Troszkę mi to przypomina piękne czasy namiętnego studiowania. Całe dnie spędzałam ślęcząc nad książkami i nad dokumentami drukowanymi i takimi wirtualnymi. Wieczorem na widok książki dostawałam lekkich mdłości. Zamiast składać literki w słowa włączałam "House M.D." a książki czytałam powoli i z ogromną przyjemnością w czasie całkiem wolnym. Teraz czytam je za szybko ale z równie wielką namiętnością jeśli nie większą. Zanim zaczęłam zawodowo siedzieć na facebooku spędzałam na nim dużo więcej czasu dla zaspokojenia własnej ciekawości i ego. Teraz siedzę na facebooku i na Twitterze zawodowo i moje biedne opuszczone, prywatne media społeczne muszą poczekać aż nie będę na samą o nich myśl chciała, żeby w Londynie zabrakło prądu.
Swoją drogą mój związek z mediami społecznymi jest troszkę bi-polarny. Raz je kocham, raz nienawidzę. Czasem mam wrażenie, że cały świat wie o czymś o czym nie wiem ja i to mnie przeraża. Czasem ten sam zestaw obserwacji raczej mnie ekscytuje. Szkoda, że ten dylemat nie zmieścił mi się w 140 znakach. Mogłabym się wtedy złotą myślą dzielić i dzielić. A tak, niech sobie wisi na blogu.
Na koniec powinna być moja nowa i lśniąca Ultimate Driving Machine (Ostateczna Jeżdżąca Maszyna? Hmm...), ale niestety nie zdążyłam jeszcze jej zrobić ani jednego zdjęcia o zadowalającym standardzie estetycznym. Będą zatem papryczki chilli. One zawsze są o zadowalającym standardzie estetycznym. To chyba jedyne co mają wspóle z Ostateczną Jeżdzącą Maszyną.