Najlepszym dowodem na szalenczy uplyw czasu jest fakt, ze sto lat minelo od ostatniej notki na tym blogu. Trudno tu tez mowic o jakiejkolwiek ciaglosci w watkach jakie opisuje czy, o ktorych wspominam. Chociaz musze przyznac, ze ciaglosc i spojnosc watkow nigdy nie byla moja mocna strona blogowa. Co innego jesli chodzi o eseje.
Ale o tych nie piszemy. Zreszta ze smutkiem zawiadamiam, ze nie ma co pisac... To sie zmieni w najbliszych dniach i tygodnach. Sesji moze w tym roku jako takiej nie mam, ale zeby chociaz zachowac pozory przyzwoitosci pisze dwa eseje. I ot cala sesja.
Ucze sie tez subjuntivo, bo moze mi sie przydac w Kraju Baskow gdzie sie wybieram latem. Chociaz oni tam sobie gadaja po baskijsku. I strzelaja do wszystkich wokol. Coz, az szkoda ze nie jade z Walijczykiem bo taki by sie moze dogadal. Ja natomiast trafilam na pol-chochlika z Kornwalii (ale mentalnie z Devon) i oni generalnie mrucza pod nosem w zadnym ogolnie i oficjalnie uznanym jezyku. Ok, to moze troszke nieprawda - jade z Brytyjczykiem, ktorego opatrznosc obdarzyla cala masa talentow, ale jezyki obcem mu dane nie byly wiec posluguje sie tylko mowa Szekspira. Za to jak sie posluguje! (to jest notka poprawna politycznie - nidgy nie wiadomo kto sobie zechce tego bloga potlumaczyc i przekazac dalej np. do Devon).
V sprawdza sie pieknie i wszyscy go podziwiaja. Jednak nie ma jak fioletowy laptop. Wczoraj poszlam z nim na spacer i rozpakowujac go zauwazylam jak mi pieknie pasuje do mojej fioletowej torebki. Zycie jest piekne.
A Maman na wsi i probuje sie odciac od swiata. Swiat podobno dzwoni ok. 18 razy dziennie. Witamy w XXI wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz