Tak mnie zjadło zamieszanie Brexitowe, że zapomniałam zupełnie o zdjęciach z Sardynii. To był ostatni moment jak-takiego spokoju. Potem już jazda bez trzymanki, ale jeszcze się nic nie zaczęło.
niedziela, 19 lutego 2017
czwartek, 27 października 2016
Pochłonięta przez Brexit
Nie będę się tu nad sobą, Wielką Brytanią i całą Europą rozczulać.
Mam ochote wrzucić tu kilka zdjęć jesiennych, więc wrzucam.
środa, 26 sierpnia 2015
Naturalna śmierć i odrodzenie bloga
Z blogami zawsze mam jak z pamiętnikami - zajmuję się nimi z doskoku. Kiedyś chciało mi się o każdej głupocie pisać, dziś raczej wole głupoty zachować dla siebie. To chyba dlatego, że dookoła wszyscy wszystkimi swoimi przemyśleniami się z nami dzielą. Dzielą się czy tego chcemy czy nie chcemy. Proszę: tu jest moje śniadanie. Proszę: tu są moje zajebiste wakacje nad morzem. Proszę: tu moje dziecko zrobiło kupę Proszę: tu moje wydumane przemyślenia na temat konkursu na lidera Partii Pracy.
Litości. Aż palce z klawiatury spadają.
Jesień idzie - czuć ją już wieczorem jak wysyła przed sobą chłód na zwiady. Słonko niby jeszcze przyjemnie grzeje po nosie, ale każdy powiew wiatru strąca zdecydowanie za dużo jeszcze zielonych liści na chodnik. Bez swetra nie ma już co z domu rano wychodzić, a ja nawet przeprosiłam się z kaloszami. Ani się obejrzymy a pikniki i lemoniada prześlizną się z codzienności do kategorii nostalgicznych wspomnień. Dobrze, ze chociaż mi limoncello zostało.
Na koniec jeszcze lato w pełni.
Litości. Aż palce z klawiatury spadają.
Jesień idzie - czuć ją już wieczorem jak wysyła przed sobą chłód na zwiady. Słonko niby jeszcze przyjemnie grzeje po nosie, ale każdy powiew wiatru strąca zdecydowanie za dużo jeszcze zielonych liści na chodnik. Bez swetra nie ma już co z domu rano wychodzić, a ja nawet przeprosiłam się z kaloszami. Ani się obejrzymy a pikniki i lemoniada prześlizną się z codzienności do kategorii nostalgicznych wspomnień. Dobrze, ze chociaż mi limoncello zostało.
Na koniec jeszcze lato w pełni.
czwartek, 4 czerwca 2015
Bella Italia (znow!)
Nie ma co nadrabiac zaleglosci. Nie ma co usprawiedliwiac. Blogi sa do przyjemnosci (chyba, ze sie na nich zarabia - wtedy jest pewnie troszke trudniej) a nie do wyrzutow sumienia. Beda wiec zdjecia a nie zaleglosci. Tym razem toskanskie.
sobota, 28 lutego 2015
środa, 25 lutego 2015
Dziś nie jest dobry dzień, ale nie i tym będzie
Nie będę nikogo oszukiwać, że to wielki powrót bloga. Moje lekkie nerwice natręctw mówią mi, że powinnam tutaj pisać REGULARNIE. A moja praca nad sobą mówi mi, że to nie żaden obowiązek i mogę pisać kiedy chcę. Jakby dookoła nie było wystarczająco przymusu, jeszcze się zmuszać do czegoś ponad to, co konieczne.
Gdzieś na przestrzeni wieków zaginęła mi zdolność do używania znaków przestankowych. Część ortografii też odeszła w zapomnienie i gdyby nie wszechobecny internet to ciężko by było.
Pisałam o tym, jak wysłałam rodzicom CV po polsku do przejrzenia? To piszę teraz. Podobno rodzice przerzucali się cytatami z niego cały wieczór aż ich brzuszki nie bolały ze śmiechu. Wszystkie moje polonistki z Asią Głuch na czele (ukłony, jeśli kiedyś tu trafi) złapałyby się za swoje piękne, naturalnie ciemno-blond włosy. Mogę jedynie przeprosić i powiedzieć, ze nie wiedziałam, że nie ma czegoś takiego jak "wskaźnik zaangażowania" czy "autor widmo" (tutaj akurat winię Roberta Harrisa, a raczej jego polskiego tłumacza). Całe życie się człowiek uczy. Swojego ojczystego języka również.
Marzy mi się, że władam polskim jak Joanna Bator. Nie wiem co bym musiała robić, żeby słowa wypływały ze mnie tak płynnie i tak trafnie. Moje wrodzone poczucie estetyki i zacięcie lingwistyczne mają do mnie pretensje o to, co pozwoliłam sobie zrobić z moim polskim. Na pocieszenie zawsze będe miała Guru, który do dziś mówi mi: "Jesteś ładny" i "Jestem bardzo głodna". Całe to zamieszanie z rodzajami jest mu do niczego nie potrzebne.
Dobra, starczy tych wynurzeń na temat zamierania języka. Na koniec będzie Morsko. Takie jakie zawsze będzie dla mnie:
Gdzieś na przestrzeni wieków zaginęła mi zdolność do używania znaków przestankowych. Część ortografii też odeszła w zapomnienie i gdyby nie wszechobecny internet to ciężko by było.
Pisałam o tym, jak wysłałam rodzicom CV po polsku do przejrzenia? To piszę teraz. Podobno rodzice przerzucali się cytatami z niego cały wieczór aż ich brzuszki nie bolały ze śmiechu. Wszystkie moje polonistki z Asią Głuch na czele (ukłony, jeśli kiedyś tu trafi) złapałyby się za swoje piękne, naturalnie ciemno-blond włosy. Mogę jedynie przeprosić i powiedzieć, ze nie wiedziałam, że nie ma czegoś takiego jak "wskaźnik zaangażowania" czy "autor widmo" (tutaj akurat winię Roberta Harrisa, a raczej jego polskiego tłumacza). Całe życie się człowiek uczy. Swojego ojczystego języka również.
Marzy mi się, że władam polskim jak Joanna Bator. Nie wiem co bym musiała robić, żeby słowa wypływały ze mnie tak płynnie i tak trafnie. Moje wrodzone poczucie estetyki i zacięcie lingwistyczne mają do mnie pretensje o to, co pozwoliłam sobie zrobić z moim polskim. Na pocieszenie zawsze będe miała Guru, który do dziś mówi mi: "Jesteś ładny" i "Jestem bardzo głodna". Całe to zamieszanie z rodzajami jest mu do niczego nie potrzebne.
Dobra, starczy tych wynurzeń na temat zamierania języka. Na koniec będzie Morsko. Takie jakie zawsze będzie dla mnie:
niedziela, 2 listopada 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)