piątek, 26 lutego 2010

Guzik

Tak moi drodzy dzisiaj bedzie o guzikach i troche o bean-bagach.

1 - rano: Mam taka jedna, czerwona kurtke z Zary ktora upolowalam ktoregos chlodnego dnia w Barcelonie i ktora od poczatku naszej znajomosci miala tendencje do zrzucania na wiosne guzikow. Chyba wszystkie juz byly przyszywane ponownie i przynajmniej raz w sezonie trzeba je na nowo przycze
piac. Tej zimy nie moglo byc inaczej i dzisiaj kiedy wrocilam rano do domu od lekarza guzik, ktory grozil odpadnieciem od dawna postanowil uwolnic sie od kurtki.

2 - lunch: Guru zabral mnie dzisiaj na lunch i mial na sobie jedna ze swoich ulubionych koszul. Siadamy w Papaji's, Guru zrzuca z siebie torby z aparatami i komputerami, sciaga kurte i razem z nia wolnosc wybiera jeden z guzikow koszuli Guru.

3 - wieczor: Na weekend przyjechala do Bristolu Sophie i przyszla do mnie na herbate. Zycie w Bristolu jest generalnie meczace i Sophie wypila ze mna herbate a potem ... zasnela u mnie w lozku. Katy miala dla Soph gotowac wiec
przyszla jej szukac i jak juz ja znalazla (chrapiaca u mnie w pokoju) tez postanowila zostac na herbate. A jako ze za oknem wciaz zima, to Katy miala na sobie zimowy plaszcz, ktory sciagnela u mnie w pokoju i kiedy wieszala go na wieszaku nagle na podloge spadl szary guzik z plaszcza Katy.

Powiedzcie mi jak to jest, ze nie przypominam sobie zadnych incydentow z guzikami w ostatnich miesiacach a dzisiaj przytrafily mi sie az trzy?
Chyba powinnam sie wziac za pisanie eseju skoro juz obserwuje zaleznosc odpadania guzikow. Ale z drugiej strony gdybyscie musieli wytworzyc esej pod tytulem "W jakim stopniu Reformy Kinnocka przeobrazily Komisje Europejska w organ nowoczesnej administracji publicznej?" tez by Was fascynowaly guziki. Niech zyje Unia Europejska!


A na koniec z Anita odkrywamy swoje wewnetrzne koty na moim ogromnym bean-bagu:


photo by Charlie Clift (click!)

niedziela, 21 lutego 2010

Och!

Jesli to nie jest najpiekniejsza sukienka jaka w zyciu widzieliscie, to nie wiem jakie cuda przegapilam. Zdjecie znalazlam lezacym u nas w kuchni, pazdziernikowym Cosmo i jest chyba pierwszym w moim zyciu skrawkiem gazety jaki mialam ochote oprawic. Po sukience z zeszlej jesienno-zimowej kolekcji Karen Millen oczywiscie sluch w internecie zaginal. Moze to i dobrze, bo to bylby zakup impulsywny i moj portfel po powrocie rozsadku bardzo by tego zalowal. Ale pomarzyc mozna, prawda?

Photo: Tom Corbett
Sukienka: Karen Millen

czwartek, 18 lutego 2010

Dlaczego warto zbierac olowki z Ikei

Nafaszerowana aspiryna i witamina C, nakarmiona wloskim jedzeniem przez Guru i zaopatrzona w 10 opakowan chusteczek higienicznych postanowilam wstac z lozka i napisac cos na blogu. Troszke czasu minelo, ale prawda jest taka ze za duzo mysli mi w tym czasie umknelo zeby je teraz probowac wszystkie pozbierac i poukladac.

Bedzie wiec o moim radiu, ktore sie zepsulo i ktore magicznie naprawilam. Radio zespulo sie ktoregos dnia bez zapowiedzi - zamiast grac muzyczke na budzenie postanowilo wydawac z siebie wielce nieseksowne "biiiip". Zabralam wiec radio i iPoda (ktory byl glownym podejrzanym - w grudniu skonczyl 2 lata a urban legend mowi, ze dwuletni iPod to juz staruszek w swiecie nowoczesnej technologii 3G) do blyszczacego od niesamowitosci i samozachwytu sklepu Apple'a. Panowie Applowie (tzw. Geniusze. mhm. serio. nie zartuje. Geniusze.) zebrali sie nad moim iPodem i razem oglosili ze problem lezy w radiu a nie w iPku. No, jakze by inaczej - przeciez ich wlasny, blyszczacy niesamowitoscia i nieskazitelnoscia produkt (czytaj iPek) sam z siebie nie ma prawa sie zepsuc. Winny Harman, winni ludzie z JBL. Apple sie nie psuja. Nie pozostalo mi nic innego jak uwierzyc panom Geniuszom i napisac maila do JBL. Oni odpisali ze lepiej zadzwonic. Przez internet podobno nie lecza, ale przez telefon tak. Co za czasy nastaly? To telefon jest teraz spowrotem en vogue? Postanowilam ze zadzwonie kiedy indziej. Wlasciwie budziki z mila muzyczka to zaprzeczenie budzikow. Juz sie zdazylam przyzwyczaic do zepsutego radia kiedy malujac paznokcie u stop oparlam sie o biurko i radio przestalo grac muzyczke tak ogolnie. A jak poruszylam biurkiem jeszcze troche to zaczelo grac znowu. Po kilkunastu probach doszlam do wniosku ze problem lezy w ... styku. iPek za luzno siedzi i albo cos nie dociera z radia albo z niego. Wystarczy jednak, ze sie go wyprostuje i ... wszystkie sygnaly sa przekazywane z jednej maszyny do drugiej. Problem polegal na tym, ze zeby sluchac muzyki, badz slyszec budzik musialabym podtrzymywac swoj sprzet reka, co nie byloby najwygodniejszym rozwiazaniem szczegolnie w czasie snu. Na szczescie bozia/natura/ewolucja/rodzice dali mi rozum i taka oto rozwiazalam swoj problem:
Teraz juz wszyscy wiemy do czego sluza olowki w Ikei. A ja wiem, ze jednak zabieranie ich grasciami przez lata mialo swoj sens! Zadne 3G, zadne touchpady, iPady i inne niesamowite technologie nie zastapia prostego (zeby nie powiedziec prostackiego) olowka z Ikei. Panowie Geniusze moga sie schowac. Teraz ja blyszcze niesamowitoscia i samozadowoleniem. Niech zyje Ikea!

czwartek, 11 lutego 2010

11 luty to ogolem nie jest dobry dzien

Podobno jesli sie nie zje paczka w Tlusty Czwartek bedzie sie mialo pecha. Ja sie tam nie znam, ale wiem ze Murphy (lub tez angielski Sod) czuwa nad nami duzo bardziej niz wszyscy inni odkrywcy wszystkich innych praw. Wezmy takiego Coriolisa - ktoz tez mysli codziennie o jego prawach i sile? O Murphy'm codziennie mysla miliony. Na przyklad moja kochana rodzina miala dzisiaj dzien Murphy'ego i teraz nalezy im sie nagroda za sile wewnetrzna i umiejetnosc stawiania czola przeciwienstwom losu. A one jak wiadomo ... chodza stadami. Najpierw rano nie bylo paczkow a potem zadzwonila babcia D. Reszte mozecie sobie dopisac. Powiem tylko ze ja wcinam wlasnie trzeciego paczka i wszystkie je zjadlam w intencji mojej rodziny. Jem na ich szczescie.

Moglabym tez jesc na/za swoje szczescie, bo musze jutro zaprezentowac swoja dysertacje przed tlumem ludzi. Nie byloby w tym nic strasznego gdyby nie to, ze Nieves moja dysertacje rozbila i potlukla we wtorek i ja od tego czasu ciagle zbieram resztki. Dobrze, ze kiedy poszlam z nia o tym porozmawiac okazalo sie, ze wszystko sie da pozbierac i bedzie sie nawet dalo napisac i moze kiedys tez ktos z silna wola samo-zanudzenia na smierc zargonem politycznym bedzie mogl to przeczytac. Trzymajcie za nas kciuki (mnie, dysertacje i Nieves).

(Nieves to moja promotorka, swoja droga. Zapomnialam to napisac).

Acha, chcialam powiedziec ze znalazlam wiosne:


I ze jest 11 luty. Niemozliwe ze to juz piec lat bez Dziuni.JARVIS Bri-Ber (9.07.1998 - 11.02.2005)

piątek, 5 lutego 2010

Samozadowolenie

Nie smuccie sie - u mnie wszystko pieknie. Wczoraj po prostu przedawkowalam chodzenie i potem facebooka. Chyba sama go sobie zablokuje.

Dzisiaj za to jest prawie-weekend i zmykam nad morze. Niektorym to fajnie (np. mnie). A wczesniej mam umowiony godzinny masaz. Mrrr, zycie jest dobre.

Przejrzalam liste najpopularniejszych slow, ktore ludzie wpisuja w
wyszukiwarke, i ktore ich doprowadzily do mojego bloga. Oto ona:

Froterysta (absolutny hit - wyprzedze iloscia wejsc wszystkie razem wziete slowa klucze)
Bravissimo bielizna
dlaczego nie moge napsiac eseju (hmm, tez chcialabym wiedziec)
eseje unia
krowy morskie zdjecia (po co ludziom zdjecia krow morskich?)
herbata zurawinowa (znam ten problem)

weekend w mediolanie
moje plany finansowe
meningokoki (??)

I powiedzcie mi prosze co taka lista mowi o mnie?
Wszelkie teorie mile widziane.

Tym razem w ramach samo-zadowolenia bede ja:
photo by Charlie Clift
--> CharlieCliftPhotography <--

czwartek, 4 lutego 2010

Ble

Jest ble i bola mnie nogi i mozg i wszystko.
Ide spac.

(i ide sobie z internetu bo internet jest zly, tylko udaje ze jest Waszym przyjacielem).

Na pocieszenie i zakonczenie dnia dzisiejszego wrzucam tu Guru dumne (i blade):


wtorek, 2 lutego 2010

Biblioteka

Siedze w bilbiotece. Jest to wiadomosc o tyle skandalizujaca ze jest to tak naprawde pierwszy raz kiedy przybylam do biblioteki z zamiarem osiagniecia celow akademickich. Bywam tutaj generalnie jak na studentke nauk humanistycznych (no... scislych spolecznych wedlug tutejszych kategorii) bardzo rzadko, bo wiekszosc potrzebnej mi literatury mam dostepna przez internet (dzieki uczelni za subskrypcje do kazdej publikacji naukowej swiata).

Ogolem lepiej pracuje mi sie u siebie przy biurku albo juz w ogole na lozku. Niestety, ostatnie tygodnie szalonego pisania prac przeroznych spowodowaly ze zaniedbalam swoj pokoj (z wyjatkiem obsesyjnej wrecz obserwacji resztek mojego kwiatka) i wczoraj stwierdzilam ze atmosfera w nim przestla sprzyjac kretywnemu mysleniu i wytwarzaniu prac pierwszej klasy. Pewnie myslicie sobie - moglabys zlapac za odkurzacz i posprzatac albo chociaz poodkladac wszystko na miejsce. Owszem, moglabym. Ale to jest tak fantastyczna wymowka zeby sie nie uczyc, ze gdybym to zrobila prokrastynacja zyskalaby nowa definicje i osiagnela calkiem nowy nieznany jeszcze dotad swiatu poziom. Zeby sie nie uczyc ... posprzatalam swoj pokoj? Coz, robilam to juz nie raz, ale jeszcze nie na taka skale. A poza tym mam ogromna ochote zrobic generalny porzadek razem z szafa, polkami i oknami. Tak mnie do tego wczoraj ciagnelo, ze sie spakowalam i ucieklam do Guru.

Dzisiaj tez postanowilam omijac moj pokoj. Wroce tam wieczorem, kiedy bedzie za ciemno na generalne porzadki. Tak oto wyladowalam w bibliotece. Tutaj nie mam nic co moglabym posprzatac a pracujace dookola tlumy powoduja ze wstyd mi zajrzec na facebooka (chociaz przez chwile tam bylam - pokusa byla za silna). Juz chcialam poukladac na biurku ulotki, kiedy przyszla obsluga bibliotecznej kawiarnii i wszystko zabrala i wyrzucila do kosza. Zostal tylko moj laptop i moje notatki (juz poukladane, bo ulozone pieknie, chronologicznie w zeszycie).

I wiecie co? Wytworzylam dokladnie to co wytworzyc mialam. 1500 slow w niecale trzy godziny (razem z czytaniem i szukaniem!). W sumie mam juz 3 500 ktore jest mi potrzebne na piatek. Jutro tylko je zredaguje i sformatuje i ... voila. Moge sprzatac swoj pokoj do woli. Nie moge sie doczekac.

Z serii starych zdjec:

(wrzesien 2006)