Oni wylecieli w czwartek, a w piatek popoludniu ponad dwie godziny staralam sie dostac do Krakowa (autostrada! Ha!) zeby odebrac szanowne Guru (rowniez znane w czasie tej przerwy swiatecznej jako Chico Latino). Guru przylecialo do mnie ze slonecznej Hiszpanii gdzie to oczywiscie oddawalo sie przyjemnosciom morsko-powietrznym. Mnie nie pytajcie. Tutaj natomiast wiatr je przywial zeby poznalo moja rodzine. Rodzina Guru nie zjadla, a Guru jak prawdziwy wegetarianin nawet sie jedzeniem rodziny nie interesowal. Ciciki tez Guru nie zjadly, co najbardziej ucieszylo chyba Maman, bo jednak kocie wlosy mozna odkurzac dwa razy dziennie a i tak zostana. Wielkanoc wiec uplynela nam angielsko i mobilnie, bo zwiedzilam znowu troszke polski i to jako kierowca (raz nawet bez prawa jazdy).
A teraz teoretycznie ucze sie hiszpanskiego. W praktyce mysle o swoich nowych butach i nowej sukience. O nowej, pieknej bieliznie tez mysle. Zycie jest dobre, mimo ze portfel mam jakby lzejszy po dzisiejszym wypadzie do Katowic.
Mam Photoshop Elements i mnie to cieszy ogromnie. Mam tez piekne zdjecie Cicika na ktorym jestem ja i Guru. Oto ono:

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz