czwartek, 25 marca 2010

Twilight 2: Zbawienne Brwi Edzia

Prawie rok temu napisalam recenzje filmu o mrocznym tytule "Twilight" i mowiac eufemistycznie film mi sie nie podobal (vide: http://amidnightcookie.blogspot.com/2009/05/twilight.html ). W ostatnim zdaniu tej recenzji napisalam, ze "chcialabym moc powiedziec, ze drugiej czesci nie obejrze" i dobrze, ze tak a nie inaczej ubralam to w slowa, poniewaz musialabym sie teraz bronic przed atakami o (sluszna zreszta) hipokryzje. Wlasnie obejrzalam czesc druga zatutylowana ... zapomnialam. Cos o jakichs przesileniach chyba albo innych zacmieniach. Na czas i potrzeby tej notki nazwijmy wiec to dzielo "Twilight 2: Edzio powraca".

Edzio powrocil i od razu bez owijania w folie, caluny i bawelne blysnal nam brokatem w sloneczku. Tak, prosze panstwa wampiry wciaz sa brokatowe, biegaja jakby mialy motorki, wciaz unikaja kontaktu wzrokowego i generalnie sa smiertelnie (nomen-omen) powazne. Fabula porywac moze tylko dwunastolatki i dlatego tez usilnie probowalam sobie przypomniec jak to jest kiedy ma sie dwanascie lat i marzy sie o niesmiertelnej milosci pelnej pompatycznych wyznan, drewnianych dialogow i z tym jedynym pod postacia tajemniczego ksiecia na bialym koniu pozbawionym genitaliow (ksiaze, nie kon jest w tej wizji wybrakowany). Dialogi sa wciaz pisane na kolanie przed nagrywaniem sceny i wskazowki dla obsady przypominaja te z czesci pierwszej ("Talk shit") tylko po to by w kluczowych momentach zasugerowac "Talk some deep, egsistentional shit and then ... talk some more", ale bron boze niech nic z tego gadania nie wynika. Jesli dialog jest zbyt skomplikowany i pelen niedopowiedzen - nie boj sie dwunastoletnia widownio - nastepna scena wszystko wylozy Ci jak francuscy kelnerzy ser na desce deserowej. Aktorstwo tez pozostawialo wiele do zyczenia, ale z przyjemnoscia donosze ze Edzio (aka Cedric) wie jak zadowolic widownie i dokladnie dotrzec do targetu - jego rola wymaga wlasciwie tylko patrzenia w przestrzen, uczylania ust i opowiadania glupot. Jesli sytuacja staje sie powazniejsza to Edzio patrzy w przestrzen, uchyla usta i opowiada glupoty marszczac brwi. I wszystko jasne - jest Edzio powazny, jest Edzio smiertelnie powazny. Nie wiem jak poradzilibysmy sobie bez zbawiennych brwi Edzia. Jest tez Edzio szczesliwy i ten blyska do nas brokatem na policzkach. Musicie przyznac, ze to srednio skomplikowane.
W pierwszej czesci jadly nas (a przynajmniej mialy na nas ochote) wampiry, w tej dorzucili nam wilkolaki (te oczywiscie tez maja ochote na glowna bohaterke - i zjesc i skonsumowac) a w trzeciej chyba zeby poziom adrenaliny widza utrzymac na stalym poziomie beda musialy byc zombie. Albo trolle. Chociaz elfy pasowalyby chyba lepiej do lesnych klimatow.

Acha, byla tez Volterra. Dla niej warto przegadac wiekszosc filmu, bo Volterra jest piekna. Szkoda ze google najpierw sugeruje "Volterra wampiry" a dopiero potem "Volterra miasto" (na miejscu trzecim: "Volterra oczami Edwarda". Nawet nie zartuje... mam ciarki z przerazenia). Ale Wlochy i Toskanie powinniscie sobie obejrzec sami a nie ogladac jak polnagie wampiry w niej dyskutuje nad Wampirzymi Traktatami.

Moglabym tak teraz tworzyc do jutra, ale jako podsumowanie przytocze komentarz Taty w 47 minucie filmu (na 130), kiedy to szturchnelam Tate zeby nie chrapal, tylko ogladal. Tata mi na to jednym tchem bez znakow przestankowych: "Ale kiedy to chala jest k***a".
Koniec. Kropka. Recenzja over.

Ale trzecia czesc i tak zobacze. Tworze swoja wlasna kolekcje notek o Twilight. Jeszcze rok i bede miala trylogie. Juz sie nie moge doczekac.

środa, 17 marca 2010


Why is a raven like a writing desk?

Za kilka dni juz bede w domu. Duzo ostatnio czytam i bardzo duzo mysle. Czasem mysle, ze mysle za duzo. Do wszystkich mysli nieogarnietych i niepotrzebnych (bo nie wplywajacych znaczaco na moje zycie) teraz dochodza tez te wazne o dysertacji. Chyba czas ja w koncu napisac. Usiade i napisze, bo mimo ze ja ladnie ktorys miesiac prosze okazuje sie, ze sama sie nie napisze. Acha, podobno to sie nazywa praca dypolomowa po polsku. Jakie strasznie skomplikowane i dlugie wyrazenie. Dobrze, ze w przyszlym roku wszystko bedzie jasne i proste - bede pisac prace magisterska.

Znalazlam mase odpowiedzi na powyzsze pytanie ale zadna mnie nie statysfakcjonuje. Zart chyba wlasnie polega na tym, ze pytanie nie ma odpowiedzi. Jesli jednak ktos chce zasugerowac cos odkrywczego, to prosze bardzo.

czwartek, 11 marca 2010

Co jest potrzebne do myslenia

Blogowa ganba! Esej oddala a o blogu zapomniala (nawet mi sie zrymowalo). Prawda jest jednak taka ze pomimo oddania eseju wcale sie nie czuje bardziej wolna. Ja mam wielki talent do wypelniania sobie czasu. Tylko nie pytajcie czym bo nie jestem Wam w stanie podac zadnych konkretow. Na pewno pomalowalam paznokcie i na pewno spedzilam jeden dzien robiac zdjecia i bedac fotografowana. Bylam tez w meksykanskiej knajpie i pilam z Oscarem Prosecco. O, mialam tez test z hiszpanskiego i nadrobilam (mniej wiecej) zaleglosci w pamietniku. Odpisalam na maile i wytworzylam nowe. Z zaleglosci epistolarnych zostala mi tylko korespondencja z Maman. Acha, no i zorganizowalam sobie wakacje. To jest chyba najwiesze osiagniecie. A dodatkowo wrazenie robi to ze odbylo sie to bez zadnego zalamania nerwowego, nikomu nie wydrapalam oczu, wciaz z Guru sie lubimy i jedziemy zwiedzac Wlochy. Jednak czlowiek sie cale zycie rozwija.

Ide dzisiaj lepic garnki albo inne miski bo juz dawno nic nie lepilam.

Na koniec bedzie dialog z pubu wczoraj:

Guru: Wy kobiety to sie macie niefajnie, bo nie macie zarostu. Mezczyznom brody pomagaja w mysleniu. Jak sie glaszcze po brodzie to zaraz sie lepiej mysli.
Ja: Tu wlasnie lezy Wasz meski blad - brody nie sa do procesu myslenia potrzebne. Ani kobietom ani mezczyznom, ani ludziom w ogole.
Sam: To prawda. Do myslenia potrzeba jaj. I tu kobiety odpadaja.
Ja: (nie wiem nawet co na to odpowiedziec)
Matt: (bez zastanowienia) Oj, przepraszam bardzo ale Olga ma w posiadaniu calkiem porzadna pare jaj. (wskazujac na Guru) O, tutaj.


Ciagle nie wiem co powiedziec.

środa, 3 marca 2010

Zywcem pozarta przez esej

Tak moi drodzy, ostatnie kilka dni, ktore wciaz wydaja mi sie ciagnaca sie jak spaghetti giganti wiecznoscia, spedzilam walczac o przetrwanie z krwiozerczym esejem. Dla przypomnienia analizowalam reformy Kinnocka i czy owe reformy przeobrazily Komisje Europejska w organ nowoczesnej administracji panstwowej. Doszly mnie sluchy, ze niektorzy od samego czytania tytulu odczuwali nieodparta chec ucieczki. Niestety dla mnie juz ucieczki nie bylo i musialam sie z reformami Kinnocka zmierzyc. Wytworzylam na ich temat 2 116 slow, ale efekty mojej walki poznam dopiero za kilka tygodni. Napisalam na pewno, pytanie tylko czy esej pozarl mnie czy ja go pozarlam i porazilam swoja wiedza i jakoscia wypowiedzi.

Na pewno porazilam siebie jakoscia swojej pracy o Housie'e ("Wszyscy klamia ... tylko nie politycy? Porownanie i analiza postaw na temat rasizmu i seksizmu prezentowanych w
House M.D. oraz tych prezentowanych przez USA w polityce zagranicznej"). Udalo mi sie utrzymac moj generalnie zadowalajacy poziom i dzieki temu wciaz grzecznie trzymam swoj pulap i udaje mi sie wytrwac w postanowieniu o nie schodzeniu ponizej 65 punktow (na realne 75). Okazuje sie ze warto czasem ponarzekac zeby potem przysiasc i napisac cos solidnie.

Poza tym zalozylam sie sama ze soba ze dam rade uczyc sie dobrze i wciaz czytac ksiazki niezwiazane w zadnym stopniu z naukami politycznymi. Tyle razy slysze od ludzi, ze nie maja czasu "bo sie ucza", ze postanowilam ta teorie przetestowac na wlasnej skorze. Na razie wyniki sa pozytywne - mozna sie uczyc (robic to dobrze, jak pokazuje akapit powyzej) i wciaz cieszyc sie beletrystyka, zyciem towarzystkim i nawet zaserwowac osmiu osobom trzy-daniowa kolacje.


W nagrode oglaszam mini-weekend dzis wieczorem i ide na drinki. Guru oddal swoja dysertacje, wiec mamy co swietowac. Tajskie Daquiri czekaja!


No i jest marzec, czyli mamy kolejny powod do radosci.