnych, w koncu jest piatek co ja tak ciagle z tym rynkiem pracy?) do kraju (tego nad Tamiza) wrocila Katy. Po spotkaniach z hipopotamami, lwami, dziecmi afrykanskimi i jednym amerykaninem wrocila do zimnej i szarej Anglii. Powitamy ja koledami w St.Paul's chyba ze kolejka nas przestraszy. Ci co pod St.Paul's protestuja trzeci miesiac sa nam nie straszni. Niech sobie protestuja, fundusze hedgingowe to i tak nic nie obchodzi.

Na koniec bedzie York Minster wylaniajacy sie zza muru. Minster to taki rodzaj katedry ale inny a ten w York jest podobno po Kolonii najwieksza katedra w Europie Polnocnej. A biorac pod uwage, ze York jest malutkie, to katedra wyglada tym bardziej imponujaco.


poniedziałek, 12 grudnia 2011

Post bez weny i drzewko

Czasami zastanawiam sie nad inwestycja w taki maly notatniczek.  Przysiegam, ze punktow do przemyslenia mialam ostatnio cala mase i za kazdym razem sobie myslalam, ze tak interesujacej kwestii na pewno nie zapomne i nie zostawie w spokoju. Z tym zostawianiem w spokoju to pewnie prawda, bo wiekszosc nurtujacych mnie kwestii w koncu do mnie wraca, ale czasem o nich zapominam na cale dnie i tygodnie (a o niektorych zapominam pewnie tez na dluzej). A gdybym miala taki maly notatniczek, to przez pierwszy miesiac pewnie zapominalabym, ze w ogole mam go przy sobie, kolejne dwa dni wstydzilabym sie go wyciagac w metrze zeby cos zanotowac a potem moze zaczelabym go uzywac. Albo znajac prawo Murphy'ego - mysli przestalyby do mnie przychodzic.

Wszystko to pisze dlatego, ze mialam jeszcze przed kolacja jasna wizje o czym sobie po kolacji napisze. Zjadlam nudle (nie w pudle), zasiadlam z herbatka i ... nici z weny. Albo nudle mnie zamulily albo herbatka nie pobudzila wstarczajaco. Wszystkie mysli, ktore teraz mi sie jawia sa dosc wtorne.

Swieta ida, moi drodzy. Swiat oszalal - tlumy sie cisna do sklepow bardziej niz normalnie i az strach pomyslec co sie stanie, kiedy obnizki zimowe zawitaja do Londka. Mikolajow, reniferow, sniezynek i koled ci w Londku dostatek. Wszedzie lampki i swiatelka i az trudno sie nie cieszyc. Nawet wszyscy w pracy odliczaja dni do Swiat a ci troszke bardziej wciagnieci w to szalenstwo powiesili sobie na biurkach lampki i  ustawili choinki. Nawet w Unia Europejska w calej swej beztwarzowej (nietwarzowej?) biurokracji poczyla ducha Swiat.

Ja tez czuje ducha swiat i dopinguje poczte, zeby wszystko pozamawiane przyszlo na czas. A potem z przyjemnoscia pojde na zakupy papiernicze w celu nabycia wstazek, bibulek i innych papierow. No i przy okazji moze kupie sobie ten maly notatniczek. Nastepna notka mialaby wtedy szanse byc troszke bardziej natchniona.

Na koniec bedzie drzewko. Drzewka sa zawsze dobre na koniec.

czwartek, 8 grudnia 2011

Herbata jest dobra

Czasem mam wszystko w nosie. Robie sobie wtedy herbate, zamykam za soba drzwi i czytam ksiazke albo pisze cos w pamietniku. A czasem po prostu sobie leze i patrze w sufit. Wszystkie problemy swiata moga sie wtedy schowac - od niepomalowanych paznokci po szczyt Unii Europejskiej i zamieszki Arabskiej wiosny. Herbata jest dobra.

piątek, 2 grudnia 2011

Wyzsze Instancje

Wczoraj kupowalam bilety na podroz zycia do Strasbourga. Moje zainteresowanie Strasbourgiem dotad ograniczalo sie do zainteresowanie historycznego. Watek przynaleznosci Strasbourga do Alzacji badz Lotaryngii przewijal sie przez moja edukacje historyczna.  Kiedy czlowiek legenda - Andrew Young - pytal nas czy podejrzewamy co sie po danym konflikcie moglo stac ze Strasbourgiem zawsze wszyscy sie cieszylismy. Tak, to taka pilka ping-pongowa miedzy Niemcami a Francja i moze wlasnie dlatego postanowiono ze tam, miliony kilometrow od cywilizacji wszelakiej (ale pomiedzy dwoma wielkimi cywilizacjami) zasiadzie parlament europejski. Niech to zawsze bedzie miejsce konfliktow.

Ale nie o tym mialo byc, mialo byc o biletach - kupilam je i musialam sie z potencjalnych wydatkow na bilety wytlumaczyc Wyzszym Instancjom Europejskim. Wyzsze Instancje Europejskie nie sa nikomu blizej znane, nie maja imienia i twarzy, ale maja nosa do szukania dziury w calym. Musicie przyznac, ze bez twarzy miec nosa do czegokolwiek, to trzeba byc utalentowanym. Tak utalentowane sa tylko Wyzsze Instancje Europejskie i juz za sam ten fakt nalezy im sie ciagla i nieustajaca uwage mediow. Instancje zazyczyly sobie abym podala im ceny biletow w tej walucie, ktora ostatnio ma problemy, a ktora Instancje podpisaly wlasnymi rekami (rece tez sa, mimo braku twarzy). Prosba o ceny w problematycznej walucie sama jest problemem. Po pierwsze - ja place teraz, ale dostane zwrot w styczniu. Ile wtedy bedzie warta problematyczna waluta? Ale jest jeszcze zupelnie inna kwestia - jeden z poslancow Innych Wyzszych Instancji Europejskich (jest ich wiecej) powiedzial przedwczoraj, ze euro (dla tych, ktorzy sie nie domyslili, to wlasnie ta waluta z problemami) ma najwyzej 10 dni zycia przed soba jesli ktos sie nie zdecyduje na radykalne rozwiazania. Jesli to prawda, to pojade do Strasbourga z biletem kupionym za martwa walute. Czy to spowoduje, ze moj bilet sie zdewaluuje? A co z wyplata? Nie miala kobieta hobby, znalazla sobie Unie Europejska. Od wiosny rzucam to i jade krecic filmy o pingwinach. 

Ha! A do mnie jutro zawita moja wlasna, najlepsza Maman (no, moze nie taka wlasna - troszke nalezy tez do Moony'ego). Bedziemy zwiedzac Londek, pojdziemy na targ, sprobujemy zalapac sie na Leonardo i zjemy pelno dobrego jedzenia! Calego Londka raczej nie mamy szans odwiedzic, ale jakis maly kawalek go uszczkniemy i tak oto Londek zostanie uszczkniete. A Europa niech radzi sobie w ten weekend sama.

Na koniec kolejne odgrzewane zdjecie. Nie ma jak Dylemat w Devon (Dylemat ma tak naprawde imie Dilemma):