środa, 21 września 2011

O tym jak sprzedalam biurko w pol godziny

Bylam na weekend w Walii i Walia rzucila sie na moje zdrowie i zycie. No, moze nie na zycie i nie na zdrowie i moze Walia nie do konca winna, ale prawda jest taka, ze weekend zostal skrocony do jednej (nieprzespanej) nocy i zasypany taka iloscia prochow przeciwbolowych, ze na sam widok powinno Wam skrecic zoladek, watrobe i nerki. Po krotkim, acz intensywnym pobycie zostala mi dziura w porteflu, ktorego zawartoscia zalatano mi zeba. Jesli nie bolal Was nigdy zab, to nie macie czego zalowac. Zeby bolesne wysysaja z czlowieka radosc zycia w sposob podobny do Dementorow z powiesci J.K. Rowling. Nagle moja potencjalna bezdomnosc w Londynie, zimna pogoda, zepsute kaloszki i cala masa innych zmartwien zostaly odstawione na bok i jedyne czego pragnelam, to zeby przestalo mnie bolec. Teraz juz przestalo, a ziemie po ktorej stapaja moi wybawcy wciaz mam ochote calowac. Problem w tym, ze mam dziurawe kalosze a ziemia jest mokra, wiec nie mam jak w bezpieczny sposob sie do niej zblizyc.

Bol zeba i w konsekwencji utrata nerwow w nim jest zreszta kolejna cegielka w nowym trendzie w moim zyciu - trendzie strat i opuszczen. Najpierw opuscily mnie kalosze (przed nimi opuscily mnie sily witalne, optymizm i zdrowy rozsadek w czasie poszukiwania mieszkania w Londynie, ale te mi juz przywrocono). W najbardziej kluczowym momencie, kiedy wsadzilam noge do stawu kalosze pozegnaly sie ze swoja podeszwa na prawej nodze. Odkrylam urody asymetrii wewnetrznej - jedna stope mialam suchusienka, a druga wsadzona do stawu. Ciekawe czy gdyby staw zabarwic na czerwono polowa mnie zostalaby czerwona, jak te biedne kwiatki w szkolnych eksperymentach.
Potem utracilam radosc zycia, za co odpowiedzialny byl wspomniany juz wyzej zab. Radosc zycia zostala przywrocona za cene kanalow nerwowych (czy jako one sie tam zwa) w owym trzonowcu. Teraz mam martwego zeba, ale za to usmiech na twarzy. A poza tym martwy zab jest lepszy niz brak zeba.

Ostatnim elementem (i tu wracamy do watku tytulowego) tej wyliczanki strat jest moje biurko. W nowym mieszkaniu nie bedzie na nie miejca, a poza tym mam zamiar nie pisywac juz esejow jak jakis szalony intelektualista, wiec biurko postanowilam zutylizowac. Weszlam na glosno obecnie w Polsce reklamowana strone z darmowymi ogloszeniami i wystawilam na niej swoje biurko za pieniadze przyzwoite jak na wiek biurka. Mialam plan calej kampanii sprzedawania biurka, cyklu ogloszen, poczty pantoflowej itp, itd. I coz z tego? Czterdziesci piec minut po zaanonsowaniu swiatu, ze mam biurko na sprzedaz biurka juz nie bylo. Zadzwonil telefon, chetny powiedzial ze moze biurko odebrac poznym popoludniem i ze bedzie placil gotowka. Ot, cala historia mojego biurka. Rano mialam biurko, w czasie popoludniowej herbatki juz nie mialam biurka. Jestem teraz bez-biurkowcem. Za to balagan na podlodze, gdzie stalo biurko mam wrecz artystyczny.

Moral z tego jest prosty: kalosze kupujcie tylko na gwarancji, nie chorujcie na zeby w Walii i uwazajcie na internet, bo wiesc sie w nim niesie szybciej niz mysl. Ani sie obejrzycie a wszyscy beda wiedziec, ze macie biurko. I kazdy bedzie je chcial miec u siebie.

Strasznie sie rozpisalam (jednak cierpienie wspomaga kreatywnosc), wiec zeby nie bylo ze przynudzam slowami przynudze tez wizualnie. Ponizej Walia zanim zaatakowala moja szczeke i zniszczyla kalosze, a moje nic-nie-podejrzewajace biurko wciaz stalo w kacie pokoju.



1 komentarz:

Foxglove pisze...

Ale jak tak... Bez biurka? Straszne!
I czy to te nowe, niebieskie kalosze? Dziecię, co Ty z tymi kaloszami robisz, że ciągle się dziurawią? D:

Mua