Oj nieladny, porzucony blog. Ale prawda jest taka, ze w chwilach porzucenia bloga generalnie dzieje sie za duzo zebym byla w stanie nadazyc. Tym razem nie bylo inaczej. Najpierw skonczyl sie marzec, byl Prima Aprilis, mnie minal kolejny rok zycia i siadlam nad kolejnym, podobno ostatnim juz, zestawem esejow. Na dwa dni zaszylam sie w bibliotece i okazalo sie, ze calkiem niezle mi sie tam pracuje. Od wtorku za to bedzie mi sie musialo niezle pracowac w domu, bo eseje nie poczekaja do polowy maja, o nie.
Ostatnie dni za to wylegiwalam sie na plazach Devon. Kto jeszcze nie odwiedzil Salcombe, ten niech sobie je wpisze na liste miejsc do zaliczenia. Tylko nie przyjezdzajcie latem - juz dzis roilo sie od Land Roverow, a my utknelismy miedzy dwoma BMW ktore baly sie przejechac za blisko krzakow. No, ale czyms trzeba do tych swoich lodek dojechac. Gdzies trzeba przeciez gosci latem zaprosic, a gdzie jest lepiej niz w starym, dobrym i rozpuszczonym Salcombe. Kalosze kosztuja tu wiecej niz jestescie to sobie w stanie wyobrazic a kiedy juz je kupicie to nie starczy Wam na lody. Ale czego sie nie robi dla odrobiny lansu? Salcombe zna i odwiedza cala klasa 'srednia-plus' w tym kraju. Imprezuja na swoich jachtach, pija Pimm's no.1, ubieraja sie u Jacka Willsa i wprowadzaja na marinie swoje labradory. Nick Clegg moze sobie walczyc o rownosc w spoleczenstwie, ale obawiam sie sie ze ona nie lezy w naturze Anglikow. A juz na pewno nie tych, ktorzy swoj urlop spedzaja na plazach i w zatokach Salcombe.
Post scriptum (zeby nie bylo ze narzekam, o nie): Przez ostatnie dwa lata i troszke za-uwielbilam i uwielbiac bede. Moze i wszedzie jest pod gorke, moze i skapie na lodach, moze i tlum na glownej ulicy doprowadza mnie do szalu, ale mozecie mi wierzyc, ze jest to jedno z najbardziej urokliwych miejsc i rejonow w jakich w zyciu bylam. Ukryte pomiedzy klifami plaze, na ktorych nikogo nie ma; spokojne wieczory przy szumie morza i zupelne odciecie sie od swiata codziennego - to jest Salcombe, ktore ja sobie znalazlam i zatrzymam.
Ostatnie dni za to wylegiwalam sie na plazach Devon. Kto jeszcze nie odwiedzil Salcombe, ten niech sobie je wpisze na liste miejsc do zaliczenia. Tylko nie przyjezdzajcie latem - juz dzis roilo sie od Land Roverow, a my utknelismy miedzy dwoma BMW ktore baly sie przejechac za blisko krzakow. No, ale czyms trzeba do tych swoich lodek dojechac. Gdzies trzeba przeciez gosci latem zaprosic, a gdzie jest lepiej niz w starym, dobrym i rozpuszczonym Salcombe. Kalosze kosztuja tu wiecej niz jestescie to sobie w stanie wyobrazic a kiedy juz je kupicie to nie starczy Wam na lody. Ale czego sie nie robi dla odrobiny lansu? Salcombe zna i odwiedza cala klasa 'srednia-plus' w tym kraju. Imprezuja na swoich jachtach, pija Pimm's no.1, ubieraja sie u Jacka Willsa i wprowadzaja na marinie swoje labradory. Nick Clegg moze sobie walczyc o rownosc w spoleczenstwie, ale obawiam sie sie ze ona nie lezy w naturze Anglikow. A juz na pewno nie tych, ktorzy swoj urlop spedzaja na plazach i w zatokach Salcombe.
Post scriptum (zeby nie bylo ze narzekam, o nie): Przez ostatnie dwa lata i troszke za-uwielbilam i uwielbiac bede. Moze i wszedzie jest pod gorke, moze i skapie na lodach, moze i tlum na glownej ulicy doprowadza mnie do szalu, ale mozecie mi wierzyc, ze jest to jedno z najbardziej urokliwych miejsc i rejonow w jakich w zyciu bylam. Ukryte pomiedzy klifami plaze, na ktorych nikogo nie ma; spokojne wieczory przy szumie morza i zupelne odciecie sie od swiata codziennego - to jest Salcombe, ktore ja sobie znalazlam i zatrzymam.
Jutro do domu.
(dmuchawce znalazlam na zielonej lace w Devon)